Mój debiut dziennikarski w Brukseli - rok 2008, cz. 1

Krystyna Knypl

Motto:

Do Brukseli jeżdżą teraz tylko bardzo ważni ludzie

Usłyszane w butiku "Elegantka"                                                                               

Zacznijmy od kaczki, bez której żaden porządny dziennikarz nie jest w stanie funkcjonować w zawodzie. Kaczkę dziennikarską wymyślił żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku Egide Norbert Cornelissen, belgijski literat obdarzony specyficznym poczuciem humoru. Zaintrygowany sensacyjnymi informacjami zamieszczanymi często w ówczesnych gazetach postanowił sprawdzić, jak daleko sięga naiwność czytelników. Do jednej z gazet dał ogłoszenie o sprzedaży kaczki. Ptak miał być owocem niezwykłego eksperymentu. Cornelissen napisał, że miał dwadzieścia kaczek, jedną zabił i rzucił pozostałym na pożarcie. Potem zrobił tak samo z drugą, trzecią i czwartą, a także z wszystkimi pozostałymi. Wreszcie została tylko jedna kaczka – odżywiana wyłącznie mięsem pozostałych. Miała ona charakteryzować się wyjątkową siłą oraz drapieżnością i w związku z tym właściciel chciał ją sprzedać za cenę pięciokrotnie wyższą od ceny zwykłej kaczki.
Historię tę przypisał Cornelissenowi belgijski uczony Adolphe Quetelet, au
tor biografii twórcy ogłoszenia. W historii Queteleta oraz we wszystkich jej lejnych wersjach brakuje informacji, które gazety i kiedy opublikowały ogłoszenie
Cornelissena o kaczce.
Inne z kolei wyjaśnienie mówi, że kaczki od dawna kojarzone są z kłamstwami, niemieckie bowiem słowo „kaczka” („ente”) może oznaczać również kłamstwo lub żart z gazety.

Kaczka i dziennikarz

Nie jest możliwa kariera dziennikarza bez kaczki ;)

Ciekawa jest też informacja, że kaczka dziennikarska wywodzi się ze starego francuskiego wyrażenia vendre un canard a moitié, czyli sprzedać połowę kaczki. Otóż pewien uliczny sprzedawca kaczek oferował ptaki po osiem franków za sztukę. Niespodziewanie na drugą stronę ulicy wprowadził się nowy sprzedawca, który zaoferował kaczki po siedem franków za sztukę. Rozgorzała wojna cenowa, w wyniku której nowy sprzedawca kaczek zaproponował trzy franki za kaczkę. Pierwszy sprzedawca kaczek dał duży napis dwa franki, a na dole małym drukiem: za pół kaczki. Wszystko w przyrodzie ewoluuje... i po latach kaczka dziennikarska przemieniła się w fake newsa – ale to już zupełnie inna historia.

Berlaymont Building

Berlaymont Building, siedziba Komisji Europejskiej

Podróże to marzenia, olśnienia, wspomnienia - kolorowa strona medalu z napisem podróże. Jest też druga strona mniej barwna – niepokój, niepewność, niebezpieczeństwo. Chyba w wyobraźni wszystkich przeważają te kolorowe barwy podróży skoro lotniska są wypełnione po brzegi, a każdej nocy przez Ocean Atlantycki leci kilkaset samolotów. Dla zrealizowania swoich marzeń, doznania olśnień i możliwości snucia wspomnień oszczędzamy pieniądze, czytamy o dalekich krajach, szukamy najlepszych połączeń, cierpliwie poddajemy się oględzinom na lotniskach, badaniu palpacyjnemu jako podejrzani, skanowaniu naszych linii papilarnych jako potencjalnie niebezpieczni, fotografowaniu jako teoretycznie zagrażający… długo by można snuć te rozważania. A jednak poddajemy się tym wszystkim procedurom dla przyjemności zobaczenia wieży Eiffla, kaplicy św. Piotra, Berlaymont Building, wodospadów Iguazu i zachowania w pamięci wrażenia które czuliśmy w pierwszej chwili gdy przed naszymi oczami pojawił się widok któregoś z cudów natury lub architektury.

W czasach PRL (w epoce socjalizmu) mieliśmy etap marzeń o podróżach, w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych (w epoce kapitalizmu) podróżując po świecie byliśmy na etapie olśnień. Teraz w epoce post-pandemializmu mamy czas wspomnień.

Symbol graficzny Unii Europejskiej to Berlaymont Building na tle którego jest unijna flaga. Budynek Berlaymont Building zawdzięcza swoją nazwę zakonowi Dames du Berlaymont (Siostry z Berlaymont). Zakon Dames du Berlaymont został założony w 1625 roku przez hrabinę Marguerite de Lalaing, żonę hrabiego Florenta de Berlaymont. Państwo belgijskie kupiło tę ziemię w 1962 roku, kiedy zakon przeniósł się do Argenteuil.

