Anastazy jako certyfikowany naukowiec najwyższych lotów z imponującym impact factor wynoszącym 0,017 i ambitnie podążającym do 0,018 zwracał zawsze uwagę na zbieżność poczynań badawczych Wielkiego Uniwersytetu Medycznego z trendami nauki światowej. Oczywiście kłuła go w sam czubek lewej komory serca niedająca się w żaden sposób opanować zazdrość, że taką Matyldę Przekorę, autorkę pisującą do prasy kolorowej, czytały miesięcznie i cytowały na swoich blogach setki tysięcy czytelniczek i czytelników. Nie dość tego, że Matylda miała tzw. zasięgi ze swoimi artykułami, to jeszcze bywała tam gdzie zwykli bywać eksperci!
Rozpoznawczym kolorem Matyldy był niebieski
Tłumaczył sobie tę kłopotliwą różnicę w zasięgu oddziaływania słowa drukowanego tym, że on pisze dla wybranych jednostek z pięknie pofałdowanymi zwojami mózgowymi skręcającymi wyłącznie w lewą stronę, a Matylda dla takich z bardziej wygładzoną korą mózgową. Tłumaczenie tłumaczeniem, ale ból serca pozostawał, nawracał i nie przemijał. No bo jak może nie boleć serce, gdy ilekroć Anastazy wszedł do fryzjera, aby podfarbować swoje siwiejące włosy, to jego wzrok od progu padał na rozrzucone na wszystkich stolikach egzemplarze pisma „Imperium Matyldy”. Czegóż ona tam nie wypisywała!
# Jak usunąć kolec kaktusa z palca.
# Co zażyć na poniedziałkowy ból głowy, gdy w domu nie ma ani jednej tabletki przeciwbólowej.
# Jak ożywić intelektualnie 90-letnią babcię.
I jeszcze dziwniejsze tematy.
To jest naruszenie praw człowieka, takie nierówne traktowanie przez los osób piszących teksty. A może by tak powołać Rzecznika Praw Akademika, żeby dbał o poczytność naszych artykułów i naszą pozycję w społeczeństwie? Och, nie! Przecież my już nie jesteśmy akademią lecz Wielkim Uniwersytetem Medycznym. Może lepiej będzie Rzecznik Praw Należnych Naukowcom (RPNN)? Też nie, jakiś długi ten skrót, muszę to przedyskutować z panną Marysieńką.
Jako modniś i strojniś szczególnie cenił wszystko to, co działo się w Paryżu i lubił szukać tam inspiracji. Zbliżający się początek roku akademickiego i planowane zmiany na uczelni były dostatecznym powodem, aby poszukać natchnienia w stolicy mody. Wiadomo też było nie od dziś, że Paryż dobrze wpływa na kondycję każdego badacza, niezależnie od specjalności. Niespieszny spacer stylowymi uliczkami tego miasta, słuchanie, zatrzymywanie wzroku na wystawach sklepowych podczas spaceru po Champs Élysées, nierozerwalnie związanym z każdą wyprawą do tego miasta, czy wreszcie sympatyczny lunch w Le Grand Colbert było tym, czego badacze medyczni potrzebowali w stopniu nie mniejszym niż tlenu. Jakże wysoko plasował się badacz w uczelnianych sferach towarzyskich, jeżeli potrafił wtrącić od niechcenia – gdy byliśmy w zeszłym roku w Paryżu…
Panna Marysieńka, wydanie paryskie
Umiejętność dyskusji o najnowszych trendach paryskich utrzymywała badacza na odpowiednim poziomie towarzyskim, za którym szedł poziom naukowy i w prostej pochodnej biznesowy! Śledzenie mody na takim portalu dla akademików (https://stylishacademic.com/tips-for-packing-a-capsule-conference-travel-wardrobe/) to nie było to samo, co osobiste spotkanie z modą w jej światowej stolicy.
