Twain, Norwid i jeszcze raz Twain...

No man’s life, liberty, or property are safe while the legislature is in session. (Mark Twain)

Niczyje zdrowie, wolność ani mienie nie są bezpieczne, kiedy obraduje Naczelna Rada Lekarska.

Beata Wudarska

Pozwoliłam sobie na odrobinę dezynwoltury w tłumaczeniu słów Marka Twaina, ale cóż nam pozostało… Jako solidny płatnik składek na samorząd lekarski ze zdumieniem dowiedziałam się, że Naczelna Rada Lekarska, prawdopodobnie po załatwieniu innych, palących problemów naszego środowiska (o tym dalej), postanowiła się zająć „godnością i dostojeństwem zawodu lekarza”.

Błyskawicznie zrobiłam rachunek sumienia: 10 przykazań, przyrzeczenie lekarskie, regulamin wspólnoty mieszkaniowej, regulamin rodzinnych ogródków działkowych… Uff, nie było najgorzej, zwłaszcza że dotychczas nie było żadnego ciała sprawdzającego moją porządność, a nadzieję, że będę moralna, oparto na Kancie. No, ale to tylko moja opinia, więc może warto oprzeć się na świadectwach moralności wystawianych przez osoby trzecie? No i żeby nie robić tego na próżno i za późno – zanim zaczniemy oceniać środowisko lekarskie, może zadbajmy o nabór młodych adeptów, niech na etapie starania się o miejsce w cechu dostarczą owe świadectwa? Krótka wizyta na stronie rekrutacji mojej Alma Mater – pełne rozczarowanie, nie ma żadnych wytycznych, niestety KAŻDY, kto będzie miał odpowiednie świadectwo maturalne, może zostać studentem, a potem absolwentem kierunków lekarskich i stomatologicznych. Niedobrze, pomyślałam, i postanowiłam poszukać natchnienia na stronach rekrutacyjnych do seminariów. Jest! Seminaria już dawno o tym pomyślały, więc świadectwo moralności od katechety i proboszcza stanowi jeden z warunków składania dokumentów do seminariów duchownych. I dalej, oczekuje się od kandydata, aby odznaczał się następującymi przymiotami:

# odpowiednią zdatnością duchową (miłością Boga i bliźniego, dążnością do braterstwa i zaparcia się siebie, doświadczoną czystością, zmysłem kościelnym, gorliwością apostolską i misyjną),

# zdatnością moralną (szczerością ducha, dojrzałością uczuciową, wyrobieniem towarzyskim, umiejętnością dochowania wierności obietnicom, ciągłą troską o sprawiedliwość, duchem przyjaźni i słusznej wolności, odpowiedzialnością, pracowitością, chęcią współpracy z innymi),

# zdatnością intelektualną (umiejętnością stosowania słusznej i zdrowej oceny, uzdolnieniami wystarczającymi do odbycia studiów kościelnych),

# zdrowiem fizycznym i psychicznym,

# dobrą intencją, czyli gotowością podjęcia zadań kapłańskich z pobudek religijnych,

# dobrowolnością podjętego wyboru.

Ponieważ ścisła kontrola jest najwyższą formą zaufania, kandydat winien też dostarczyć świadectwa chrztu, komunii świętej, bierzmowania oraz świadectwo ślubu kościelnego rodziców.

Można?

Oczywiście i w naszym fachu istnieje jakiś kanon przymiotów, których ostentacyjnie oczekuje się od kandydata na cyrulika. W tejże chwili pomyślałam o „powołaniu”. Natchniony tekst Listu do Hebrajczyków mówi: „Nikt bowiem sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga”. Po czym poznać, że kandydat na studia medyczne, a późniejszy lekarz, posiada takowe? Poszukiwałam definicji powołania do bycia lekarzem wiele lat, ale jak w dowcipie o fabryce maszyn do szycia w czasach komunizmu, gdzie zawsze z przemycanych części udawało się złożyć karabin, a nigdy maszynę do szycia, zawsze wychodziło mi, że to nie skłonność do poświęceń bez uczciwego wynagrodzenia, ale możliwość wykonywania swojej pracy nawet wtedy, gdy pacjent nie pachnie rezedą i krwawi, czy niewymiotowanie wtedy, gdy pacjent wymiotuje…