Mamy rok 2008

Od 4 lat Polska należy do Unii Europejskiej, pracuję w nowym zawodzie dziennikarza medycznego już kilka lat. Mam doświadczenie w samodzielnym bywaniu na konferencjach zagranicznych zarówno jako lekarz prezentujący doniesienia plakatowe na kongresach European Society of Hypertension oraz Interamerican Society of Hypertension (Mediolan, Paryż, Sao Paulo), a także jako dziennikarz medyczny akredytowany kongresie American Society of Hypertension oraz mam wizę amerykańską "I" jak informacja, która upoważnia do wykonywania zawodu dziennikarza w Stanach Zjednoczonych. 

9f84073195c44ac7b729a6f42d0c4bc8 870

Umiem przesiąść się na lotnisku amerykańskim, odpowiedzieć na pytania pogranicznika i bez powikłań kontynuować podróż. Wbrew pozorom nie jest to czynność tożsama z przejściem na drugą stronę ulicy na zielonym świetle. Znane są przypadki odsyłania z granicy amerykańskiej osób bez odpowiedniej wizy dziennikarskiej dla osób piszących o podróży lub wiz pozwalających na pracę w Stanach Zjednoczonych dla artystów występujących na tamtejszych scenach. Także słownictwo podczas tych pogawędek musi być zgodne z oczekiwaniami pogranicznika. Co więcej podszkoliłam się w języku angielskim w Acadia Center for English Immersion, i najważniejsze: nie mam szefa, który zatroskanym głosem oznajmi, że najbardziej rozwinę się biorąc kolejny dyżur lekarski.

Jestem świadoma swego potencjału intelektualnego i postanawiam postawić kolejny krok na ścieżce kariery, a jest nim pokazanie się na salonach europejskich jako dziennikarz medyczny. I last but not least: mam 63 lata.

Bezpośrednim powodem wyjazdu do Brukseli było zaproszenie na konferencje prasową w Parlamencie Europejskim, jakie nadeszło pocztą elektroniczną pewnego popołudnia. Organizacja pozarządowa Europacolon organizowała miesiąc świadomości schorzeń nowotworowych jelita grubego i poszukiwała wsparcia swojej działalności w mediach.

Szczegóły logistyczne

Miejsce konferencji na tyle atrakcyjne i dotychczas bliżej mi nie znane, że zdecydowałam jako typowy freelancer zainwestować w wyprawę. Koszty wyjazdu były następujące: bilet do Brukseli LOT - em: 317.41pln ( na pokładzie całkiem przyzwoite śniadanie - kanapka plus pierogi z serem, napoje, wino, gazety wszystko wliczone), z Brukseli linią Brussels Airlines 518.17 pln ( na pokładzie wszystko za pieniądze! nawet gazety i H2O) dwa noclegi w hotelu Eurostars Grand Palace przy Boulevard Anspach, przejazd na lotnisko w Warszawie - 30,00 pln przejazd z/na lotnisko w Brukseli - 2 x 2.90 euro wyżywienie tradycyjnie nie było zbyt drogie. Lot 235 o 7:00 spowodował, że zerwałam się na równe nogi o 4:00 i pohałasowawszy sąsiadom o 5:10 wsiadłam do taksówki. Kurs do 6:00 rano jest wg drugiej taryfy i na Okęcie wyniósł 30 pln. Odprawa przy check-in bez problemów, także wykrywacze metali nie byli jeszcze do końca rozbudzeni i niczego nie chcieli oglądać w szczegółach. Miejsce przy oknie, w towarzystwie dżentelmena zamieszkałego w Brukseli, z pochodzenia Polaka.

Sąsiad doradził mi abym jechała pociągiem a nie taxi (wyznanie raz utknąłem w korku i spóźniłem się na lot - przekonało mnie ostatecznie i szybko). Bilety kupuje się na lotnisku. Pociąg jest na poziomie -1. Autobusy na poziomie 0. Po kwadransie oczekiwania na peronie nadjechał dość brudny pociąg, który zatrzymał się na Gare Nord, a potem na Gare Centrale. Po drodze z okiem widziałam Atomium - robi pewne wrażenie, ale podobno im dalej tym lepsze. Nie zabiegałam więc o bliski kontakt z budowlą. Z Gare Centrale kierują się w dół wąskimi uliczkami po kilku minutach doszłam do Grand Place, który przede wszystkim wcale nie jest taki grand. Dalsze 15 minut w dół i znalazłam się na Boulevard Anspach. Przypadkowo skręciłam w lewo i natknęłam się na supermarket, w którym zrobiłam zakupy spożywcze. Hotel dostępny był od 13.00. Recepcja wyznaczyła mi pokój 507 na V piętrze.

