Moje dawne konferencje i kongresy medyczne
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: ROOT
- Kategoria: Medycyna oparta na wspomnieniach
- Opublikowano: sobota, 29.04.2017, 23:42
- Odsłony: 4800
Krystyna Knypl
Przeglądając strony internetowe polskich ośrodków kardiologicznych zauważyłam, iż zawierają stosunkowo skromne dane historyczne. Przeszłość w ujęciu autorów tych opracowań to zwykle kilkanaście lat wstecz, a dalej – po prostu czarna dziura. Oczywiście inne sposoby dokumentowania zdarzeń, skromne zasoby fotograficzne z czasów minionych utrudniają wspominanie , ale zawsze warto odświeżyć zakamarki pamięci i spróbować dotrzeć do różnych źródeł, niekiedy na co dzień zapomnianych. Spróbujmy więc!
Kilka dat z przeszłości
Staż podyplomowy odbywałam w Państwowym Szpitalu Klinicznym nr 1 w Warszawie. Były to lata 1968-70. W tym czasie obowiązywały półroczne pobyty na internie, chirurgii, ginekologii oraz pediatrii. W trakcie trwania mojego stażu wprowadzono pojęcie stażu specjalistycznego – przyszły internista mógł szkolić się na oddziale chorób wewnętrznych 12 miesięcy i były one liczone na poczet przyszłej specjalizacji. Zdecydowałam się na taki staż, dzięki czemu mogłam zgłębiać tajniki interny w dłuższym okresie. Poza prowadzeniem pacjentów na oddziale pod kierunkiem starszych kolegów można było po zdaniu kolokwium dyżurować jako drugi dyżurant. Najlepszym przyjacielem każdego młodego lekarza dyżurnego był wówczas podręcznik Postępowanie w nagłych przypadkach internistycznych Dymitra Aleksandrowa i Wandy Wysznackiej-Aleksandrow. Znakomita, zwięzła książka i co ważne, mieszcząca się w kieszeni lekarskiego fartucha. Czytywaliśmy ją po wielokroć!
Poznawszy podstawy codziennej praktyki lekarskiej, można było ostrożnie zacząć bywać na posiedzeniach towarzystw naukowych, w moim wypadku Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego oraz Towarzystwa Internistów Polskich.
Pierwsze krajowe kongresy kardiologiczne
Wielu kolegów z oddziału, na którym odbywałam staż podyplomowy, wybierało się na kongres Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego w Łodzi w 1970 roku. Prawdopodobnie za namową bywałych w sferach naukowych starszych kolegów zdecydowałam się i ja ruszyć na podbój wielkiego świata kardiologii polskiej. Jak cię widzą, tak cię piszą, powiedziałam sobie i za całą stażową pensję (1400 złotych!) nabyłam granatową sukienkę z modnego wówczas dżerseju w kolorze granatowym z biało-czerwonym paskiem wokół szyi i rękawów. Koszty ekspedycji powiększyły się o opłaty zjazdowe i przejazd pociągiem do Łodzi. Noclegi w Grand Hotelu, wprawdzie w pokoju dzielonym z dwiema innymi koleżankami, ale było na bogato pod każdym względem. Obrady odbywały się w Teatrze Powszechnym, niezbyt odległym od Grand Hotelu. Gorącym tematem były zasady funkcjonowania powstających wówczas oddziałów reanimacyjnych. Poszczególne ośrodki przedstawiały swoje wyniki leczenia zawałów serca, w owych latach niezbyt dobre.
Zostałam w tamtym czasie współautorką trzech doniesień naukowych o tematyce kardiologicznej. Były więc powody, abym uczestniczyła w kolejnych konferencjach – w Bydgoszczy i Krakowie. Wydaje mi się, że konferencje odbywały się bez dekorowania uczestników tak modnymi obecnie identyfikatorami. Przesyłało się przekazem pocztowym należną kwotę i z pokwitowaniem zgłaszało do obsługi zjazdu, który odhaczał ten fakt i wydawał program konferencji.
W 1974 roku obroniłam doktorat (http://www.gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/8-artykuly-gdl/47-refleksyjne-i-bardzo-osobiste-rozwazania). W styczniu 1977 roku zostałam przyjęta do Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego (http://www.gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/obchod-poranny-blog-redaktor-naczelnej/77-polskie-towarzystwo-kardiologiczne).
