Wspominając dr Ewę Wojtynowicz-Bałazy, Mistrzynię drugiego chóru

szefowaalicjizdziewczynami400

Alicja Barwicka

Jeszcze do początku XX wieku w wielu zgromadzeniach zakonnych istniał podział na chóry, przy czym członkowie pierwszego pochodzili zazwyczaj z bardziej znakomitych rodów, byli lepiej wykształceni i przez to stanowili swoistą „śmietankę” w zgromadzeniu. Ta grupa osób z reguły nie wykonywała cięższych prac fizycznych, mogąc swój czas poświęcać modlitwie i poszerzaniu wiedzy. Reprezentantom drugiego chóru na modlitwę mogło nieraz czasu brakować, bo praktycznie cały dzień zajmowało im wykonywanie żmudnych prac gospodarczych, np. w kuchni, pralni, ogrodzie czy w polu. W środowisku lekarskim istniał i nadal istnieje analogiczny podział na klinicystów – nieraz nawet bardziej naukowców i na znacznie od nich liczniejszą grupę lekarzy praktyków, do których codziennie trafiają rzesze tych naprawdę i tych potencjalnie chorych.

Kto pracuje w drugim chórze?

Przedstawiciele „lekarskiego drugiego chóru” pracujący pod presją czasu mają go zdecydowanie zbyt mało na ocenę stanu zdrowia i niezbędne postępowanie diagnostyczne, ale to wiedza, doświadczenie i „nos” tych często zmęczonych i może niezbyt rozmownych fachowców decyduje o tym, że do chorych dociera właściwa pomoc, a ci, którzy tego wymagają, trafiają do odpowiednich wysokospecjalistycznych placówek klinicznych.

Jak trafić do drugiego chóru?

Doktor Ewa Wojtynowicz-Bałazy (1944-2021) urodziła się w Warszawie i do czasu rozpoczęcia studiów na Wydziale Lekarskim Białostockiej Akademii Medycznej warszawskie Okęcie było jej małą ojczyzną. Tutaj też wróciła po zakończeniu studiów w 1968 roku i po odbyciu stażu w Szpitalu Wojewódzkim w Ostrołęce. Wybrała specjalizację w zakresie okulistyki, szkoląc się na Oddziale Okulistycznym warszawskiego szpitala CMKP im. prof. Witolda Orłowskiego (wówczas wojewódzkiego) pod kierunkiem dr n. med. Alicji Bąk-Gierczyńskiej. Po zdobyciu specjalizacji, uzbrojona nie tylko w wiedzę teoretyczną, ale też w niezbędne umiejętności manualne, zasiliła bardzo skąpe w latach siedemdziesiątych XX wieku szeregi lekarzy ambulatoryjnej opieki okulistycznej. Pracowała w placówkach publicznych i komercyjnych na terenie Warszawy i jej bliskich okolic, głównie w Piastowie, Pruszkowie, Ożarowie Mazowieckim, Milanówku, Grodzisku Mazowieckim i Raszynie. Oddział okulistyczny szpitala wojewódzkiego obejmował w tamtym czasie swoim zasięgiem ogromny rejon wykraczający daleko poza granice dzisiejszego województwa mazowieckiego, a okulistów na tym terenie było jak na lekarstwo.

Po uzyskaniu specjalizacji przez ponad 10 lat swojej początkowej drogi zawodowej dr Ewa przede wszystkim w sposób zupełnie niezwykły (dziś praktycznie niemożliwy do realizacji) doskonaliła swoje umiejętności. Kilka razy w tygodniu od samego rana, na długo przed swoim popołudniowym oficjalnym zatrudnieniem wkraczała (w charakterze zawsze eleganckiej, uśmiechniętej wolontariuszki) do macierzystego oddziału okulistycznego gotowa do pracy. Nie wybierała zadań. Wykonywała wszystko to, co akurat było do zrobienia. Pomagała! Badała, opisywała, zmieniała opatrunki, ściągała wyniki badań, umawiała konsultacje, służyła zawsze i wszystkim swoją absolutnie bezinteresowną pomocą. Pewnego dnia zmordowana ciężkim dyżurem, na którym trzeba było zaopatrzyć chirurgicznie kilka urazów, myślałam już tylko o tym, by jak najszybciej pójść do domu. Tymczasem Ewa usiadła obok i zaczęła porządkować tworzoną od kilku godzin bieżącą dyżurową dokumentację, łącząc właściwe dokumenty i zdjęcia rtg (komputerów w powszechnym użyciu jeszcze nie było). To była dla mnie w tym momencie naprawdę wielka pomoc, bo przed poranną odprawą mogłam się skupić na efektach swojej nocnej pracy. Zapytałam ją, dlaczego to robi, dlaczego od lat nam pomaga w ramach w końcu tylko wolontariatu. Zaśmiała się i odpowiedziała żartem, że to wszystko z egoizmu, bo stara się być perfekcyjna w tym co robi samodzielnie, a to przecież wymaga codziennych ćwiczeń. Zapamiętałam tę rozmowę na lata.

