Muzyka płynie we mnie…

088 kopia300

O swojej pasji do muzyki opowiada Jolanta Borucka

• Wieść konsyliowa niesie, że pięknie śpiewasz... Czy zgodzisz się opowiedzieć o swoim śpiewaniu?

Bardzo mi miło, że wieść konsyliowa niesie, jestem ogromnie zaskoczona propozycją, tym bardziej że to, co robię, czy raczej robiłam, to raczej występy domowo-urodzinowo-ogniskowe. Od nagrania pewnej liczby piosenek minęło już trochę czasu i sama nie wiem, na ile sobie mogę dzisiaj pozwolić.

Wspominasz o nagraniu piosenek, czy możesz coś bliżej o tym powiedzieć? A może po prostu zacznijmy od początku.

Skoro mam zaczynać od początku, to może tak… Urodziłam się w przeciętnej rodzinie ;-). Moi rodzice każdy wolny weekend spędzali w klubie żeglarskim i ja w nim wzrastałam. Wrosłam i wzrosłam tak, że nie wiedziałam, że można inaczej wzrastać. Oczywiście jak klub żeglarski, to ognisko, jak ognisko, to gitara. Gdy miałam 8 lat, to tylko słuchałam, ale przyszedł taki moment (jakieś 10-11 lat mojego życia), że chciałam być słuchana. Mój Tato grał na skrzypcach, więc był ogniskowym artystą, a ja wzięłam się za gitarę, no i tak ojciec został moim nauczycielem. Początki były trudne, ale pierwsze „występy” przekonały mnie, że jestem wielka – oczywiście w moim pojęciu, bo grałam koszmarnie!!! Ale że byłam pupilkiem żeglarzy, każdy mnie chwalił (już sobie wyobrażam jakiego łacha ze mnie darli za plecami). Wtedy czułam się cudownie – ja i mój Tato, gitara i skrzypce, i Mama zakochana w nas obojgu...

I co było dalej?

Przyszedł czas, że zachciało mi się szkoły muzycznej i tam zaczęłam szlifować umiejętności. Był to czas końca podstawówki i pierwszej klasy liceum, wtedy „wiedziałam” że będę zdawać na kierunek wokalno-teatralny w Katowicach. W 1981, a może 1982 r. doszłam do finału Festiwalu Poezji Śpiewanej w Olsztynie, otrzymując IV miejsce. Był to czas takich artystów jak Elżbieta Adamiak, SDM, Czerwone Tulipany, więc nie było lekko, ale jakże pięknie.

Pięknie rozwijająca się kariera.

Wróciłam z Olsztyna i poszłam do kolejnej klasy liceum. Pewnego dnia mój Tato trafił do szpitala z powodu duszności i zasłabnięcia. Na izbie przyjęć po krótkiej rozmowie i badaniu lekarz rozpoznał odmę opłucnową. Był to właściwie książkowy przypadek, jeśli miałabym go oceniać dziś jako lekarz. Godzinę wcześniej mój ojciec był na pływalni i intensywnie nurkował, przygotowując się do egzaminu z pływania na AWF, który zaocznie studiował. Szybko wykonano odbarczenie odmy i Tato od razu poczuł się dużo lepiej.

Pewnie przeżyłaś tę wizytę w szpitalu?

Trafiło mnie w samo sedno! Wtedy dotarło do mnie, że chcę pracować w szpitalu. Chcę być świadkiem „cudów”, a jak najłatwiej to zrobić? Być salową! Moi rodzice zaniemówili! Choć dziś z perspektywy czasu, gdy wspominam tę wizytę, to widzę, że lubię robić rzeczy spektakularne! Dalej pływaliśmy (no może bardziej pływał Tato), ja po raz kolejny „wzrastałam” w klubie żeglarskim, zostałam żeglarzem, potem sternikiem jachtowym. Moje marzenia o medycynie rosły we mnie po cichutku, już nie chciałam być salową, lecz pielęgniarką. Tymczasem rodzice zaniepokojeni pytali, co dalej? Czy szykuję materiał do szkoły teatralnej? Przecież zbliża się III klasa liceum. Moje marzenia ciągłe rosły i oświadczyłam pewnego dnia, że chcę być lekarką, chcę leczyć ludzi i że jeżeli dostanę się za pierwszym razem, to będę studiować medycynę, a jeżeli nie, to znak że mam iść swoją „starą drogą”. Miał być tylko jeden raz i… wyszło! Skończyłam studia i zostałam lekarzem. Trochę grającym lekarzem, ale medycyna „zjadła” mnie doszczętnie!

