Marzenia jako byt nieskończony
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: Informacje dla autorów
- Kategoria: Wybrane artykuły
- Opublikowano: czwartek, 05.05.2022, 04:26
- Odsłony: 3047
Alicja Barwicka
(ciąg dalszy losów rodzin Kowalskich i Stefańskich; poprzedni artykuł z tej serii ma tytuł ”Akcelerator ambicji”, więcej pod linkiem https://www.gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wazniejsze-nowosci/1865-akcelerator-ambicji)
Pojęcie absolutu, czyli bytu doskonałego, nieskończonego, całkowicie niezależnego, nieuwarunkowanego i niczym nieograniczonego towarzyszyło ludzkości od zawsze. Próby zdefiniowania podejmowano w każdym historycznym okresie filozofii począwszy od starożytności, aż do czasów nam współczesnych, ale ponieważ mówimy o czymś nieograniczonym, to nigdy nie były to próby łatwe i chyba nadal pozostają w sferze prób. Głowiły się przez wieki nad zagadnieniem najtęższe umysły począwszy od twórcy filozofii przyrody Talesa z Miletu, aż po filozofów współczesnych. Chociaż Tales z Miletu podstawowym bytem nieskończonym określał wodę, to już dla Platona, który stosował odmienną od filozofów przyrody metodę, absolutem była rzeczywistość ponadzmysłowa, stanowiąca zbiór wszelkich idei. Najdoskonalszą w starożytności koncepcję absolutu wypracował Arystoteles. Absolut był dla niego bytem w sensie absolutnym utożsamianym z jednością, dobrem, intelektem i myślą. Jako duch i myśl, jako substancja niematerialna, byt nieskończony stanowił wieczne źródło dla podlegającego nieustannym przemianom świata. Wydaje się czymś przedziwnym, że badaniom istoty bytu doskonałego poświęcono tyle wieków, ale widocznie było to ludzkości potrzebne. Ponieważ jednym z przejawów bytu doskonałego są marzenia, a przecież i wszyscy i zawsze marzyli, to potrzeba analizy tego zjawiska już tak nie zaskakuje.
Marzenia jako zjawisko globalne i ponadczasowe
Człowiek marzył zawsze, a rodzaje marzeń warunkowała rzeczywistość. Marzyliśmy o tym czego nam brakowało, lub o tym by chwilowy dobrostan trwał jak najdłużej. Człowiek pierwotny też prawdopodobnie marzył, być może o tym by upolować coś większego niż kilka dni temu, być może o cieplejszej i mniej wilgotnej niż obecna jaskini, a może o słodyczy zemsty nad gnębiącym go wrogim plemieniem. Marzyły w historii ludzkości jednostki, marzyły narody. Bywały marzenia dobre i złe, marzenia małe, przyziemne, ale dla konkretnego człowieka niezwykle ważne, były i te wielkie deklarowane przez tysiące i miliony ludzi, które stawiano sobie za cel i dla których realizacji wielu poświęcało swoje własne plany, a nieraz i życie. Z marzeniami jednak bywało i bywa różnie. Czasami faktycznie się spełniają, czasami ciągną się za człowiekiem całe życie i nigdy nie zostają spełnione. Wielowiekowe doświadczenia ludzkości dowodzą, że skuteczna realizacja marzeń potrzebuje pomocy. Jednak i to nie zawsze dawało oczekiwane efekty, a często stawało się bardzo trudnym zadaniem. Przez wieki obserwowaliśmy to w wykonaniu zarówno pojedynczych, anonimowych osób, jak i postaci wielkich, nieraz bardzo ważnych dla świata. Zjawisko było od zawsze znane w skali micro (wymarzony prezent, o który krępowaliśmy się poprosić, a przecież wystarczyło tylko powiedzieć) i w skali makro (potrzeba wtajemniczenia zaufanych osób w plan pozbycia się konkurenta do tronu). Realizacja marzeń mogła kogoś ucieszyć, ale mogła też zadać ból wielu innym, bo marzenia nie zawsze mają wydźwięk pozytywny. Jednostki podłe, niszczycielskie też dążą do spełnienia planów, które snują w oparciu o swoje często wyjątkowo odrażające marzenia.