aa2

Obrady

Wnętrze miłe i czyste, ale z pewnym mankamentem jakim okazał się płatny internet za 8 euro / godzinę. Twarde łóżka oraz brak śniadania można jeszcze dopisać do tych mankamentów. Po rozpakowaniu się przeszłam Boulevard Anspach - dużo sklepików z towarami za 1 euro sprzedawanych przez emigrantów. Pomna swojej zasadzie nie opuszczania hotelu po zmierzchu wróciłam około 18:00 i próbowałam włączyć telewizor, jednak bez skutku – nie potrafiłam! Usnęłam, nie jak w Meksyku przy dziękach Mariachi, lecz w zupełnej ciszy. Obudziłam się o 1:00 w nocy - mój organizm w podróży najwyraźniej uważa, że jest zawsze w Ameryce ;)). Konferencja zaczynała się o 10:00, więc o 9:00 ruszyłam na podbój Europy środkami łączonymi - do Gare Centrale na piechotę a potem taksówką za 8 euro. Z studiów internetowych wiedziałam, że wejście dla prasy jest po prawej stronie budynku PHS przy ul. Wiertza i znalezienie właściwego wejścia nie było takie trudne, choć zespół budynków parlamenty to trzy duże skupiska. W małej recepcji dla prasy odpytano mnie, sfotografowano i wręczono ID. Powiększyłam bazy danych osobowych Parlamentu Europejskiego! Konferencja prasowa trwała około 30 minut i podczas niej wygłoszono 3 referaty.

Mój pokój w hotelu Eurostars Grand Palace

Potem wszyscy uczestnicy przeszli do drugiego budynku gdzie była wystawa jelita grubego z różnymi chorobami - fotografie robią nieustanna furorę! Można było robić wywiady z vipa-ami, ale nie rwałam się do tej roboty. Po drugiej stronie hallu była wystawa Amazing Kidney. Po zakończeniu części oficjalnej wyszłam, aby sfotografować okolicę, ale okazało się, że nie mam mapy - została w hotelu. Nie wiem jakim sposobem, ale udało mi się dojść do Ronda Schumana skąd drogę znałam na podstawie wcześniejszych studiów nad mapą. Studiowanie map w domu miasta do którego jedzie się jest bardzo pożytecznym zwyczajem. Zrobiłam długi spacer schodząc ciągle w dół i po 5 - 6 km byłam w okolicy Gare Centrale. Potem kierując się za Japończykami doszłam do Maneken Pis, który jest nielicho przereklamowany. Przy okazji obejrzałam Madame Chapeau, bliżej mi nieznaną.

aa2

Dziennikarze na sali obrad

aa2

Prelegenci  na sali obrad

Następnego dnia wracałam do Warszawy. Bohatersko postanowiłam dojechać pociągiem na lotnisko. Brak oznakowania na dworcu bije nawet socjalistyczne rekordy, ale z innym podróżnym jakoś dotarliśmy. Lotnisko przestronne, a służby kontrolne dociekliwe - zaliczyłam kontrolę bagażu ręcznego z wypakowywaniem zawartości mojego plecaka. Lot na pokładzie Brussels Airlines nieciekawy - nie dość, że bilet prawie dwa razy droższy to jeszcze gazety, napoje i przekąski za pieniądze - nie byłam ciekawa jakie.

Faktura, którą zapłaciłam za hotel

 

Sejf hotelowy

Czego nauczyłam się podczas pierwszej wyprawy do stolicy Zjednoczonej Europy?

1. Nie należy rezygnować w połowie przedsięwzięcia, niezależnie od tego jak pozornie źle układają się sprawy.

2. W pełni przekonałam się, że jeśli umiesz liczyć, licz zawsze na siebie!

3 .No i polubiłam delikatesy Delhaize – dobre ceny i dobra oferta! Podczas następnych wyjazdów zawsze starałam się zrobić w nich zakupy.

Podobało mi się!

Krystyna Knypl

Następny odcinek

https://www.gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/ogwiazdkowane/51-artykuly-redaktor-naczelnej/2110-akredytacja-dziennikarska-w-brukseli-na-konferencji-societal-impact-of-pain

GdL 11/2022

Więcej o dziennikarskiej drodze w mojej książce "Kaczka dziennikarska"

https://www.gazeta-dla-lekarzy.com/images/gdl_2020/KACZKA%20dziennikarska.pdf