Gdy etyka jest na usługach biopolityki

Właściwy stopień uległości

Krystyna Knypl

Medialna nagonka na lekarzy przybiera formę zmasowanego ostrzału ze wszystkich stron. Po skutecznym pozbawieniu nas prawa do decydowania o wyborze farmakoterapii przez przykucie decyzji lekarza do zapisów charakterystyki produktu leczniczego nastąpiła druga faza ataku – na Kodeks Etyki Lekarskiej. Jeszcze chwila, a zostaniemy zdegradowani do roli czegoś na kształt PIN, który osobistą kartą profesjonalisty medycznego będzie firmował cudze pomysły w sferze diagnozowania i leczenia naszych pacjentów. Co więcej, możemy zostać zmuszeni do przestrzegania osobliwych reguł pseudoetycznych.

Mistrza swego zapomnij???

Centrum politycznego dowodzenia medycyną zaangażowało kilka osób niebędących lekarzami do poprawiania naszych zasad etycznych. Wszystkie niedoskonałości Kodeksu Etyki Lekarskiej (KEL) podobno można rozwiązać z pomocą stosunkowo nowej dyscypliny – bioetyki. Co więcej, nasze przyrzeczenie lekarskie też jest fatalne, a to z tego powodu, że występuje w nim słowo mistrz. Cóż poczną ci, którzy nie spotkali mistrza na swej drodze zawodowej, lecz tylko zwykłego nauczyciela? – pyta urzędowo namaszczony kandydat na autora nowej ewangelii dla lekarzy.

Najwyraźniej w krytycznym ferworze zapomniano, jak brzmi historyczna przysięga Hipokratesa (http://adonai.pl/life/?id=110). Zacytujmy jej słowa:

Mistrza mego w tej sztuce będę szanował na równi z rodzicami, będę się dzielił z nim swem mieniem i na żądanie zaspokajał jego potrzeby; synów jego będę uważał za swych braci i będę uczył ich swej sztuki, gdyby zapragnęli się w niej kształcić, bez wynagrodzenia i żadnego zobowiązania z ich strony; prawideł, wykładów i całej pozostałej nauki będę udzielał swym synom, synom swego mistrza oraz uczniom, wpisanym i związanym prawem lekarskim, poza tym nikomu innemu.

Jak nietrudno zauważyć czytając te słowa, zawód lekarza od czasów Hipokratesa do dziś ma charakter korporacyjny. Hipokrates żył w latach 460-370 p.n.e, więc przysięga przetrwała co najmniej 2383 lata w tej formie (lub podobnych, ale duchem tożsamych) i nikt nie miał zastrzeżeń do użytego w nim określenia mistrz.

W nowym spojrzeniu na KEL znalazło się wiele iście rewolucyjnych propozycji – wymieńmy dwie, które swą pomysłowością dorównują rewolucji kulturalnej w Chinach. A są nimi „społeczna kontrola nad środowiskiem lekarskim” oraz „wyrażanie zgody przez pacjenta na informowanie o jego zdrowiu innego lekarza”.

Zdawało mi się, że epoka inspekcji robotniczo-chłopskich minęła bezpowrotnie, a tu, proszę, wraca pod płaszczykiem z napisem „społeczna kontrola bioetyczna”. Skoro tak, to trzeba się zastanowić nad „społeczną kontrolą środowiska prawników oraz urzędników mających do czynienia z tajemnicą państwową”. Nie ma powodu, aby kogokolwiek pomijać! Wszak mamy demokrację, więc równy dostęp do bycia kontrolowanym społecznie powinien być zagwarantowany wszystkim zawodom!

Pomysł aby lekarz uzyskiwał zgodę pacjenta na rozmowę o jego chorobie z innym lekarzem jest skrajnie niebezpieczną bzdurą, groźną dla zdrowia i życia ludzi.

