Mój dyżur lekarski podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski

Krystyna Knypl

2 czerwca 1979 roku Jan Paweł II odprawiał Mszę Świętą na placu Zwycięstwa w Warszawie. Pracowałam wówczas jako lekarz zakładowy w hotelach Orbis Victoria* – Europejski – Bristol. Wydział Zdrowia wydał nam polecenie zgłoszenia się na dyżur w swoim miejscu pracy. Aby móc dotrzeć na dyżur otrzymaliśmy specjalne przepustki.

Bardzo przejęta wyszłam rano z domu koło godziny ósmej i dojechałam tramwajem do skrzyżowania ulicy Kruczej i Alej Jerozolimskich. Dalej szłam pieszo, teren był zamknięty dla ruchu kołowego. Co kilkadziesiąt metrów znajdowały się punkty kontrolne, na których musiałam okazywać przepustkę i dowód osobisty.

Przyszłam do hotelu i rozpoczęłam dyżur w ambulatorium, które mieściło się na I piętrze na tyłach budynku. Bardzo byłam ciekawa przebiegu Mszy Świętej, ale służba nie drużba – musiałam siedzieć w gabinecie. Koło godziny dziewiątej sekretariat dyrektora hotelu zawiadomił mnie, że jestem proszona do kawiarni na I piętrze, bo jest narada z udziałem dyrektora ZOZ Śródmieście. W kawiarni oprócz znanego mi dyrektora ZOZ dr. Macieja Grochowicza zastałam przedstawiciela dyrekcji hotelu oraz dwóch pracowników służb specjalnych, które miały w owych latach swoich pracowników rezydujących w hotelu w jednym z pokoi części biurowej.

Byli to bardzo tajemniczy panowie. Charakteryzowali się tym, że z nikim nie rozmawiali, nikt ich nie znał. Pewnego razu zgłosił się do ambulatorium jeden z tych tajemniczych panów z urazem palca, którego doznał w drzwiach wahadłowych. Opatrzyłam ranę i poprosiłam o nazwisko pacjenta. Na co poszkodowany pan oświadczył: – A może będzie lepiej, jeśli pani nie będzie znała mojego nazwiska? Resztkami przytomności młodego lekarskiego umysł zapytałam: – A będzie ktoś o pana pytał? – Nikt – odpowiedział tajemniczy pacjent.

Idąc na dyżur przypuszczałam, że moim obowiązkiem będzie udzielanie pomocy pielgrzymom i istotnie pojedyncze osoby z zasłabnięciem prosiły o pomoc we wczesnych godzinach rannych.

Podczas narady przedstawiciel służb specjalnych zalecił zamknięcie wszystkich wejść do hotelu, tak aby nie był on dostępny dla pielgrzymów i innych osób. Czułam się sfrustrowana, że nie będę mogła udzielać pomocy potrzebującym, ale panowie, którzy wydali to zarządzenie, powiedzieli, że wymagają tego względy bezpieczeństwa.

Dyrektor ZOZ poprosił, abym przyszła po zakończeniu dyżuru (trwał bodaj do godziny 19) do jego biura przy ulicy Jasnej i zdała relację.

Byłam więc i na dyżurze, i bezrobotna. Zapytałam dyrektora hotelu, co mam robić? Może pani oglądać Mszę Świętą z okien mojego gabinetu – odpowiedział. Skorzystałam chętnie. Tym bardziej, że w gabinecie był jeden z gości hotelowych, przyjaciel dyrektora, który specjalnie przyjechał na tę uroczystość z zagranicy. Gość ów był chyba myśliwym i do gabinetu przyszedł z wielką lunetą na stojaku, dającą fantastyczne przybliżenie obrazu. Oglądaliśmy wiec przebieg Mszy Świętej przez okno i od czasu do czasu zerkaliśmy przez tę superlunetę.

Plac Zwycięstwa był wypełniony po brzegi. Ludzie znajdowali się wszędzie, nawet na drzewach i dachach okolicznych domów. Musimy pamiętać, że były to zupełnie inne czasy jeśli chodzi o standardy bezpieczeństwa, choć było ono zagwarantowane. Patrząc przez lunetę, spostrzegłam w pewnym momencie, jak jedna z kobiet uczestniczących w uroczystości próbowała wbiec na podwyższenie ołtarza. Stojący u jego podstawy ubrani w komże mężczyźni z niezwykłą wprawą uchwycili kobietę pod ręce i odsunęli na bezpieczną odległość.

Stopniowo gabinet dyrektora wypełniał się innymi pracownikami i pod koniec uroczystości było ich wielu. Trzeba pamiętać, że telewizory nie były wtedy tak powszechne jak obecnie, nawet w eleganckich hotelach nie wszystkie pokoje w nie wyposażono.

Dyżur dobiegł końca i udałam się z raportem do dyrektora ZOZ. Przyszłam do gabinetu akurat w porze nadawania dziennika telewizyjnego. Relacjonując przebieg dyżuru, zerkałam na ekran telewizora. To, co pokazywała telewizja z przebiegu Mszy Świętej, było totalnie czymś innym, niż widziałam kilka godzin temu. Kadry telewizyjne ciasne, skierowane naprzemiennie na Jana Pawła II, chór zakonnic, pojedyncze staruszki… ani jednego kadru na tłumu bezbrzeżnie wypełniającego plac Zwycięstwa… Po latach dowiedziałam się, że wydano specjalne partyjne wytyczne dla kamerzystów, jak mają kadrować spotkania z Janem Pawłem II. Naczelna zasada brzmiała – nie pokazywać tłumów wiernych, jedynie staruszki, księży, zakonnice, co miało sugerować marginalny charakter wydarzenia

To, że telewizja kłamie, wiedzieliśmy, ale że tak na potęgę, dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy osobiście porównałam rzeczywistość z przekazem telewizyjnym.

Krystyna Knypl

*O hotelu Victoria pisano:
http://kulturaliberalna.pl/2011/01/25/zielinski-hotel-victoria/

http://www.polskatimes.pl/artykul/1015355,victoria-jaka-pamietaja-niektorzy-najbardziej-ekskluzywne-miejsce-spotkan,id,t.html