Lekarz ma kota?

buraskaIMGP4088 660

Ewa Dereszak-Kozanecka

Dostałam zadanie. Skreślić słów kilka na temat posiadania kota. I to na dodatek pod kątem bycia lekarzem. Zadanie brzmiało: Napisz tekst na temat „Lekarz ma kota”.

Ala ma kota, wariatka ma kota, wszyscy mamy kota. Ale czy lekarz ma kota jakoś szczególnie?

Teza sugerowana w temacie zadania nasuwa od razu dwie wątpliwości. Kto tu kogo ma oraz czy posiadanie kota przez lekarza jest w jakikolwiek sposób specyficzne?

Kto tu kogo ma?

Bez wątpienia to kot ma lekarza! Pierwszy kot był panem zaledwie nieśmiałej studentki medycyny. Studentka nie miała pojęcia o wychowywaniu dzieci i kotów, dlatego Pierwszy Kot miał trudny start w życie. Był z niego urodzony urwis, szelma i urwipołeć. Biały, wystrojony w czarną łatę na grzbiecie i drugą na pysku. Łata fantazyjnie obejmowała ucho i jedno oko, co upodabniało Kota do pirata.

Kot był stuprocentowym mężczyzną. Wyrywał się w świat, miał więcej odwagi niż rozumu, działał zanim pomyślał, nie uczył się na błędach i zawsze miał znakomity apetyt. A ponieważ dorastał w stanie wojennym, studentka miała mnóstwo kłopotu ze zdobyciem błękitka (kto pamięta?), amura bałkajskiego, pasztetowej czy świeżego mięska.

Kot wiernie czekał, kiedy studentka zmęczona wracała z zajęć. Tulił się do rąk, mruczał i koił przestraszone serce. Był jedynym facetem, który dzielił z nią żmudny czas nauki. Starannie rozłożony na podręczniku pediatrii, toczył z nią walkę o każde zdanie. To było dosłowne wyrywanie wiedzy. Poniekąd więc dyplom był również sukcesem Kota.

I rzecz najpiękniejsza z pięknych. Zielone oczy Kota. W tych oczach zaczynał i kończył się świat...

Rozświetlone tysiącem iskier, przepastne i bezkresne, uważnie patrzące, uparte i mądre.

Przepiękne. Żadne klejnoty nie mogły się z nimi równać. Te oczy zagarniały, zniewalały, były niewiarygodne, niepojęte. Studentka była dumna, że może szczycić się posiadaniem tak pięknego Kota.

A potem skończyły się czasy przedłużonego dzieciństwa i zaczęła się ciężka praca w szpitalu. Brak doświadczenia, strach, poczucie własnych marnych możliwości, nauka na potęgę, konieczność podejmowania decyzji przerastających umiejętności. Znacie ten stan? Na pewno znacie. Pomogli starsi koledzy, a ukojenie niósł kot. Głośnym mruczeniem koił stargane nerwy i odsuwał na bok diagnostyczne wątpliwości. Nocą przytulał się do policzka i przeganiał niepokój o pacjentów.

A gdy mieliśmy wolne? Kot wyjeżdżał na wakacje.

To był jego czas. Łowił myszy, przynosił ptaki i zakochiwał się... Bez pamięci, bez reszty i bez umiaru. Przyprowadzał piękną narzeczoną na kolację, a potem przepadali na długie dwa tygodnie. Kotu płonęły oczy, miał suchy nos, był wychudzony i oszalały. „Płonęły oczy” – to mało powiedziane, on cały płonął. Tak dosłownie, że niedoświadczona w sprawach kociej miłości właścicielka zmierzyła mu temperaturę i zobaczywszy 42 stopnie Celsjusza, pognała ze zwierzem do wiejskiego weterynarza...

No cóż. Przynajmniej od tego czasu wiedziałam, że kocia namiętność jest dosłownie gorąca.

Przeżyliśmy razem 9 lat. Dla moich dzieci Kot był tak pewnym, stałym i oczywistym fundamentem świata, że nie wchodziła w rachubę możliwość bycia bez Kota.

Po 9 pięknych latach wspólnego życia Kot zachorował. Umierał na moich rękach. Tulił się do mnie i patrzył mi w oczy. I zobaczyłam w kocich oczach ulgę i kres cierpienia. Ani ja, ani weterynarz nie rozumieliśmy, co się stało. Na sekcji znaleziono w tkankach trutkę na szczury.