O jakości prawa

Od czasów gdy rzymski prawnik Ulpian Domicjusz sformułował regułę dura lex, sed lex, wszystkie paragrafy oraz ich twórcy, jak dalece nieudolni by nie byli, mają się niezwykle dobrze. Wystarczy że wyrecytują formułkę sprzed stuleci i już uważają, że mogą poczuć ulgę płynącą z rozgrzeszenia. Jednak zasłanianie się w każdym wypadku tą rzymską sentencją oznacza niezwykle instrumentalne podejście do prawa. Może ono być niejednoznaczne, represyjne, złe. Żaden z wadliwych aktów prawnych nie może być przedmiotem szczególnej ochrony lub czci objawianej bez końca przez ludzi, których ono dotyczy, wyłącznie ze względu na swój status normy prawnej, lecz powinien być naprawiony najszybciej, jak to jest możliwe.

Tymczasem od kilkunastu lat wykonywanie zawodu lekarza krępowane jest coraz gęstszą siecią przepisów, regulacji, rozporządzeń. Dlaczego tak się dzieje?

Do akcji wkracza biopolityka

Trzeba mieć świadomość tego, że akty prawne mogą być stanowione nie tylko dla zorganizowania i uporządkowania naszego życia, ale także w celu uprawiania biopolityki. Pojęcie to stworzył francuski filozof Michael Foucault w odniesieniu do działań polityków, których celem jest cała populacja. Dziś już nie człowiek tworzy politykę, lecz polityka tworzy człowieka.

Polityka dzięki nowym sposobom przekazu informacji tworzy na skalę populacyjną wzorce komunikowania się dla wszystkich, kreowania poglądów, werbowania masowych zwolenników, którzy dostają hasłowe przekazy nie tylko w okresie wyborczym, ale przez całą kadencję, każdego dnia od rana do nocy. Dziś, aby rządzić światem, nie trzeba podbijać żadnych ziem, wystarczy podbić wyobraźnię ludzi.

Jak rozpoznać biorewolucjonistę?

Czytanie dzieł traktujących o przewrotach jest ponadczasowo interesującym zajęciem. Można znaleźć w nich przemyślenia warte poznania, zanim wybuchnie następne rewolucyjne wrzenie. Okrzyk „władza dla ludu” brzmi miło dla wielu uszu żądnych przemian, ale „władza ludowa” to już nie jest to samo.

Problem zawsze polega na wymyśleniu, jakimi metodami należy usunąć tych, którzy stoją na drodze do władzy.

Trzymam oto w ręku Szachinszacha Ryszarda Kapuścińskiego i czytam fragment umieszczony przez wydawcę na okładce: „Co robić? A ty wiesz, co robić? Ja? Nie wiem. A może ty wiesz? Ja? Poszedłbym na całość. Ale jak? Jak pójść na całość? Tak, jest to problem. Wszyscy zgodzą się, że to jest problem, nad którym warto dyskutować”.

Jest to niejako problem ponadczasowy – o ile apetyty na rewolucyjne zmiany są dość powszechne, o tyle znajomość receptur na wywołanie przewrotu wydaje się bolączką wielu rewolucjonistów.

Może więc warto ponownie, powoli i z uwagą przeczytać obserwacje i przemyślenia tego, który widział około trzydziestu rewolucji i ich anatomię ma nienajgorzej rozpoznaną. Zna strukturę władzy: „Każda siła ma swoją dynamikę, swoją toporną natrętność i obsesyjną wprost potrzebę rzucania słabych na łopatki. W tym przejawia się prawo siły…”.

Autor Szachinszacha zna także strukturę ludzkiej psychiki tych, którzy są poddanymi: „Ludzie boją się, że zostaną wchłonięci, że zostaną odarci, że ujednolicą im krok, twarze, spojrzenia i mowę, że nauczą ich jednakowo myśleć i reagować, każą przelewać krew w obcej sprawie i wreszcie ostatecznie unicestwią. Stąd ich niezgoda i bunt, ich walka o istnienie własne…” .