– Panno Marysieńko – rzucił do sekretarki – a może byśmy pojechali do Paryża po inspirację w sprawie sukienek służbowych? Bo wie pani, te dalekowschodnie wzory sukienek, które zdominowały krajobraz naszych miast i wsi w mijające lato, to jednak nie jest pierwszy sort estetyki krawieckiej. A Paryż to zupełnie inna liga w modzie, urodzie i wygodzie.
– Ależ Magnificencja ma pomysły! – jęknęła jakby lekko paraerotycznie panna Marysieńka. – Jak najbardziej jestem za wizytą studyjną w Paryżu. Kto wejdzie w skład delegacji?
– Hm… Myślę, że ja, profesor OrOr, znaczy Jędrzej Wielkosz, no i pani, panno Marysieńko, jako moja prawa i lewa ręka, bo wie pani, ja jestem leworęczny, ale czasem też używam prawej. Proszę rezerwować bilety lotnicze, business class oczywiście, nie możemy pospolitować się z tymi korporacyjnymi wyrobnikami, którzy lecą na jeden dzień do Paryża, aby pocałować w pierścień dyrektora europejskiego oddziału.
– A hotel, to który mam zarezerwować? – zapytała panna Marysieńka.
– Hilton Arc de Triomphe, oczywiście! Na tydzień od najbliższego poniedziałku. Jak nazwiemy nasz program studyjny? – zastanawiał się głośno Magnificencja.
– A może nazwiemy go Maxence? – rzuciła panna Marysieńka w przestrzeń.
– Brzmi dla ucha bardzo przyjemnie – zauważył Magnificencja. – Taki jakby mix słów magnificencja i elegancja. Jak pani na to wpadła?
– Ach, po prostu zauważyłam na zdjęciu, które redaktor Matylda Przekora wrzuciła do internetu, że w tle jest taki napis.
– Które zdjęcie, które? – dopytywał Anastazy.
– No te, na którym niby tam Magnificencja jest w szpilkach, po lewej na górze zdjęcia jest to słowo. Sprawdziłam, Maxence to francuskie imię męskie. A może lepiej będzie jego pełne oficjalne łacińskie brzmienie Maxentius?
– Hm… wolę Maxence – zadecydował Anastazy. – Piszemy więc: Wyjazd studyjny do Paryża w ramach projektu Maxence.
Trzy dni dzielące ich od wyjazdu do Paryża przeleciały niczym jesienny wicher i już siedzieli na pokładzie samolotu. Dwie godziny zleciały na degustowaniu win serwowanych pasażerom business class, przegryzanych francuskimi serami i ani się obejrzeli, już lądowali na CDG.
Przeszli przez łącznik, minęli dwa korytarze i zjechali schodami do hali przylotów, aby odebrać bagaże.
Czekali, czekali, a walizki dostojnej delegacji naukowców nie nadjeżdżały… zanosiło się na horror spędzenia wszystkich dni w tej samej odzieży, co dla strojnisia Anastazego było wizją nie do zniesienia. Wszyscy odebrali swoje bagaże, a Anastazy z resztą delegacji tkwili przy pustym pasie transmisyjnym.
Ha! Trzeba było złożyć reklamację. Anastazy zaczął rozglądać się za jakimś odpowiednim biurem, ale nie był w stanie niczego wypatrzyć. Panna Marysieńka dostrzegła natomiast maszynę do zgłaszania reklamacji o zaginionym bagażu.
O nie! Tego nie akceptuję! Ja, wybitny naukowiec oraz magnificencja tytularna i figlarna Wielkiego Uniwersytetu Medycznego w Wielkim Mieście, nie będę rozmawiał z maszyną.
– Jędrek, panno Marysieńko, idziemy na postój taksówek.
Wsiedli do auta i pomknęli do Stolicy Mody. Minęła godzina i taksówka zatrzymała się przed Hilton Arc de Triomphe.
Jakież było zaskoczenie Anastazego, gdy okazało się, że teraz hotel nazywa się L’Hotel du Collectionneur.