To był rok pełen wrażeń, w Warszawie gościli bowiem prezes American College of Cardiology Dean Mason z Uniwersytetu w Kalifornii i John Collins Jr. z Uniwersytetu Harvarda. Dwudniowa konferencja w Warszawie odbyła się 28 i 29 maja 1977 r. Uroczyste otwarcie miało miejsce w obecnej Bibliotece Rolniczej (wówczas Dom Polonii) przy Krakowskim Przedmieściu, a wykłady wygłaszane w języku angielskim odbywały się w szpitalu pediatrycznym przy ulicy Marszałkowskiej.
Nietypowe fragmenty kariery
Poza chorobami wewnętrznymi udało mi się w początkach mojej kariery lekarskiej opanować w dość dobrym stopniu język rosyjski. Wiązało się to z zajęciami, które miałam na studiach doktoranckich u bardzo sympatycznego lektora oraz prowadzonymi ćwiczeniami ze studentami z Erywania. Przyjeżdżali oni do nas na praktyki wakacyjne. Przed zajęciami z kolejną rosyjskojęzyczną grupą studencką kupiłam podręcznik diagnostyki internistycznej w popularnej w czasach PRL księgarni rosyjskiej na Nowym Świecie i dość dobrze nauczyłam się terminologii internistycznej.
Jako osoba obyta z językiem rosyjskim zostałam wydelegowana do uczestnictwa w Tygodniu Leków Polskich w Nowosybirsku. Naukową część delegacji stanowiło dwóch profesorów, no i ja, podówczas młoda lekarka. Zaplątałam się w te wyższe sfery naukowe wyłącznie z powodu znajomości języka, którego powszechne nauczanie w szkołach nie owocowało praktyczną jego znajomością. A może wydelegowano mnie w nadziei, że zostanę na Syberii?
Podróżowaliśmy przez Moskwę, gdzie zatrzymaliśmy się w słynnym hotelu Rossija na placu Czerwonym. Był to wówczas największy hotel na świecie, miał 6004 miejsca. Te cztery były potrzebne, aby wyprzedzić jakiś ówczesny amerykański wielki hotel.
Podróż samolotem z Moskwy do Nowosybirska trwała 4 godziny i wtedy po raz pierwszy zetknęłam się ze strefami czasowymi. Dziwnie było o 2.00 w nocy nie odczuwać potrzeby snu!
Część naukowa miała charakter oficjalny i nieoficjalny. Podczas części oficjalnej wygłosiliśmy swoje wykłady w Akademgorodku (miasteczko akademickie pod Nowosybirskiem) oraz mieliśmy spotkania z różnymi radzieckimi naukowcami; mnie przypadło w udziale spotkanie z prof. A. Deminem. Na zakończenie otrzymałam od niego książkę Przypadki kliniczne z autografem.
Po zakończeniu spraw oficjalnych zaproszono nas do pięknego Teatru Opery i Baletu w Nowosybirsku na przedstawienie Spartakusa. Siedzieliśmy w loży rządowej, gdzie byliśmy witani szampanem przez dyrektora teatru. Zapamiętałam słowa dyrektora skierowane do mnie w czasie przerwy:
– Dawajtie, pajdiom pogulat’ z narodom!
Spacerowaliśmy więc po przestronnym holu, pod oknami rosły piękne egzotyczne rośliny, a na jednej z nich czerwony kwiat. Nieroztropnie wyraziłam zachwyt tym kwiatem… Dyrektor opery w okamgnieniu go zerwał i wręczył mi w szarmanckim geście. Szkoda, że nie zasuszyłam tego kwiatu!
Wśród miejsc zwiedzanych w Nowosybirsku wielkie wrażenie zrobiło na mnie Muzeum Geologiczne, w którym pokazano nam bogactwo ziemi rosyjskiej – były tam wszystkie minerały, jakie na terenie Rosji można znaleźć.
Zawieziono nas także nad rzekę Ob. Z tej wycieczki zapamiętałam piękną kwestię w wykonaniu kolegi dermatologa. Jak dziś widzę Andrzeja, postawnego mężczyznę, w modnym podówczas kożuchu, stojącego nad rzeką Ob i mówiącego:
– Ob, twoja mat’!
Rosjanie pokochali Andrzeja od razu i turlając się ze śmiechu, mówili:
– Andrzeju, nieważne czy będziesz miał jutro dobry wykład. I tak dzieci będą się o tobie uczyć w szkołach!