To znaczy?

Ma się rozumieć, że gram towarzysko, ogniskowo, kajakowo, urodzinowo, ale to wszystko. Po „dwójce” z interny zaprosił mnie mój kuzyn do studia nagrań, gdzie wyśpiewałam parę piosenek, ale było to osiem lat temu i dzisiaj nie mam już takiego głosu, a szkoda;-). Wysłałam dwie piosnki rzewne konsyliarce Ewie, no i się, moja droga, porobiło! Posyłam Ci te piosenki.

kajaki660

Rewelacja! Wzruszyłam się słuchając tych pięknych piosenek, w większości nieznanych mi wcześniej. Dziewczyno, masz talent! Na karierę nigdy nie jest za późno, rzucaj medycynę i leć na scenę. Super! czuję się jak na angielskiej edycji „Mam talent”, gdy jurorka mówi do jednego z laureatów „mam dreszcze, gdy cię słucham”.

A ja miałam dreszcze jak pomyślałam, co Ty sobie pomyślisz i aż się bałam bać!

Niezwykle piękne są piosenki, które śpiewasz! Mów, co było dalej, bardzo proszę…

Był taki czas, że chciałam wrócić do grania, ale obie moje miłości na M – Muzyka i Medycyna – są niezwykle zaborcze i nie miałam pomysłu na ich pogodzenie. Tak więc mówienie o muzyce to już trochę mówienie o przeszłości.

Myślę, że wrócisz do grania wcześniej czy później. Prawdopodobnie zrobiłaś tylko dłuższą przerwę lub zbyt głęboko zanurzyłaś się w codzienności. Pytałam wielu moich pacjentów jak rozumieją powołanie, nie tylko do medycyny, ale i do sztuki. Jeden ze znanych rzeźbiarzy powiedział, że powołanie to wewnętrzny przymus robienia czegoś. Może być to przymus leczenia ludzi, pisania, śpiewania, grania.

Czy czuję przymus grania? Kiedyś granie i śpiewanie było normalną częścią dnia, szkoła muzyczna wymagała kilku godzin grania dziennie. Opuszki palców przypominały skorupki. Na pewno był to czas przymusu wewnętrznego – potrzeby grania i przymusu zewnętrznego – potrzeby zdawania egzaminów i występowania na „popisach” w szkole muzycznej. Teraz pozostała potrzeba wewnętrzna, ale nie jest ona już tak gwałtowna. Myślę, że większość osób, które „opiekują się” muzyką potrzebują słuchacza, muzyka jest środkiem przekazu, dobrze gdy ma odbiorcę. Rzadko biorę gitarę do ręki od czasu śmierci mojej Mamy, dla każdej wypieszczonej piosenki była Ona pierwszym jurorem. Kochała każdą moją interpretację, a ja kochałam dla Niej śpiewać. Chyba musi minąć jeszcze trochę czasu, żebym mogła beztrosko śpiewać…

Projekt Sandomierz 2008r. 128 1660

Poproszę kilka słów o instrumencie i twoich umiejętnościach w tym zakresie.