– Ach, widzę, że nie tylko nasza uczelnia, ale inne słynne przybytki też zmieniają nazwę. Gdy byłem tu w 2006 roku, był to Hilton Arc de Triomphe – oznajmił Anastazy pozostałym członkom delegacji. Spodobało mu się logo hotelu z dzielnym rycerzem na rydwanie mknącym ku zwycięstwu.
A może by tak zmienić logo naszego Wielkiego Uniwersytetu Medycznego? – zastanawiał się Anastazy. Właściwie te wszystkie węże i laski Hipokratesa to takie… takie mało eleganckie… a złoty rydwan to zupełnie inna historia! Muszę zaproponować na następnej radzie wydziału zmianę wizerunku.
Załatwili formalności w recepcji i umówili się, że za godzinę spotkają się w holu, aby wspólnie przespacerować się po Champs Élysées i łyknąć nieco wielkiego świata mody.
Apartament Anastazego
Dostojna delegacja wsiadła do przestronnej windy, która bezszelestnie uniosła się ku górze i zatrzymała na 5. piętrze. Ich sąsiadujące pokoje miały numery od 511 do 513. Anastazy włożył kartę w szczelinę zamku broniącego dostępu przypadkowym biedakom do świątyni luksusu i nacisnął klamkę. Za drzwiami rozpościerało się wyrafinowane królestwo dedykowane tym, którzy na nie zasłużyli. Położył podręczną torbę na stoliku w przedpokoju i rozejrzał się dokoła.
Łóże z madagarskiego hebanu na którym wypoczywał Anastazy
Środek pokoju zajmowało zachwycające łoże z madagaskarskiego, ciemnobrązowego hebanu. Obleczone było w śnieżnobiałą jedwabną pościel najwyższego gatunku. Wezgłowie zdobił hotelowy herb z dzielnym rycerzem na rydwanie. Złote linie herbu znakomicie komponowały się z ciemnobrązowym hebanem. Anastazy jęknął z zachwytu:
Ach… spać samemu w takim łożu to po prostu grzech przeciwko naturze… a gdyby tak… no nie! Anastazy, opanuj się – skarcił sam siebie. Pójdziemy do jakiegoś kabaretu i też będzie co wspominać – dodał na pocieszenie swojej rozbrykanej męskiej wyobraźni.
Zlustrowawszy pokój wszedł do łazienki, aby umyć ręce po podróży. Powoli odkręcił kran i spoglądał na strumień wody rozpływający się po umywalce z zielonego kararyjskiego marmuru. Wytarł swe spracowane dla dobra społeczności akademickiej dłonie w puszysty biały ręcznik z herbem hotelu, nawilżył je kremem stojącym na krawędzi umywalki i z przyjemności oglądał pozostałe elementy pomieszczenia. To było wnętrze, które wymagało niespiesznego smakowania każdego szczegółu.
Umywalka z zielonego kararyjskiego marmuru dopełniała obrazu
Przeczesał włosy, przejrzał się jeszcze raz w lustrze. Prezentował się dostojnie, mimo że nie był w akademickim stroju wizytowym. Jeszcze łyk wody i był gotów do wyjścia. Bezszelestnie zamknął drzwi i powolnym krokiem przemierzał hotelowy korytarz. Lubił te chwile, gdy buty zapadały się w grubą wykładzinę dywanową wyściełającą hotelowe korytarze. Czuł się wtedy królem życia. To nie było to samo co stawianie kroków po pospolitej, plastikowej wykładzinie w rektoracie. Tamta wykładzina była dostępna dla wszystkich, a puszyste, hotelowe, pięciogwaizdkowe dywany tylko dla wybranych.
Zjechał na parter i rozejrzał się za panną Marysieńką i Jędrzejem. Siedzieli już w holu i na widok magnificencji poderwali się sprężyście.
– Moi drodzy, cieszę się, że już jesteście – oznajmił Anastazy i wyjął z kieszeni smartfon, aby wyświetlić trasę spaceru.
