Kwestionariusz matki lekarki: Agata Malenda, Warszawa

Agata Malenda300

  1. Dlaczego wybrałaś medycynę? 

Zawsze lubiłam czytać i poznawać świat. Odkąd pamiętam, spędzałam wieczory, wakacje, oczekiwanie na autobus czy na spóźnione randki z nosem w książkach. Wykorzystywałam każdą wolną chwilę, aby sprawdzić myśl, która kołatała mi w głowie albo chociażby przeczytać, co na ten temat sądzą inne osoby. Kończąc liceum, miałam możliwość dostania się bez egzaminów na wiele uczelni z uwagi na zwolnienie na maturze z biologii i chemii. Żonglowałam więc pomysłami od biotechnologii przez inżynierię chemiczną po medycynę. Medycynę wybrałam dlatego, że miałam trochę czasu, aby podszlifować fizykę i zdać ją na maturze oraz dlatego, że uważałam, iż po medycynie zawsze mogę zostać biotechnologiem czy naukowcem, a w drugą stronę nie będzie tak łatwo.

  1. W którym roku uzyskałaś dyplom, na jakim wydziale, w jakiej uczelni?

2011, I Wydział Lekarski, Warszawski Uniwersytet Medyczny. 

  1. Na jakim etapie kariery zawodowej jesteś obecnie – staż? rezydentura? specjalizacja? inne?

Specjalista chorób wewnętrznych in spe. 

  1. Na jakim etapie macierzyństwa jesteś obecnie?

Mam dwóch synów – 5 i 3 lata. Planuję trzecie dziecko. To etap, na którym wydaje mi się, że uporałam się z bolączkami młodej matki i młodej lekarki. Teraz jest na tyle dobrze, że zastanawiam się, jak jeszcze lepiej można wykorzystać czas i dokształcić się w macierzyństwie i zawodzie równocześnie. 

  1. Czy medycyna konkuruje z macierzyństwem? Jeśli tak, to kto wygrywa?

Na początku byłam ambitnym pracownikiem, który przyjmie na siebie każdy nadmiar obowiązków, chociażby po to, aby więcej się nauczyć. Nieważne były zarobki, nieważny był czas, jaki musiałam na to wszystko poświęcić, nieważne były moje osobiste plany. Los sprawił, że dosyć szybko po rozpoczęciu specjalizacji zaszłam w ciążę, ale nadal wierzyłam, że mogę być „pracownikiem miesiąca”. Ukrywałam ten błogosławiony stan do jakiegoś trzeciego miesiąca (jak to lekarka, miałam świadomość możliwych komplikacji medycznych i nie chciałam tłumaczyć się pracodawcom, gdyby coś jednak poszło nie tak). Kiedy się przyznałam, to w ramach rekompensaty za niemożność wspomożenia kolegów i koleżanek w dyżurowaniu obiecałam, że będę chodziła do pracy tak długo jak to możliwe, wykorzystam okres ciąży na większe zaangażowanie w działalność naukową, a do pracy wrócę z radością natychmiast, jak tylko dziecko skończy 6 miesięcy. W dzień pracowałam, a wieczorami uzupełniałam bazy danych. Koło 6. czy 7. miesiąca ciąży poszłam na staże i „odpoczywałam”, pisząc prace przeglądowe oraz trzymając rękę na pulsie, żebym przypadkiem nie została zapomniana w Ośrodku Macierzystym. 

Jak obiecałam, tak zrobiłam. Z perspektywy czasu wydaje mi się to nierozsądne, ale byłam zatrudniona na etat i miałam umowę na czas określony, więc czułam się niepewnie. Na zwolnieniu w pierwszej ciąży byłam w sumie 5 dni, do pracy wróciłam po 5,5 miesiącach. Pozostały miesiąc przejął ode mnie MML (mąż matki lekarki), a następnie dziecko poszło do żłobka. Wszyscy daliśmy radę, bez strat w ludziach. W pracy udawało mi się ciągnąć na wysokich obrotach, zaczęłam dyżurować (wstyd się przyznać, ale byłam zachwycona możliwością „wyspania się” w porównaniu z tym, jak wyglądały noce z małym dzieckiem w domu) i pracowałam wieczorami jak poprzednio (tyle że musiałam czekać, aż mały zaśnie). 

Druga ciąża wyglądała zupełnie inaczej, zmienił się też mój stosunek do medycyny. Nadal ją lubiłam, nadal pacjenci mnie fascynowali i nadal czułam, że chcę się tym zajmować, ale widziałam też potrzebę znalezienia balansu. Na zwolnieniu byłam może kilka dni, z tym że już od trzeciego miesiąca pracowałam głównie na stażach. Mniej angażowałam się w działalność naukową i dodatkowe zadania. Ponadto sporo się wtedy działo u mnie prywatnie i z rozkoszą poświęciłam się urządzaniu naszego miejsca do życia. Po porodzie – zgodnie z moją potrzebą balansu – nie spieszyłam się już tak z powrotem do pracy. Wiele osób zakładało, że wrócę po 6 miesiącach, co powodowało, że było mi niezręcznie wydłużać urlop macierzyński, ale dotrwałam do 10. miesiąca, kiedy to drugi syn zaczął uczęszczać do żłobka. 

