Zespół nietrzymania łez albo...

... jak zostałam teściową

Małgorzata Zarachowicz

Mój syn był w stabilnym, długim związku z fantastyczną młodą kobietą, ale o legalizacji oboje nie wspominali. Któregoś lutowego dnia odwiedził rodziców i posiliwszy się obficie przed telewizorem, którego osobiście nie posiada, ruszył w ustronne miejsce, a po drodze w przedpokoju oznajmił: – Bierzemy ślub!

Odczekałam stosowną chwilę i zapytałam:

– Kiedy?

– Za trzy miesiące – padła odpowiedź wraz z informacją uzupełniającą, że sami wszystko załatwiają.

Pozostało mi oczekiwać ważnego dnia. Byłam bardzo spokojna, znajomi dziwili się, że nie popadam w przedślubne nerwy, a ja nie widziałam powodu do rajzefiber w tej materii – w końcu ani w ich, ani w moim życiu nic się nie zmieni.

Nadszedł TEN DZIEŃ

Lało od rana obficie.

Uroczystość była wyznaczona na godzinę 13 lub 13.15 – tego nikt z gości nie był pewien, bo zaproszenia były wyłącznie ustne. Mój mąż miał przykazane, że mamy się stawić na 13.00 i było to zbawienne, a dlaczego – o tym za chwilę.

Ja swoje odzienie dobrałam i odprasowałam dwa dni wcześniej.

Małżonek miał odpowiedni garnitur, obuwie, nabył nową koszulę i krawat.

Ja wstałam o 9.00, zajęłam się drobnymi robotami domowymi, przeglądałam wiadomości w internecie, sprawdzałam pocztę, odebrałam parę telefonów.

Mąż odemknął oczy o 11.00, wziął prysznic i niespiesznie spożył śniadanie. Potem zabrał się za strojenie. I nagle rozlega się krzyk rozpaczy, że starszy syn zabrał nowe skarpetki.

Zareagowałam spokojnie i powiedziałam: – Leć do sklepu i kup.

Tak też zrobił. Wrócił z radością na obliczu. Dochodziła 12.00. Wyciągnął koszulę nówkę i ze zdziwieniem skonstatował, że mankiety są na spinki. W czym problem? Przed tygodniem używał spinek, sama pomagałam je zapinać. – Ale jak odpinałem – wybąkał – jedna się zepsuła.

Szybka kalkulacja: czy mam szukać stosownych guzików i je przyszywać, czy wysłać męża do sklepu po nowe? Wyszło na to drugie.

Przed wyjściem mój mężczyzna poinformował mnie, że nowy krawat jest niezawiązany, a on nie wie, jak to się robi (po tylu latach małżeństwa?). Co mi pozostało? Wygooglać „wiązanie krawata” i rozwiązać wiązany problem.

Wrócił, wystroił się, wyszliśmy. Miał zamówić taksówkę. Okazało się, że zamówił, ale na późniejszy przejazd, po ślubie. Teraz trzeba coś złapać. W zwykłym miejscu postojowym pod domem nie dostrzegłam żadnej taksówki, ale mój mąż z wrodzonym optymizmem stwierdził, że na pewno stoi kawałek dalej. Była za rogiem. Czas naglił. Deszcz padał, jazda była wolniejsza niż zwykle, aczkolwiek poinformowałam kierowcę o okolicznościowym i przez to niezwykle terminowym celu podróży.

Dowiózł nas na Podwale, bo do tego miejsca mógł. Pozostało w deszczu i na wietrze przemierzyć plac Zamkowy. I tu zaczął się mój problem. Obuta byłam w szpilki wygodne, ale nieprzystosowane do marszobiegu (czas!) po bruku. Wyobrażałam sobie to z boku – okrakiem przeskakiwałam w strugach kocie łby, uważając, coby obcas w szczelinie nie utknął. A poły płaszcza powiewały, wiatr szarpał parasolkę. Nawet mi się szal jedwabny prawie zadzierzgnął na szyi.

Stres stymulujący

Przed wejściem do Pałacu Ślubów spotkaliśmy synową – wyglądała ślicznie i z nią weszliśmy do windy. Drzwi się rozwarły na II piętrze, ogarnęłam wzrokiem zgromadzoną ludność i zwróciłam się do najbliżej stojących osób, wyciągając do nich rękę z zamiarem przedstawienia się. A była to siostra mojego męża, znana mi bardzo dobrze i często widywana. Następną osobą, której zamierzałam się przedstawić, był mój rodzony starszy syn, robiący za świadka. Jakoś oprzytomniałam i resztę rodziny rozpoznałam prawidłowo.

dwoje na czerwX160

Rozpoczęła się uroczystość. Urzędnik był przystojny, miał świetny głos i łagodność w gestach. Zapytał parę młodą (dla rozluźnienia atmosfery), jaki to dla nich dzień. Moja supersynowa rezolutnie wypaliła: „podniosły”, a mój syn zaczął się kręcić na krześle i orzekł: „stresujący”, co oczywiście wywołało radość wśród zgromadzonych gości. Urzędnik wybawił pana młodego z kłopotu stwierdzeniem, że jest to stres stymulujący.

A potem było składanie przyrzeczenia. Na wszystkich ślubach zawsze płaczę, co jest poprzedzone gulą w gardle. Teraz byłam na pełnym luzie, żaden globus histericus, totalny spokój. I co? W trakcie przysięgi poczułam, że po policzkach płyną mi strugi łez, kapiąc na odzienie. Zużyłam cztery chusteczki do wyżęcia.

Później było już normalnie.

A synową mam fantastyczną – ładną, bardzo inteligentną i mądrą oraz rezolutną. Każdej matce syna takiej synowej życzę.

Małgorzata Zarachowicz
specjalista medycyny rodzinnej