Rewolucjoniści i tyrani toczą wojny na śmierć i życie, które zdają się nie mieć końca. Dlaczego tak się dzieje? Tyrani, choć mają władzę, nie zawsze mają rozum. „Ale szach tego nie rozumiał. Nie rozumiał, że można człowieka zniszczyć, ale to wcale nie znaczy, że on przestanie istnieć. Przeciwnie (…) on zacznie istnieć jeszcze bardziej. To są paradoksy, z którymi żaden despota nie może sobie poradzić. Machnie kosą, ale trawa zaraz odrasta, machnie jeszcze raz, a trawa rośnie wysoka jak nigdy. Bardzo pocieszające prawo natury.”

Studiowanie uległości jest nie mniej interesującym zajęciem. Tu warto przytoczyć spostrzeżenie C.G. Junga: „Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, jeżeli tylko osiągnie właściwy stopień uległości.

Czyżbyśmy już my, lekarze, osiągnęli właściwy stopień uległości???

Potrzeba stałego konfliktu

Polityka żyje dzięki konfliktom. Zdrowie i życie innych ludzi jako przedmiot manipulacji polityków jest współczesną formą uprawiania rewolucji. Najlepiej manipuluje się ludźmi ze zniewoloną wyobraźnią. W każdej rewolucji są dwie klasy sobie przeciwstawione przez tych, którzy rewolucję dla swych zwykle niskich celów wywołują. Historia już zaliczyła wiele rewolucyjnych zrywów: niewolników przeciwko panom, biedaków przeciwko burżuazji, chłopów przeciwko obszarnikom, robotników przeciwko kapitalistom, solidarności przeciwko komunizmowi. Zdawało się, że to będzie już koniec rewolucji w historii ludzkości, przynajmniej w Polsce. Ale przedstawienie musi trwać…

Skąd weźmiemy nowe klasy społeczne? Jak je skonfliktujemy? Skoro zdrowie jest najważniejsze, to najkrótsza droga wiedzie ku zdrowiu i medycynie.

Ci, którzy stoją niżej w hierarchii, buntują się podczas rewolucji przeciwko tym, którzy stoją wyżej. W hierarchii medycznej najwyżej stoi lekarz i zajmuje on najsilniejszą pozycję.

Na samym dole są pacjenci i jest ich najwięcej – są najsłabsi pod względem wiedzy, kondycji psychofizycznej, a także zasobów finansowych.

I choć to lekarze kierują się zasadą Dobro chorego prawem najwyższym, to ludzie uprawiający biopolitykę postanowili nadać nowe znacznie tej maksymie przez zafałszowanie jej i wypełnienie nieprawdziwymi treściami.

Jednak nie od dziś wiadomo, że nadmierny apetyt nie prowadzi ani do zdrowia, ani do zdrowych rozwiązań.

Anglicy mówią, że dwoje to towarzystwo, a troje to tłum. Nie bez powodu przysłowia nazwane są mądrością narodów. Zapamiętajmy więc, bo warto wiedzieć: lekarz i pacjent to towarzystwo w pełni sobie wystarczające. Innym na razie dziękujemy (jak zwykli mawiać nasi pacjenci).

Krystyna Knypl

Jak może wyglądać nowy „bioetyczny” KEL?

Znajduję taką oto ponurą wersję, napisaną przez jedną z internautek, lekarkę o nicku @asia703:


Art. 1

Czyń zawsze to, co chce twój pacjent. Nieetycznie jest, byś miał coś do powiedzenia w sprawie jego leczenia.

Art. 2

Donoś zawsze na swoich kolegów lekarzy, bo oni zawsze i wszędzie popełniają błędy medyczne. Nieetyczne jest, byś na nich nie donosił.

Art. 3

Nigdy nie szanuj swoich Mistrzów. Nieetyczne jest, byś szanował tego, kto cię uczył sztuki leczenia i tych, co razem z tobą ponoszą odpowiedzialność za życie ludzkie.

Art. 4

Jesteś urzędnikiem NFZ-u i ZUS-u, wykonawcą poleceń dyrektorów, etatową gazetową spluwaczką dla wszystkich. Nieetyczne jest, byś podnosił głowę i patrzył z dumą na tysiące lat twojego pięknego zawodu i ufał, że masz „niebo gwiaździste nad sobą”...