– Proponuję, abyśmy przespacerowali się po Parc Monceau, potem przejdziemy do rue du Faubourg Saint-Honoré, na której znajdziemy wszystko, co jest potrzebne eleganckiemu mężczyźnie, no i eleganckiej kobiecie też – dodał. – Wyprawę zakończymy w którejś kawiarni na Champs Élysées.
– Znakomity plan! – zawołała z entuzjazmem panna Marysieńka.
– Moi drodzy, koniecznie musimy wstąpić do sklepu Hermes. Nie wiem jak wy, ale ja muszę kupić sobie kilka krawatów na nowy sezon akademicki, panna Marysieńka z pewnością nie pogardzi jakąś gustowną apaszką, no a ty, Jędrzeju, na co masz ochotę?
– Hm… może pasek do spodni… tak, pasek, w Paryżu mają ciekawe wzory.
Przeszli przez Parc Monceau i nie minęło kilkanaście minut, a już spacerowali po słynnej ulicy cieszącej gusty najbardziej wybrednych elegantek i elegantów. Mijali kolejne wystawy, gdy nagle wzrok Anastazego odnotował coś, czego jego profesorskie oczy nie widziały przez całe dotychczasowe życie. Na wystawie sklepowej w ramie wielkiego obrazu pyszniły się dwa portrety. Przetarł oczy w nadziei, że to tylko jakieś chwilowe zakłócenie wzrokowe po podróży, ale widok nie chciał znikać. Tak, to był Karol Marks w towarzystwie Zygmunta Freuda.
Twórcy idei wiecznie żywych
– A to historia! Czy wy widzicie to samo, co ja widzę? Jędrek! Panno Marysieńko!
– Pacze i widze, że widze to samo co Magnificencja – mruknął Jędrzej.
– A kto to? – zapytała panna Marysieńka – Nie znam tych panów, to jacyś znajomi Magnificencji i profesora Jędrzeja?
– Och, panno Marysieńko, to słynni ludzie, ale z innej epoki, więc niech pani nie mebluje sobie główki ich nazwiskami.
– Jędrzej, pamiętasz zajęcia z filozofii marksistowskiej na studiach doktoranckich?
– Co mam nie pamiętać? – mruknął Jędrzej.
– A te zajęcia z psychiatrii, na których uczyliśmy się o psychoanalizie? Wiesz co… a może by tak wprowadzić warsztaty z psychoanalizy dla naszego personelu akademickiego, to pomoże im przejść nie tak boleśnie proces restrukturyzacji Wielkiego Uniwersytetu Medycznego?
– Anastazy, nie wiem czy psychoanaliza nam pomoże, ale kapitał z pewnością. Więc potraktujmy spotkanie z Karolem jako znak, symbol, wskazówkę dla nas na nadchodzącą przyszłość. Trzeba nam bliższych kontaktów z kapitałem, a psychoanaliza to będzie drugi plan.
Zakupy w Hermesie poszły im szybko i mogli kontynuować spacer wzdłuż rue du Faubourg Saint-Honoré. To co już po kwadransie zauważył Anastazy na tej słynącej z elegancji paryskiej ulicy, to brak tych dalekowschodnich modeli sukienek.
– Ha! Wiedziałem, że to jakaś lokalna moda dla ubogich ze wschodnich rubieży Europy, a nie wysokiej klasy moda dla poważnych ludzi, na stanowisku. Trzeba będzie jeszcze popracować nad ostatecznym wyglądem nowych sukien akademickich. No, ale jedno jest pewne, musimy kupić dla całej rady wydziału służbowe teczki u Louis Vuitton, więc idziemy do tego sklepu, aby rozpoznać temat, co jest modne w tym sezonie.
U Louis Vuittona Anastazemu wpadła do głowy ostateczna koncepcja stroju akademickiego, gdy zobaczył czarne podłużne plecaki z czerwonymi elementami w dolnej części z kolekcji The Epi Patchwork edition of the Christopher backpack.