Jak pogodzić wielozadaniowość?

Można się zastanawiać, w jaki sposób ta ciężko pracująca młoda kobieta mogła łączyć intensywną pracę zawodową z rolą żony i matki dwójki dzieci, nie rezygnując dodatkowo z realizacji swoich pasji. Ponieważ dla wszystkich doba ma tylko 24 godziny, to aktywność dr Ewy wydaje się wręcz niewyobrażalna. Była bardzo troskliwą matką i babcią. Swoimi dziećmi Agatką i Tomkiem, a z czasem i wnukami często nie tylko się chwaliła, ale i z dumą opowiadała o ich mniejszych i większych osiągnięciach. My, jej zawodowi koledzy znaliśmy te dzieciaki z opowiadań naprawdę bardzo dobrze. Zdarzało się często, że kierując się potrzebą stałego poszerzania wiedzy opuszczała na kilka dni dom, uczestnicząc w konferencjach, sympozjach naukowych i szkoleniach. Sprawowała wówczas nad dziećmi opiekę zdalną, przepytując telefonicznie o szkolne i domowe wydarzenia.

Kiedy dzieci podrosły i nie wymagały już tak precyzyjnego nadzoru, mogła wyjeżdżać bliżej i dalej, bo cechował ją niezwykły wręcz głód poznawania reszty naszego globu. Zwiedzała nie tylko Polskę i Europę, ale odbyła też liczne dalsze podróże począwszy od Syberii przez Japonię po Południową Afrykę. Dawało jej to siłę do codziennej aktywności, ale i dystans do tego z czym mierzyła się tu i teraz. Wrażenia z tych dalekich i bliskich podróży stanowiły też bazę tematyczną częstych spotkań towarzyskich w gronie wieloletnich przyjaciół, zwłaszcza tych najbardziej przez lata sprawdzonych jeszcze z czasów nauki w LO im. Andrzeja Struga na Okęciu (od ich matury w 1962 roku minęło ponad pół wieku).

okulistka1660

Odwiedzała również Białystok, miejsce swoich studiów i osiadłej na tych terenach części rodziny. Tamtejsze wizyty bywały często podporządkowane partyjkom brydża (sama grała bardzo dobrze), chociaż również w warszawskim środowisku zaprzyjaźnionych byłych licealistów spotykała zapalonych brydżystów, a wtedy to brydż nadawał charakter spotkaniom.

Jak znajdowała na to wszystko czas? Jakim cudem ciągle doskonaląc wiedzę, była do końca aktywności zawodowej na bieżąco z aktualnościami dotyczącymi diagnostyki i leczenia chorób oczu? Otóż Ewa Wojtynowicz-Bałazy to zodiakalne bliźnięta. A takie osoby cechuje niezwykła ciekawość świata i niespotykana u innych energia, która pozwala tę ciekawość zaspokajać. Nic nie jest dla nich nudne lub niewarte uwagi i dlatego potrafią dokonać w swoim życiu naprawdę wspaniałych rzeczy. Zodiakalne bliźnięta to osoby inteligentne, otwarte na nowości, ciągle więc się uczą, szybko przyswajają nowe teorie i w różnych aspektach życia starają się mieć zawsze aktualną wiedzę. A ponieważ źródłem wiedzy jest zawsze drugi człowiek, to są przy tym niezwykle towarzyskie, a komunikacja to ich żywioł. Cokolwiek robią, gdziekolwiek sie znajdują, uwielbiają spędzać czas wśród ludzi. Rozmowa z nimi nigdy nie utknie w martwym punkcie, ponieważ zawsze znajdą interesujący temat do dyskusji.

okulistka2660

Jak odchodzą mistrzynie drugiego chóru?

Kiedy dotknęła ją ciężka długotrwała choroba, nie poddawała się. Walczyła dzielnie do końca. Nie narzekała, nie szukała winnych. Pytała z troską o zdrowie innych, znanych sobie osób. Przestrzegała wszystkich, by stosowali zasady reżimu sanitarnego w związku z pandemią COVID-19. Swoją walkę o życie przegrała, ale odeszła tak jak żyła, z klasą i godnością. Pomimo mroźnego dnia i obowiązujących zasad bezpieczeństwa sanitarnego związanego z zagrożeniem epidemicznym ostatniej drodze towarzyszyło liczne grono żałobników, przy czym poza rodziną i przyjaciółmi uczestnikami uroczystości była naprawdę imponująca grupa Jej pacjentów.

Tekst i zdjęcia
Alicja Barwicka
okulistka

GdL 4_2021