Historyczne dzwonki u drzwi w mojej rodzinie

Krystyna Knypl

Kiedy przyjdą podpalić dom,
ten, w którym mieszkasz - Polskę, (...)
i pod drzwiami staną, i nocą
kolbami w drzwi załomocą... 
 

Władysław Broniewski 

W czasach przełomów dziejowych trzeba być przygotowanym na łomot kolb do drzwi naszych domów. Jak powinniśmy zachować się w takich chwilach aby przetrwać? Co zabrać ze sobą gdy będziemy musieli opuścić pod przymusem nasze mieszkanie? Co zrobić aby nie przegrać? Pewne wskazówki można przeczytać w artykule Beaty Niedźwiedzkiej "Przygotuj się na Nowy Nieznany Świat", który jest dostępny pod linkiem:

https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wazniejsze-nowosci/1365-przygotuj-sie-na-nowy-nieznany-swiat

Kilka dat

W naszej współczesnej historii przełomy zdarzają się co kilkadziesiąt lat. Pierwszy dzwonek, a dokładnie próba sforsowania drzwi mojej rodziny miał miejsce  w noc wigilijną  1939 roku. Rodzice pracowali wówczas na Wileńszczyźnie jako nauczyciele w miejscowości Jewłasze. Gdy Armia Radziecka 19 września 1939 roku zajęła wschodnie tereny Polski wielu mężczyzn ukrywało się w obawie przed wcieleniem do tej formacji. Także mój ojciec ukrywał się. matka mieszkała z  moim bratem (który  miał 11 miesięcy) w budynku szkolnym. Mieszkała z nimi także 16 letnia gosposia. Po okolicy grasowały bandy przestępców,  które po sforsowaniu drzwi kazały wszystkim położyć się na podłodze  z twarzą skierowaną ku deskom. Gospodarz musiał  oddać wszystkie posiadane kosztowności, po czym był zabijany.

Dzwonek 2

Moi rodzice oraz brat, rok 1939

Matka słysząc powtarzające się próby sforsowania drzwi na parterze szkolnego budynku, szybko podjęła działania mające przede wszystkim ochronić dziecko. Zdjęła  złota obrączkę z palca, zawinęła w papierek i włożyła  ją między dwie połówki skorupki jajka. Tak zabezpieczoną obrączkę rzuciła do kuchennego popielnika. Następnie poinformowała gosposię: oddam bandytom pieniądze i pewnie zostanę zabita. Ty i dziecko ocalejecie. Weźmiesz złoto i zawieziesz dziecko do rodziców męża do Łap. Czas płynął, bandyci próbowali kilkakrotnie sforsować drzwi, które na szczęście drzwi były mocne. Koło północy ludzie zaczęli jechali na pasterkę i spłoszyli włamywaczy.

Drugi łomot do drzwi miał miejsce w 1946 podczas referendum 3 razy TAK. Mieszkaliśmy wówczas w miejscowości Wysokie Mazowieckie, w województwie podlaskim. O jego losach wojennych i powojennych pisałam w artykule "O moim ojcu, Józefie Łapińskim: W czasie wojny był aresztowany 22 maja 1944 r. wraz z grupą 1500 mężczyzn i wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego początkowo w Sachsenhausen, a potem w Oranienburgu. Więźniów obozu w Oranienburgu wyzwoliły 22 kwietnia 1945 r. oddziały 2. Warszawskiej Dywizji Piechoty im. Henryka Dąbrowskiego Wojska Polskiego oraz Armii Czerwonej.Drogę z Oranienburga do Łap pokonał pieszo w towarzystwie dwóch innych wyzwolonych. Dokuczało im zmęczenie oraz głód. Wiem z rzadkich opowiadań ojca, bo nie lubił wracać do tamtych czasów, że gdy któregoś dnia marszu znaleźli na łące ślimaka, postanowili ugotować go w wodzie z dodatkiem trawy i w ten sposób sporządzili danie zwane w rodzinnych wspomnieniach „rosołem ze ślimaka”. Gdy ojciec dotarł do Łap, ważył około 45 kg (a nie był drobnej postury), szczęśliwie szybko wracał do sił.

Po wojnie

Namawiany gorąco przez moją matkę Halinę dopełnił formalności związanych z dokończeniem studiów, złożył pracę magisterską i zdał egzamin dyplomowy. Stało się to 8 czerwca 1945 roku w Warszawie na Wydziale Pedagogicznym Wolnej Wszechnicy Polskiej. Temat pracy magisterskiej brzmiał: Szkoła podwydziałowa w Rawie za czasów Komisji Edukacji Narodowej. Od tej pory ojciec był magistrem filozofii.

