Medycyna i macierzyństwo

Marta Florea

Życie lekarza w Polsce nie jest łatwe. Nawet wypisanie recepty stało się niezwykle trudną sztuką. Lawirowanie między mieliznami i unikanie pułapek krętej i mętnej rzeki zwanej polską ochroną zdrowia jest zdecydowanie trudniejsze, gdy lekarka jest matką. Przedtem jednak ma ona dylemat: kiedy postarać się o potomka? Jeden z wykładowców mojej Alma Mater twierdził, że medycy najpierw myślą tylko o studiach, potem o specjalizacjach, a później to od razu chcą mieć wnuki...

 

Coś w tym jest, bo dziecko dla lekarza, a tym bardziej dla lekarki jest prawdziwym wyzwaniem. Pogodzenie opieki nad maluchem z nauką do LEK-u czy PES-u nie jest łatwe, a to ułamek problemów mamy
lekarki.

Urodzenie dziecka w czasie rezydentury zmusza nas do jej wydłużenia o czas urlopu macierzyńskiego i ewentualnego zwolnienia lekarskiego. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego edukacja lekarza on-line jest w naszym kraju w powijakach? Czy większość teoretycznych kursów specjalizacyjnych, które najczęściej polegają na przeczytaniu przez osobę prowadzącą wykład prezentacji przygotowanej w PowerPoincie, nie mogłaby się odbywać przez internet?

Teoretycznie mama-lekarka posiadająca dziecko poniżej czwartego roku życia może nie dyżurować w nocy. W praktyce jednak program specjalizacji nie przewiduje macierzyństwa i zobowiązuje specjalizującego się lekarza do minimum 3 dyżurów miesięcznie...

No dobrze, wystarczy tego narzekania. Mam nadzieję, że czytelnicy GdL przeglądają majowy numer przy grillu w ogródku lub w innych miłych okolicznościach przyrody, więc po nieco refleksyjnym wstępie chcę przedstawić tę weselszą stronę bycia mamą-lekarką.

Moja praca w oczach 4-letniego synka Michałka

Michałek z tatą odprowadzają mnie na kolejny dyżur (n-ty w tym miesiącu). Syn z zaciekawieniem zagląda do pokoju lekarskiego i mówi:
– Aaa, to tutaj ty mieszkasz, mamo. A sama tu mieszkasz, czy jeszcze z kimś?

Problem „skąd się biorą dzieci” mamy z Michałkiem dawno omówiony, ale zawsze można pogłębić swoją wiedzę na ten temat...
– Mamo, czy ten dzidziuś jest z twojego szpitala? – dopytuje się synek, patrząc na sąsiadkę spacerującą z wózkiem.
– Raczej tak, synku, większość dzidziusiów z naszego miasta rodzi się w moim szpitalu.
– Mamo, ale czy on jest z twojego brzuszka?

Michałek wie, że gdy był w moim brzuchu, to pływał, więc kiedyś po wizycie w aquaparku dokonuje analizy porównawczej i pyta:
– Mamo, czy w tym basenie w twoim brzuchu było głęboko, czy płytko?

Michałek marudzi w domu w piątkowe popołudnie:
– Mamooo, pobaw się ze mną...
– Synku, poczekaj chwilę, muszę rozpakować zakupy, a tak w ogóle to jestem zmęczona po całym tygodniu pracy...
– Jesteś zmęczona? A ile dzidziusiów dzisiaj urodziłaś?
– Dwa – odpowiadam, mając na myśli cięcia cesarskie, które miały miejsce tego dnia.
– Tylko dwa? To nie jest dużo. Pobaw się ze mną!

#

Łączę serdeczne pozdrowienia dla wszystkich mam-lekarek i tatusiów-lekarzy.

Marta Florea
GdL 5_2014