Z kolei w 1979 roku uczestniczyłam w dwudniowym seminarium echokardiograficznym Advanced echocardiography w Londynie, na którym jednym z wykładowców był prof. Arthur E. Weyman.
Kolejna ważna data w mojej edukacji naukowej to konferencja Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego w Polanicy Zdroju w 1980 roku – gościem konferencji był dr Marius Barnard, brata Christiaana. Wykład przy świecach w Domu Zdrojowym był dla mnie nowym akcentem w poznawaniu kardiologii. Wspaniałe wydarzenie, o którym nie ma w internecie żadnej merytorycznej wzmianki.
W późniejszych latach jeszcze raz uczestniczyłam w takim wykładzie przy świecach na uroczystej sesji kursu podyplomowego Aktywne metody diagnostyki, leczenia i prewencji chorób układu krążenia Polskiego Towarzystwa Badań na Miażdżycą w 1998 roku. Gdy nadeszła epoka procedur w medycynie, najpewniej zabroniono organizowania konferencji przy świecach z uwagi na bezpieczeństwo przeciwpożarowe.
Życiorys kobiety sukcesu
Podszkolona nieco na kursie poczułam, że nadal mam niedobór wiedzy w organizmie i jedna konferencja zagraniczna tego nie wyrówna. Być może moja nadmierna aktywność w zadawaniu pytań wykładowcom na poprzedniej konferencji spowodowała, że otrzymałam zaproszenie na kolejną, zatytułowaną Fourth Cardiovascular Seminar in Budapest (15-19 października 1998, http://gdl.kylos.pl/wp/?p=423). Aktywny słuchacz na wykładach to cenny nabytek na konferencji!
Organizatorzy poprosili mnie o przygotowanie i przesłanie życiorysu w języku angielskim. Do tej pory znałam model à la PRL z jego optymalną wersją urodziłam się w rodzinie robotniczo-chłopskiej. W moim wypadku właściwe jest określenie w rodzinie nauczycielskiej, a co do pisania, to najlepiej szło mi dzierganie recept i historii chorób z ich koronnym wstępem pacjent przyjęty do szpitala z powodu bólu w okolicy zamostkowej, promieniującego do lewego barku i trwającego godzinę… A tu trzeba życiorys napisać i w dodatku po angielsku!
Podpytałam światowych kolegów, co już mieli za sobą pisanie takich życiorysów*, kupiłam jakieś książki w stylu Jak olśnić każdego? i po paru dniach miałam ogólne pojęcie, jak powinien mój życiorys wyglądać. Zaangażowałam do pomocy wyedukowaną już dobrze w języku angielskim córkę i przystąpiłam do dzieła. Wybór asystentki był trafny, bo w rubryce hobby zaproponowała ona poza wpisaniem opera jeszcze kultura żydowska. Nie wiedziałam, że mój bezpośredni opiekun w Budapeszcie jest węgierskim Żydem i z czasem nawet wyemigrował, powołując się na to pochodzenie. Szlifując kolejne edycje mojego życiorysu z czasem dopracowałyśmy się wersji na kraj, w której rubrykę hobby zapełniało słowo opera oraz wersji na zagranicę rozszerzonej o kulturę żydowską.
Kilka miesięcy później mój węgierski gospodarz przyjechał służbowo do Warszawy. Zaprosiłam go na domowe pierogi i barszcz. Smakowały mu bardzo, a ponadto, jak mi powiedział, wzrosły jego notowania u kolegów, bo tylko on jeden był zaproszony w Warszawie do prywatnego domu.
Spoglądając na pamiątkowy dyplom potwierdzający mój udział w budapeszteńskiej konferencji, dopiero dziś dostrzegłam informację, że konferencja była co-sponsored by the USA Agency for International Development i pewnie z tego powodu musiałam napisać życiorys po angielsku.
Tematyka wykładów była bardzo zróżnicowana – leczenie zaburzeń rytmu, działanie proarytmiczne leków, zatorowość płucna, niewydolność krążenia, zapalenie wsierdzia, wady zastawkowe – chyba ambitni organizatorzy chcieli wtłoczyć do głów uczestników całą kardiologię w jeden dzień.
Najciekawsze jednak, że wykład dr. G. Matthew dotyczył inhibitorów płytkowych glikoprotein IIb/IIIa, czyli tematu bardzo nowoczesnego, ale chyba tego nie doceniłam, tym bardziej że był to przedostatni wykład.