W lipcu 1945 r. pracował jako prelegent przedmiotów pedagogicznych i matematyki na sześciomiesięcznym wstępnym kursie dla nauczycieli niewykwalifikowanych w Łapach. We wrześniu 1945 r. władze oświatowe powierzyły mu organizację gimnazjum w Wysokiem Mazowieckiem. Pracował tam na stanowisku dyrektora[2],[3].

 Źródło:

https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/medycyna-oparta-na-wspomnieniach/861-o-moim-ojcu-jozefie-lapinskim 

Pamiętny  30 czerwca 1946 roku 

Dla większości 30 czerwca 1946 roku był tym pamiętnym dniem. dla mojej rodziny był to 29 czerwca, kiedy wieczorem usłyszeli trzeci łomot kolb do naszych drzwi . Mieszkaliśmy wtedy w służbowym mieszkaniu w  budynku liceum. Mój brat miał 7 lat, ja 6 miesięcy. Do mieszkania weszli milicjanci i oznajmili ojcu, że jest aresztowany. Matka była bliska łez - ojciec tylko co powrócił z obozu koncentracyjnego i  po niespełna roku trafi do więzienia, a ona znowu zostaje sama z dwójką małych dzieci. Ojciec poprosił milicjantów aby dali mu chwilę na przygotowanie się, które polegało na zabraniu z drugiego pokoju  dwóch talii kart do brydża. Tu należy wspomnieć, że był znakomitym brydżystą, podobnie jak w późniejszych latach mój brat Mieczysław.

W więzieniu zastał przedstawicieli miejscowego ziemiaństwa, inteligencji oraz duchowieństwa. W oczekiwaniu na powrót na wolność ojciec zaproponował współtowarzyszom niedoli grę w brydża. Partyjka jedna, druga, trzecia... - pozwoliły im przetrwać czas aresztu, a mojemu ojcu wygrać całkiem sympatyczną sumę pieniędzy. Mimo przejściowej przegranej jakim był areszt, wyszedł z niego jako wygrany.

Dzwonek 1

Gdy grają hymn, a nie ma ku temu powodu

Moja  matka, Halina (z Hublewskich) Łapińska zawsze mi powtarzała: -Pamiętaj, że jeśli usłyszysz hymn, a nie ma ku temu powodu, to znaczy że jest wojna. Słowa matki sprawdziły się 13 grudnia 1981 roku, gdy o godzinie 7:00 rano włączyłam radio i usłyszałam hymn Polski. Siedzieliśmy z mężęm i jego siostrą mocno zdenerwowani przez cały dzień. Córka miała 5 miesięcy... 

Pod wieczór u drzwi rozległ się dzwonek... czyżby władza ludowa przyszła tym razem po ojca mojej córki, dziennikarza z zawodu, pracującego  wówczas jako sekretarz redakcji w piśmie "Przegląd Techniczny.Innowacje"? Historia niestety lubi powtarzać się.

 Pismo poza problematyką inżynierską na swoich łamach komentowało także bieżące zagadnienia społeczno - polityczne, a zespołowi dziennikarskiemu zdarzało się kolportować antypaństwowe ulotki, przenosząc je między innymi w... butach. 

Z bijącym sercem podniosłam słuchawkę domofon i drżącym głosem zapytałam: -Kto tam? 

Nieznany głos odpowiedział:-Paczka do pani Krystyny Knypl z RFN*. Uff, co za ulga! 

Paczkę wysłali  Maria ("Doka") Landowska - Ordyniec i Janusz Ordyniec,moi serdeczni koledzy od czasów studenckich, mieszkający wówczas w Niemczech. W paczce były z ubranka dla naszej córki oraz czekoladki. Przesyłka szczęśliwie przejechała granicę niemiecko - polską prze północą i dzięki temu mogła dotrzeć do odbiorców 13 grudnia. 

Czas płynie...czterdzieści lat później, także w grudniu 2021 r. otwieram skrzynkę pocztową, a w niej życzenia od Doki i Janusza. Znamy wszyscy przysłowie "Alte Liebe rostet nicht" - czyli stara miłość nie rdzewieje. W naszym przypadku możemy powiedzieć, że także "Alte Freundschaft rostet nicht".

W przyszłym roku będziemy obchodzili 60 rocznicę naszej przyjaźni. Tylko jeden szczegół może ulegnie zmianie: w ramach postanowień noworocznych planuję nie jadać czekolady. Czy mi się uda? Czas pokaże.

Krystyna Knypl

GdL 12 / 2021

------------------------------------------------

* RFN czyli Republika Federalna NIemiec