– Tak, już wiem, jak się wystroimy! Sukienki w ciemnoczerwonym kolorze z takimi czarnymi plamami, przypominającymi ślady tygrysie, do tego czarne plecaki z tymi akcentami czerwonymi na dole. Aha, no i do tego oczywiście czarne szpilki z czerwoną podeszwą, te od od Christiana Louboutina będą pasowały idealnie.
– Bosz… Magnificencjo… Ależ ma pan wizje… – jęczała para erotycznie panna Marysieńka.
– To po czymś, czy na trzeźwo to wszystko wymyśliłeś? – zapytał z troską Jędrzej.
– Jędruś, na trzeźwo, na trzeźwo, ja kocham elegancję. A wiadomo… Francja… elegancja… to jest to, co tygrysy elegancji lubią najbardziej. Wrrr….
– Powiem więcej – kontynuował Anastazy – połączenie koloru czerwonego z czarnym w naszej nowej kolekcji służbowych ubiorów akademickich ma wysoki podtekst symboliczny. Do tej pory magnificencjom i wicemagnificencjom przysługiwały szaty w kolorze czerwonym, a niższym funkcjonariuszom akademickim szaty w kolorze czarnym. Dzięki połączeniu kolorów w nowej kolekcji wykażemy się demokratyczną postawą wobec kolegów niższych rangą. To nie znaczy, że w 100% będą mogli robić to samo co my, arystokracja Wielkiego Uniwersytetu Medycznego.
– A czego nie będą mogli robić? – zaciekawił się Jędrek.
– No wiesz, założyliśmy ostatnio na uczelni Klub Magnificencji, do którego mają wstęp tylko magnificencje i wicemagnificencje. Innymi pracownikom, którzy wprawdzie mają prawo do założenia służbowej sukienki w jakimś pośledniejszym kolorze, wstęp jest wzbroniony. Zatrudniliśmy nawet ochroniarza, żeby pilnował porządku i nikogo nieupoważnionego do Klubu Magnificencji nie wpuszczał.
– A gdzie ten wasz klub się mieści? – zapytał zaintrygowany Jędrzej.
– No wiesz, chwilowo to zabraliśmy jeden pokój bibliotece uczelnianej, bo co za dużo, to niezdrowo, znaczy jak za dużo tych książek ludzie czytają, to niezdrowo mogą się wiedzy nałykać i potem co my z takimi przemądrzałymi zrobimy? No coo??? Rozumisz, Jędrek?
– Ale co tam robicie? – dociekał OrOr.
– Powiem ci, ale w tajemnicy – przymierzamy tam ładną bieliznę w kolorze czerwonym.
– Co??? – Jędrzej dostał galopującego Hashimoto z wytrzeszczem złośliwym.
– No coooo??? Co się tak dziwisz?! Fajnie jest przymierzyć czasem jakiś czerwony staniczek. Człowiek po takiej akcji dostaje takiego kopa hormonalnego, że hej!
Panna Marysieńka, mimowolny słuchacz tych żywiołowych zwierzeń akademickich, nieśmiało wtrąciła:
– Magnificencjo, a może by tak ustanowić odznaczenie uczelniane, które nazwiemy Tygrys Elegancji i będziemy je przyznawać najelegantszym akademikom i akademiczkom? Skoro są portale poświęcone modzie akademickiej (https://stylishacademic.com/), to chyba jest to kierunek godny inwestycji.
– Panno Marysieńko! to jest myśl genialna i zaraz po powrocie zajmiemy się realizacją. Aby być dobrze przygotowanymi do konkurencji Tygrys Elegancji – zarządzam jutro wycieczkę do sklepów na Place Vendôme – oznajmił Magnificencja.
Paski, apaszki, żakiety, spodnie, suknie na Place Vendôme zachwycały, ale największą miętę Magnificencja poczuł do perfum w opakowaniu w kształcie szpilek. Anastazy nawonnił się próbkami i jęczał, wciągając w nozdrza oszałamiający zapach.
Krystyna Knypl
Następny odcinek:
Informacja: Pandemlandzka Republika Ludowa jest zbiorem felietonów satyrycznych