Po powrocie czułam się innym człowiekiem. Nadal byłam pracowita, ale już nie tak zachłanna na medycynę. Pamiętam, że odkryłam wtedy, że już nie chcę pracować z domu, że chcę oddawać się zawodowi lekarza w ustawowych godzinach, a potem chcę być Matką i Żoną. Nie chciałam siedzieć po nocach, sprawdzać z domu, co się dzieje z pacjentami, angażować się w polityczne życie służbowe. Po 15.05 chciałam mieć Spokój. 

Odpowiadając po tym długim wstępie na pytanie: tak, medycyna konkurowała z macierzyństwem. Dziś wydaje mi się, że uzyskaliśmy jakiś kompromis. Co będzie dalej – czas pokaże. Mam taką teorię, którą wykorzystuję, gdy ktoś mnie pyta, co się zmieniło po dzieciach. Otóż czuję, że matka lekarka poza zajmowaniem się samą sobą (co jest konieczne, żeby nie zwariować i też zabiera sporo czasu) może zajmować się jeszcze dwiema dodatkowymi aktywnościami z trzech. W moim wypadku były to: 1. klinika, 2. nauka, 3. dzieci. Gdy nie miałam dzieci, wybór był prosty: 1, 2. Jak dzieci się pojawiły, trzeba było z czegoś zrezygnować. Pozostałam przy pracy z pacjentami, bo sprawia mi to dużą frajdę. Gdy dzieci urosną, zobaczymy, czy będę chciała wrócić do badań naukowych.

  1. Jaki jest twój pomysł na idealne połączenie medycyny i macierzyństwa?

7.30-15.05 LEKARKA, po 15.05 MATKA.

To oczywiście żart, ale mówiąc poważnie: trzeba dbać o siebie i na bieżąco sprawdzać swoje samopoczucie – to istotne. Myślę, że wiele z nas ma tendencję do brania za dużo na barki, bo przecież jesteśmy niezniszczalne. Damy radę gnać za karierą, damy radę wychować wspaniałe dzieci, damy radę mieć czysty dom, ugotowany obiad i jeszcze zadbanego męża. Tylko gdzie w tym wszystkim czas dla nas? Od kiedy uświadomiłam sobie, że ten pęd prowadzi donikąd, regularnie sprawdzam, czy jestem w danej chwili zadowolona. Jeśli jestem, to jest dobrze, jak nie jestem, to odrzucam aktywności, których nadmiar nazbierałam. Oczywiście wiąże się to ze skutkami negatywnymi, takimi jak wolniejszy rozwój, niższe zarobki, poczucie słabszej przynależności do grupy zawodowej, wrażenie, że inni mogą więcej; ale dodatkowo daje trochę pozytywów: czas dla dzieci, żeby spokojnie pobawić się z nimi popołudniem i położyć je spać, wieczory z MML, czas dla siebie i przyjaciół, czas na własne pozamedyczne pasje, czas na to, aby poprzyglądać się matkom, które wydają się szczęśliwe i zastanowić się, jak one to robią i najważniejsze – wewnętrzny spokój i akceptacja tego, że każdy z nas ma prawo do życia w sposób, w jaki chce. 

  1. Czy twój mąż jest także lekarzem?

Nie.

  1. Czy chciałabyś, aby twoi synowie zostali lekarzami?

Nie mam zdania na ten temat, zostaną, kim zechcą. Lekarz jest zawodem jak każdy inny, jeżeli któryś z moich chłopaków stwierdzi, że widzi się w medycynie, to proszę bardzo.

  1. Jakie trzy cechy powinna mieć idealna matka lekarka?

Zaangażowanie, samoświadomość, umiejętność zauważania oraz odpuszczania rzeczy, na które nie ma się wpływu.

  1. O czym marzysz najczęściej?

O równowadze pomiędzy pracą a życiem prywatnym. Te momenty, kiedy czuję, że jestem właśnie w takim punkcie, są idealne. 

Chciałabym, aby lekarze w Polsce więcej zarabiali i aby można było tę pracę dostosować do konkretnych wymagań. Aby matki lekarki, które chcą wykonywać pracę kliniczną czy naukową, były za to wynagradzane podobnie do tych, które pracują prywatnie. Aby nie musiały rezygnować z życia rodzinnego dla samorozwoju albo rezygnować z samorozwoju dla większych zarobków.

Agata Malenda

Fot. z archiwum rodzinnego autorki

GdL 9_2018