Marzenia człuchowsko – bydgoskie
Ponieważ wszyscy i zawsze snuli marzenia, to i rodziny Kowalskich i Stefańskich nie były ich pozbawione. Tak jak w innych rodzinach rodzaj marzeń warunkowała rzeczywistość. Marta Kowalska marzyła więc o powrocie czasów swojej młodości, kiedy w dostatku można było miło spędzać czas w rodzinnym majątku nie troszcząc się o codzienny byt, Antoni Kowalski, który przecież kochał wojsko mógł w początkach swojej kariery marzyć o kolejnym awansie, ale już nieco później o bezpiecznym wydostaniu się z okopów pod Verdun. Jako rodzice marzyli pewnie o wykształceniu dzieci, o dobrych partiach dla córek, czy o świetnej karierze (mówiło się o dyplomacji) dla Gerwusia. Życie te marzenia brutalnie zweryfikowało. Marta do końca życia pozostała wierna swoim marzeniom, chociaż musiała stawić czoło trudnej wojennej, a potem i powojennej rzeczywistości. Podporządkowała się obowiązującym regułom i nie walczyła z losem. Wiedziała przecież, że czasy jej młodości nie wrócą i pozostaną na zawsze tylko w sferze marzeń. Zupełnie inaczej realizował marzenia Antoni. Zastosował skuteczną na wielu innych płaszczyznach metodę dywersyfikacji. Marzenia trudne do spełnienia odkładał na później, a realizował te, które w danym czasie rokowały powodzenie. Kiedy trzeba było zmieniał priorytety. Wycofany z czynnej służby wojskowej realizował marzenia dotyczące sztuki wojennej walcząc jako cywil w obronie polskojęzycznej ludności podczas walk bydgoskiej krwawej niedzieli. Po latach przekonany przez rodzinną powojenną rzeczywistość, że nie bardzo jest już komu wydawać rozkazy skupił się na zapewnieniu swoim córkom lepszego startu, przez zdobycie wykształcenia. Do pomocy (a tego przecież wymaga spełnianie marzeń) w realizacji tych planów wykorzystał swoją najstarszą latorośl i tak w płockim domu Basi i Stanisława pomieszkiwały przez okres zdobywania wiedzy młodsze siostry gospodyni.
Zabytkowe spichlerze nad Brdą w Bydgoszczy
Marzenia staroźrebskie
Rzeczywistość, która kształtowała marzenia w staroźrebskich dworskich czworakach wyglądała zupełnie inaczej. Tu priorytetem było przeżycie. Trzeba było wyżywić rodzinę i do tego jakim to zrobić sposobem sprowadzały się marzenia. Pracując na polski chleb we francuskiej kopalni Bolesław Stefański tęsknił do swojej rodziny i chociaż to zbliżająca się wojna zainicjowała powrót do kraju, to generalnie cieszył się z powrotu. Oboje z Marianną zarówno przed wojną, jak i potem doceniali możliwość jakiejkolwiek pracy byleby tylko dawała szansę przeżycia kolejnego dnia. Marzeniem w tej rodzinie było wykształcenie dzieci i mimo, że nie istniały jakiekolwiek racjonalne przesłanki by mogło się spełnić, to ostatecznie dzięki atmosferze domu i ogromnym wysiłkom Marianny i Bolesława ich dzieci z byłych dworskich czworaków wykształcenie zdobyły. Chociaż warunki życia w staroźrebskim domu były nadzwyczaj trudne, to i tam nie przestawano marzyć. Marianna składała się głównie z optymizmu oraz z miłości do dzieci i wnuków, więc o ich szczęściu marzyła nieustannie. Chociaż sama nie miała nic, to marzyła o wspaniałej ich przyszłości roztaczając plany wielkich (naukowych lub muzycznych, zależnie od nastroju) karier, zarażając wszystkich swoim wielkim optymizmem. Wierzyła, że marzenia się spełniają i zupełnie nie brała pod uwagę innych scenariuszy. Miała zresztą na to dowód w postaci obecności w tym tak biednym gospodarstwie całkiem nie pasujących do dworskich czworaków książek, instrumentów muzycznych, a nawet konia, bo przecież Bolesław miłośnik i znawca koni bez posiadania konia nie mógłby istnieć.