Pierwszy duży kongres międzynarodowy
Wyjazd w 1999 roku na doroczną konferencję European Society of Hypertension do Mediolanu był pierwszym moim zetknięciem się z dużą międzynarodową imprezą medyczną. Do tej pory słyszałam o tej konferencji, jeździły na nią różne VIP-y, a mnie przypadało w udziale co najwyżej nadzorowanie pobrania materiałów biologicznych do badań oraz zbieranie danych klinicznych do prezentowanych prac. Ale nadeszła pora, że i ja znalazłam się na pokładzie samolotu lecącego do Mediolanu, który jest swego rodzaju Mekką dla wszystkich osób specjalizujących się w leczeniu nadciśnienia tętniczego.
Czas oczekiwania na wyjazd na poważny kongres międzynarodowy od momentu ukończenia studiów wyniósł… 31 lat, słownie: trzydzieści jeden lat. No, ale nie ma co marudzić, mogło tak się zdarzyć, że nie zobaczyłabym takiego kongresu do dziś!
Mieszkałam w Grand Hotelu Plaza przy Piazza Armando Diaz 3, nieopodal Duomo oraz Galleria Vittorio Emanuele, słynnego centrum handlowego.
Kongres odbywał się na terenie uniwersytetu. Uczestnicy uroczystego otwarcia na dziedzińcu uniwersytetu mieli możność wysłuchania chóru Teatro alla Scala w pięknym repertuarze oraz spróbować wielkiego tortu z logo European Society of Hypertension. Potem nadeszły kongresowe dni pełne przysłuchiwania się wykładom znakomitych zagranicznych profesorów. Wszystko to przyprawiało mnie o zawrót głowy.
W niedzielę wybrałam się na zwiedzanie Duomo i miałam okazję słuchać pięknego śpiewu tamtejszego chóru – akurat odprawiano uroczystą mszę. Odniosłam wrażenie, że chóry z oper Verdiego to po prostu lud włoski śpiewający piękne pieśni, z niezapomnianym Va pensiero.
Edukacja nabiera rozpędu!
Moja edukacja kardiologiczna nabrała rozpędu i w 1999 roku wybrałam się na kongres European Society of Cardiology, który odbywał się w Barcelonie. Najciekawsze doniesienie jakie usłyszałam na tym kongresie dotyczyło suplementów witaminowych diety i ich roli w profilaktyce schorzeń układu krążenia. Zaprezentowano wyniki suplementowania diety witaminą E, która zażywana w postaci tabletek nie miała szczególnego znaczenia w profilaktyce. Podano też informację, że 65% Amerykanów używa suplementów witaminowych. Biorący udział w dyskusji dr Victor Herbert powiedział słynne zdanie, szeroko komentowane w kuluarach:
– Z pewnością wiemy tylko to, że Amerykanie wydalają najdroższy mocz świata.
Rozweseleniu kardiologów nie było końca. Na dowód, że takie właśnie słowa padły, załączam skan odręcznej notatki, jaką wtedy ex tempore sporządziłam podczas obrad, i która zachowała się w moich zbiorach podróżniczych do dziś.
Sprawa zażywania witamin ma duże znaczenie dla prawie każdego Amerykanina. Gdy byłam na szkoleniu językowym w Thomaston w stanie Maine, Ursula, w której domu gościłam, pewnego niedzielnego popołudnia powiedziała:
– Krystyna, chodźmy do kuchni, pokażę Ci jakie witaminy biorę – i zaprezentowała mi kilkanaście opakowań. Po czym zapytała:
– A ty jakie witaminy zażywasz?
Na wiadomość, że nie biorę żadnych witamin ani suplementów spojrzała na mnie z dużym zaciekawieniem, a z jej oczu płynęło wprawdzie niewypowiedziane, ale łatwe do odczytania pytanie:
– Jakim cudem nie biorąc żadnych witamin ani innych suplementów diety jeszcze żyjesz, trzymasz się na nogach, a na dodatek przemierzyłaś pół świata i w końcu wylądowałaś w naszym domu?
Tekst i zdjęcia
Krystyna Knypl
* Pewien szpitalny wesołek, gdy kazano nam taki nowoczesny życiorys napisać, w rubryce dodatkowe umiejętności wpisał obsługa komputera i odkurzacza. Uważaliśmy wówczas, że pytanie lekarza o dodatkowe umiejętności jest nietaktem, dziś jednak mam zupełnie inne zdanie!
GdL 11_2016