Poszukiwania kanonu zaprowadziły mnie w końcu do internetu, gdzie znalazłam lapidarne wytyczne „8 najważniejszych powodów, dla których chcę zostać lekarzem”: 1) nienawidzę spać; 2) chcę się uczyć do końca życia; 3) nikt nie może odczytać mojego pisma odręcznego; 4) mój ojciec ma dużo zbytecznych pieniędzy; 5) myślę, że już nacieszyłam się życiem; 6) chcę odpokutować moje grzechy; 7) nie mogę żyć bez napięcia; 8) nie chcę zakładać rodziny przed czterdziestką. Kolejny rachunek sumienia potwierdził, że z wyjątkiem punktu 3. (byłam w mat-fizie i mieliśmy pismo techniczne) oraz 4. (większość ludzi tak ma) – spełniam koncertowo wymogi godnego i dostojnego wykonywania zawodu lekarza. Internet był jednak bezlitosny – nie musiałam długo szukać, aby dowiedzieć się także, że mogę być „ukrytą opcją satanistyczną”. Na liście zespołów propagujących satanizm i okultyzm znalazłam nie tylko Black Sabbath czy Beastie Boys, ale także Johna Lennona i Boba Marleya… Mea culpa! I co teraz?

Dlatego poniekąd skłaniam się ku propozycji Naczelnej Rady Lekarskiej. Niech w końcu ktoś to uporządkuje, wskaże dekalog zachowań lekarza obejmujący nie tylko profesjonalną etykę i deontologię, ale także podniesie plotkę do rangi opinii. A ponieważ nasz samorząd po wielu trudach związanych z uporządkowaniem praw i obowiązków lekarzy, obroną niesłusznie szkalowanych kolegów, lobbowaniem za tworzeniem dobrych ustaw służących lekarzom i pacjentom, uporządkowaniem rynku pracy, pomocą lekarskim rodzinom, w których lekarz-główny żywiciel zmarł lub nie jest w stanie dalej wykonywać zawodu, otoczeniem opieką lekarzy-seniorów, wyprostowaniem meandrów rezydentur, dbaniem o godną wysokość honorariów lekarskich, ograniczeniem obowiązków administracyjnych stale przerzucanych na lekarzy et cetera, et cetera, może w końcu zacząć oceniać lekarza jako całość. Poza tym żywię nadzieję, że jeśli ocenie będzie podlegał całokształt bytu, to oprócz przykładnego karania powinniśmy mieć również nagrody, aby za cnotliwe życie i na tym padole plusy dodatnie mogły przysłonić plusy ujemne. Kolejny rachunek sumienia w moim wykonaniu – kodeks ruchu drogowego i ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 50 km/h – sprawdziłam w komputerze mojego samochodu średnią prędkość: 23 km/h. Czyli cnotliwie.

Tylko czy siła ich? Tylko 10 członków Komisji Etyki, a przecież Norwid wskazał drogę:

Ogromne wojska, bitne generały,
Policje – tajne, widne i dwu-płciowe –
Przeciwko komuż tak się pojednały?
Przeciwko kilku myślom... co nienowe!

Jeden tylko problem widzę. Nazwałam go roboczo „Nie można być jednocześnie twórcą i tworzywem”. Zatem: kto będzie kontrolował naszą Komisję Etyki? Od kogo dostaną świadectwo moralności w życiu zawodowym i codziennym? Proponuję przyjąć zasadę, którą kierował się wódz Indian – z nadejściem jesieni Indianie przenosili się na pastwiska zimowe. Wódz nie wygłaszał płomiennych przemówień, nie odwoływał się do rozumu czy etyki współplemieńców. Jeśli był dla swoich braci autorytetem – zwijał swój wigwam, pakował dobytek na konie i wyruszał do obozu zimowego. Jeśli był autorytetem – współplemieńcy także zwijali swoje wigwamy i ruszali do obozu zimowego.

I na koniec obiecany Mark Twain:

Być dobrym jest szlachetnie. Lecz uczyć innych jak oni mają być dobrzy, jest jeszcze szlachetniejsze i nie wymaga tyle wysiłku.

To be good is noble; but to show others how to be good is nobler and no trouble.

Beata Wudarska
chirurg dziecięcy i specjalista w zakresie medycyny ratunkowej