To był trudny czas. Odszedł ważny domownik, Rycerz Okrągłego Stołu, świadek łez, sukcesów i porażek. Zawsze pogodny, zawsze czujny, uważny, oddany Kot. Pierwszy Kot. I skończył się czas niewinności.

czarnyewa33 300

Godni następcy

Po kilku nieudanych próbach wprowadzenia do domu następcy, kiedy już straciłam nadzieję, koleżanka przybiegła z czarnym maleństwem. Maleństwo od razu przygarnęło się do mnie, rozburczało i zostało. Było doskonale czarne. Wyrosło na pięknego kocura. Kocur miał granatowe podniebienie i pazury. Był cichy, spokojny i stateczny. Ten spokój był niepokojący – weterynarz rozpoznał wadę serca. Kot mimo wszystko wyrósł pięknie. Zachwycał czarnością i złotymi oczyma.

Niechętnie wychodził z domu, nie biegał za dziewczynami. Doglądał porządku, zaganiał dzieciarnię do łóżek, burczał bajki na dobranoc. Wychował naszego pierwszego psa.

Zawsze czekał pod drzwiami na nasz powrót z pracy i ze szkoły.

Kiedyś odwiedził nas Bardzo Ważny Poeta. Wizyta miała być niezobowiązująca i spontaniczna, w związku z czym sprzątałam, gotowałam i piekłam przez dwa dni.

Kiedy wreszcie bardzo Ważny Poeta przestąpił próg domu, mogliśmy zasiąść do bardzo mądrej dyskusji na bardzo ważne tematy.

Na szczęście ten wyczerpujący intelektualnie wieczór dobiegał końca. Syty pochwał i frykasów Poeta zbierał się do wyjścia, obiecując kolejną, owocną intelektualnie wizytę.

Podziękowaniom i bon-tonom nie było końca. Aż do przedpokoju, gdzie wzburzony Poeta wykrzyknął: „Kot obsikał moje książki!”

Czarny, jak zwykle, załatwił sprawy po swojemu i na swoją korzyść. W końcu poeta tylko zabierał jego czas i uwagę, a wszyscy wiemy, że święty spokój jest nieoceniony.

Czarny władał domem przez trzynaście lat.

Wszystkie kocie śmierci rozbijały nasz świat. Zaraz po Czarnym zachorował śmiertelnie i wkrótce odszedł nasz pies. Dom, w którym zwierzęta są tak niezbędne, traci bez nich sens. Staje się miejscem pustym, bolesnym, pełnym płaczu i tęsknoty.

Nic więc dziwnego, że w kilka tygodni później, w odruchu radości, dzieci przyniosły małego burego kota. Brudne, zapchlone i chore kocię. Tak chore, że musiałam je wozić w kartonowym pudle do pracy. Pudło ukryłam w brudowniku, dzięki temu mogłam regularnie podawać leki i robić zastrzyki, a kot powoli wracał do zdrowia.

Wyrósł na przepiękną burą kocicę o klasycznej polskiej urodzie. Taką prawdziwą wzorcową buraskę, jakich pełno po wsiach i śmietnikach miasta.

I znowu Kotka brała w jasyr spojrzeniem pięknych, ogromnych oczu. Ach, te kocie oczy...

A jak Ona kochała życie! Z jaką lubością wąchała kwiaty i skubała rośliny, jak się pławiła w słońcu, jak pięknie bawiła się wodą. A jak lubiła jeść!

Tyle pokrótce o Kotach, które były. Teraz też są koty: rasowiec i dachowiec. Bez dachowca nie ma życia. To esencja kotowatości.

Czy można na podstawie ponad trzydziestu lat wspólnego życia wysnuć wnioski na temat związku lekarza z kotem? Czy będzie to tylko osobista dywagacja?

No cóż – nie można.

Będzie to tylko osobista dywagacja. Każdy Kot to wielka tajemnica natury. I ludzka próba zagarnięcia jej na własność.

Wszystkim kotom mojego życia serdecznie dziękuję. Bez nich byłoby smutno, zimno i byle jak. Dzięki nim było i jest piękniej. I nie ma nic piękniejszego niż uważne spojrzenie kocich oczu...

Tekst i zdjęcia
Ewa Dereszak-Kozanecka
psychiatra

buraskaIMGP0007 660

Na fotografiach Buraska i Czarny

GdL 7_2012