Marzenia człuchowsko – toruńsko – płockie
Kiedy doszło już do wielkiego w tych dwóch rodzinach mezaliansu i Basia ze Stanisławem założyli swoją odrębną rodzinę, to pojawiły się kolejne marzenia. Rzeczywistość w jakiej się znaleźli i kolejne przystanki ich życiowej drogi wygenerowały marzenie podstawowe jakim stało się zdobywanie wiedzy najpierw przez nich samych, a następnie przez dzieci. W domu było czysto, ale biednie, bo podstawowym towarem, na który musiało starczyć pieniędzy były książki. Basia nie była zapaloną kucharką, nikt jej tego nie nauczył, stąd zrobienie w kuchni dań typu „coś z niczego” nie wchodziło w grę. Ponieważ w swojej ulubionej aktywności, którą było zgłębianie literatury lubiła mieć uporządkowane, czyste otoczenie, to nieustannie sprzątała, a pełne bibelotów mieszkanie sprawiało wrażenie bardziej bogatego niż było w istocie. Chociaż marzenia rodziców sprowadzały się do zapewnienia wykształcenia dzieciom, to już same dzieci wzorem wszystkich innych dzieci na świecie miały marzenia nieco odmienne. Trzeba jednak przyznać, że wiele z nich zostawało spełnionych. I tak po odpowiednio długich marzeniach dzieci otrzymywały rowery, a w rodzinie pewnego dnia pojawił się Ciapek - owczarek nizinny, który był najbardziej nieposłusznym psem na świecie, potrafił chodzić po sztachetach płotu i jadał cukierki. Dostarczał mu je Biniulek, wielki amator słodyczy który nigdy z nikim poza Ciapkiem nie byłby w stanie podzielić się cukierkiem. Najszybciej realizowano marzenia dotyczące kształcenia, stąd kiedy najstarsze dzieci wykazały zainteresowanie edukacją muzyczną, w domu szybko pojawiło się pianino, Lili posłano do szkoły muzycznej, a Biniulkowi zapewniono prywatne lekcje muzyki. To była jedna z trafionych decyzji, bo po latach dorosły już Zbyszek całą swoją karierę zawodową (z wykształcenia jest inżynierem) oparł właśnie na muzyce. Najmłodszy Andrzejek marzeniami zawsze mierzył wysoko. Chciał być nie tylko podróżnikiem i dyplomatą (oczywiście w tym celu ukończył studia na wydziale handlu zagranicznego), ale przede wszystkim zamierzał mieszkać w ogromnej „wypasionej” rezydencji. Zachował się do dzisiaj precyzyjnie rozrysowany przez kilkuletniego marzyciela architektoniczny plan jego przyszłej posiadłości. O ile z realizacją marzeń chłopców nie było większych problemów, to już marzenia dziewczynek niekoniecznie odpowiadały rodzicom. Lili chciała być lekarzem. Basia akceptowała ten pomysł, ale Stanisław był przeciwny. Martwił się o chorowitą, wątłą córkę, a ponieważ uważał, że zawód lekarza wiąże się z ciężką pracą, ciągłym stresem i ogromną ilością nauki chciał tego własnemu dziecku zaoszczędzić. Robił wszystko, żeby córkę zniechęcić i wymyślał kolejne na to sposoby. Ostatecznie się poddał, kiedy nazbierał dżdżownic, włożył je do doniczki i wydał polecenie, żeby każdą z nich testowana córka przełożyła osobiście do drugiego pojemnika. To było straszne zadanie, ale zostało wykonane. Od tej pory Stanisław zmienił zdanie, a Lili zawsze już mogła liczyć na wsparcie ojca w wyborze swojej drogi zawodowej. Wspierał ją od pierwszej chwili, kiedy podczas egzaminów wstępnych na uczelnię przez dziurkę od klucza podglądał zapisane na tablicy zadania z fizyki i pod drzwiami w asyście zdenerwowanych rodziców szybko je rozwiązywał, by po egzaminie móc wysłuchać i poddać analizie sposób rozwiązania zastosowany przez córkę. Jeszcze większe kłopoty były z realizacją marzeń Dziobaczka. Ta z kolei poinformowała rodziców, że będzie przedszkolanką. Tego ambicja Basi znieść nie mogła. Uważała, że taka profesja nie może spełnić niczyich oczekiwań. Stanisław był załamany. Wiedział, że jego ukochana córeczka ma talent matematyczny, a tu taki afront! Dziobaczek został chwilowo pokonany, ale tylko chwilowo. Ostatecznie krnąbrna córka ukończyła studia politechniczne, potem podyplomowe informatyczne, nieustannie poszerzała wiedzę, ale nie odpuściła i finalnie jej miejscem pracy stała się szkoła. Uczy dzieci z pasją, ale uczy także nauczycieli prowadząc dla kadry pedagogicznej kursy dokształcające.
#
Byt nieskończony jakim są marzenia nie może (jak sama nazwa wskazuje) nigdy się zakończyć i całe szczęście, bo życie bez marzeń nie mogłoby istnieć. Pilnujmy swoich marzeń, nie pozwalajmy im umknąć do licznych szuflad pamięci. Może w realizacji dobrze jest korzystać z metody Antoniego Kowalskiego i je po prostu dywersyfikować? Dzięki temu zajmiemy się realizacją tych aktualnie rokujących, a do tych odłożonych na później, z pewnością kiedyś wrócimy. Spróbujmy!
Alicja Barwicka
GdL 5/2022
Fot. Krystyna Knypl