European Society of Cardiology 2013

Terror formalistów albo bałagan doskonały

Kongresy medyczne oraz intelektualne wartości lekarskie są zjadane na przystawkę przez zachłanny menedżeryzm i terror informatyczny. Stężonego bezsensu do tej aktywności dolewają firmy wizerunkowe. Lekarzom pozostaje rola biernego wypełniacza sal wykładowych, który nie ma możliwości wpływania na kształt tej oferty, podobno do nas skierowanej.

Takie oto niewesołe myśli nachodzą mnie już po raz drugi podczas kongresu medycznego, co więcej, inwazja bezsensu w medycynę zdaje się nabierać na sile z kongresu na kongres. Pisałam o tym przy okazji kongresu WONCA w Pradze. Zresztą nie jest to tylko moje zdanie. Poznany podczas kongresu w Amsterdamie sympatyczny kolega, lekarz i dziennikarz w jednej osobie, swą irytację objawiał w trzech językach po kilku minutach rozmowy z gęsto rozstawionymi informatorami co do lokalizacji licznych sal wykładowych na kongresie European Society of Cardiology. Każdy na pytanie o, powiedzmy, salę o wdzięcznej nazwie Yerewan (sale na tych kongresach mają nazwy własne pochodzące od miast) wyjmował plan i wodząc po nim spracowanym palcem, objaśniał, co widzi. Prawie każdy informator proszony o pokazanie drogi w rzeczywistej przestrzeni, a nie na planie, nie był w stanie tego zrobić. Jak mamy iść – w prawo? w lewo? na dół? do góry? To były pytania na miarę woprosow k radiu Erewan lub Yerewan w wersji kardiologicznej.

Czy można się dziwić, że kolega zaczynał irytować się po angielsku, przechodził na francuski, a kończył na holenderskim? Awantury należy robić w języku ojczystym, są bardziej ekspresyjne, a siłę oddziaływania wzmaga autentyczny body language.

Zrób to w dwóch krokach

Pobyt prasowy na kongresie medycznym zawsze wymaga wcześniejszej akredytacji. W materiałach niby-to-informacyjnych, pisanych w języku agencji reklamowej, czytam: „Rejestracja jest łatwa, zrób to w dwóch krokach!”

Na trzy miesiące przed rozpoczęciem kongresu wysyłam do biura ESC wymagane dokumenty: legitymację prasową, trzy artykuły na tematy kardiologiczne oraz podpisuję tzw. embargo policy, czyli zobowiązuję się urbi et orbi donosić o postępach medycyny w ustalonych przez organizatora kongresu terminach. Po bodaj dwóch tygodniach dostaję informację „Your accreditation is completed and accepted”, po dalszych dwóch tygodniach załącznik w mejlu z przydzielonym mi kodem kreskowym i numerem rejestracyjnym. Za kilka dni kolejny mejl informuje mnie, że kod kreskowy niestety jest nieważny, ale nie martw się tym, pokonamy to w dwóch krokach – donoszą organizatorzy. Tuż przed kongresem nieoczekiwanie przychodzi dziwny mejl z załącznikiem, w którym jest prośba o wypełnienie embargo policy. Już to zrobiłam – myślę sobie i nie wysyłam załącznika. To, że nadmiar myślenia jest szkodliwy – okaże się na kongresie.

Przyjeżdżam w dniu rozpoczęcia kongresu. Surowa służba porządkowa trzyma nas wszystkich pod drzwiami do wybicia godziny ósmej, wcześniejsze wejście byłoby niezgodne z procedurą. Jak wszystkim wiadomo, przed Świętą Procedurą wszyscy padają na kolana. O ósmej podnosimy się z klęczek i kierujemy do okienka z napisem Press Registration. Rozpoczyna się wielkie przeczołgiwanie dziennikarzy w sprawie dokumentów. W moim wypadku podobno brakuje embargo policypress ID. Powiadam, że wysłałam oba dokumenty dawno temu. Panna z rejestracji powiada – aaaa tak, ale zmienialiśmy system i nie mamy twojej press ID. Podejrzewam, że przesłane dokumenty poszły w kosmos i trzeba je skompletować od nowa. A embargo policy? – pytam. – Musisz jeszcze raz wypełnić, bo wymaga update’owania. Znaczy sporo dokumentów poszło w kosmos. Wszystko procedują młodzi pracownicy w liczbie trzech, a nadzoruje ich superwajzorka. Pierwszą akredytowaną osobę po godzinie oczekiwania witamy oklaskami. Załatwianie akredytacji faktycznie odbywa się w dwóch krokach... na godzinę.

Nie ma drogi dla mediów

Po uzyskaniu drogocennych identyfikatorów szczęśliwi pędzimy do wejścia na teren kongresu i odbijamy się w doskonałym stylu od wrót do wiedzy medycznej: – Not allowed to media – powiada pan porządkowy. Musimy cwałować do specjalnego wejścia dla mediów kilometr dalej. Wpadamy na naszą konferencję prasową, gdzie przewodniczący wita wszystkich, którzy dotarli na salę po ożywczym spacerze – jak to określa. Myślę sobie, że powinnam cieszyć się z korzystnego wyniku tej próby wysiłkowej, może niezgodnej z protokołem badania kardiologicznego, ale to zawsze coś dobiec do mety w dobrej formie, dobiegając siedemdziesiątki ;)).

Tegoroczni organizatorzy ESC darzą media dziwnym uczuciem oziębłości i wyniosłości, które to połączenie jest ewenementem na skalę światową.

W dniu wyjazdu pytam w pokoju, który ma napis „Biuro prasowe” na drzwiach, czy mogą wydrukować mi boarding pass z internetu. – Nie możemy, odpowiada jedna z dwu pań, z trudem odrywając się od pasjonującej rozmowy z koleżanką. – Idź do pani przy wejściu do biura prasowego, ma świetną drukarkę. Pani przy wejściu drukarkę ma, ale nie może mi wydrukować.

– Nie może mi pani wydrukować małej jednej strony, na tym wielkim kongresie, w tym wielkim biurze prasowym??? Nie wierzę!!! – powiadam. Pani obiecuje, że spróbuje. Udaje się. Kolejny sukces w dwu krokach!!!

Wychodzę z biura prasowego i nie bez trudu docieram do sesji plakatowych. Cały sektor przypomina dyskotekę – krzykliwe światło, bezsensowne ozdoby, brak tylko muzyczki. Po prostu disco medico, w którym jest przerwa w puszczaniu melodii! Robię zdjęcia.

DSC06476-001 Medium

Podchodzi do mnie czujna stójkowa i pyta, dlaczego robię zdjęcia. W milczeniu pokazuję jej identyfikator z napisem PRESS. – Sorry, ale ja musiałam zapytać – usprawiedliwia się pani. No przecież uzyskanie informacji to taka ważna dla e-ludzkości kwestia!

Podsumowanie

Nie jest rzeczą najważniejszą gromadzenie dużych baz danych, dziś w dobie powszechnej komputeryzacji robi to cały świat. Ważne jest to, co z dużymi bazami danych robimy i jakie wnioski wyciągamy. Medycyna już ma problem, jak wykorzystać duże bazy medyczne choćby w onkologii i nic nie wskazuje na to, że będzie wiedziała w najbliższym czasie.

Nie jestem przeciwna formalnościom, procedurom, dokumentom i porządkowi. Mam tak w istocie naturę formalistki, ale formalności muszą służyć czemuś więcej niż ich wielokrotnemu celebrowaniu przez rzesze zatrudnionych czasowo młodych ludzi.

Krystyna Knypl