Co do instrumentu, to było ich kilka, pierwsza gitara odkąd pamiętam „zawsze” była w domu, oprócz mandoliny, skrzypiec, marakasów, organów. Gdy rodzice stwierdzili, że „trzeba” we mnie zainwestować, zaczęło się polowanie na gitarę z NRD! Jak to brzmiało! Gitara z zagranicy! Wyjazd skończył się zakupem kolorowych mazaków, tenisówek, pachnących gumek, kolorowego piórnika, bo... gitara była za droga (faktycznie były różne gitary, ale dla nas za drogie). Moja szkoła muzyczna zmobilizowała jednak rodziców do kupna gitary, już w Polsce (była to chyba gitara z Defil-a). No i ta jeździła ze mną wszędzie. Skończyła swoje życie podczas bliskiego spotkania z ławką przy ognisku. Olbrzymia dziura w pudle rezonansowym rozerwała jej duszę, a moje serce, tym bardziej, że nie ja jej to zrobiłam ;-). Był to już czas mojej samodzielności finansowej, więc zakup nowej gitary spoczął na mnie. Łatwo przyszło, łatwo poszło – to w skrócie historia kolejnej gitary: kupiłam gitarę, wsiadłam do kajaka, wywróciłam kajak, utopiłam gitarę, wyłowiłam gitarę, wysuszyłam gitarę, stwierdziłam, że mam zniszczoną gitarę. Gdy zdałam dwójkę z interny, to nie wyobrażałam sobie, żeby obyło się bez prezentu – nie miałam wyjścia, musiałam zdać, żeby kupić kolejną gitarę i grać.

Masz piękny, bardzo liryczny repertuar. Z czego wynika jego dobór? Powiedz, proszę, szerzej, czym się kierujesz, śpiewając tak bardzo liryczne piosenki.

Ja po prostu powolutku pieszczę muzyczkę, która we mnie płynie. Myślę, że to środowisko muzykujących żeglarzy miało na mnie wpływ. Nigdy nie byliśmy towarzystwem od „Ana Ana Ana Ana, jo Cie zo wi zo dostana” (słowa śląskiej pieśni biesiadnej – przyp. red.), potrzebowaliśmy wszyscy więcej od siebie samych. Nie lubię krzyczącej muzyki, no... może sobie ta muzyka trochę pokrzyczeć, ale przekazem, starałam się zawsze zaśpiewać szczerze, nigdy żeby odbębnić. Może to śmiesznie zabrzmi, ale ja lubię, gdy piosenka trwa, nawet gdy się skończy.

???

Jestem bardzo dynamiczna i dla kontrastu śpiewanie „smuteczków” wycisza mnie, pozwala wyhamować. Pozwala posłuchać, jak śpiewają ze mną moje dzieci. Ale niestety rzadkie to są chwile. Muzyka oczywiście nie płynie we mnie cały czas, powiem więcej – ostatnio w świetle wydarzeń „wokół nas” w ogóle nie płynie, no chyba że mury runa, runą, runą... Co do smutku, to trudno to objaśnić. To nie jest tak, że biorę gitarę i gram, bo mi smutno (nie bardzo mam czas na smutek), raczej gdy gram, to potrafię się zdołować do obłędu i wtedy przestaję grać.

Czy dobrze rozumiem, że forma liryczna jest wyrazem artystycznym, a nie manifestem osobowości – jak sama mówisz dynamicznej i jak to bywa w takich wypadkach, otwartej do ludzi?

Tak, właśnie tak! Lubię gdy mogę ucieszyć czymś lirycznym, niecodziennym, czymś co pozwala na chwilę wpaść w zadumę, pozwala słuchającym zaśpiewać...

Jesteś pewna, że chcesz zrobić ze mną wywiad!? Boję się że to nie najlepszy pomysł.

I tu Cię zaskoczę, bo już po wszystkim! Wywiad gotowy! Dziękuję Ci za rozmowę i piękne piosenki.

Rozmawiała Krystyna Knypl

Fotografie z archiwum Jolanty Boruckiej

Piosenek śpiewanych przez Jolantę Borucką, internistkę z Krzanowic, można posłuchać pod adresem

www.youtube.com/user/borow87

GdL 2_2012