Teoria mozaikowa. Rozdział 21. Hipertensjolog w Cancun
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: ROOT
- Kategoria: Artykuły redaktor naczelnej
- Opublikowano: środa, 13.09.2023, 14:17
- Odsłony: 1267
Poprzedni rozdział
Rozdział 21. Hipertensjolog w Cancun
Pamiętny kongres pod wieloma względami - poczynając od przesiadki w Houston i konieczności uzyskania wizy amerykańskie, poprzez prezentację posteru, na wycieczce do Chichen Itza kończąc, podczas której poznałam Tamarę Nelson z Kansas City, która zachęciła mnie do podszlifowania języka angielskiego.
Podróż lotnicza: TAM: Warszawa - Amsterdam (1095km/681 mil)
Amsterdam - Houston(8083km/5023 mil)
Houston - Cancun (1282km/797mil) - w jedną stronę 20920km/13002 mil Z POWROTEM: Cancun - Houston
Houston - Amsterdam - Warszawa
Cała podróż: 41840 km /26004 mil
Mieszkałam: hotel Batab
Podobało mi się podbijanie wielkiego świata i zwiedzanie go na własną rękę. W następnym roku ruszyłam więc na kongres International Society of Hypertension do Cancun, w Meksyku, który odbywał się od 17 do 21 kwietnia 2005 roku. Powodem wyjazdu było przyjęcie do prezentacji mojego posteru Compliance with low salt diet in hypertensive patients. Zaczęły się więc przygotowania - najważniejsze znalezienie było biletu lotniczego oraz zakwaterowania w odpowiednich cenach.
Najkorzystniejszy bilet kosztował 2596,00 pln, ale związany z przesiadką w Houston - co wymagało wizy amerykańskiej. Studiując przepisy ubiegania się o wizę amerykańską odkryłam istnienie wiz dla dziennikarzy. Spełniałam już wtedy nie tylko faktyczne, ale i formalne kryteria bycia dziennikarzem – miałam press ID czyli legitymację Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Wizyta w ambasadzie przebiegła typowo, zapytano mnie o zawód oraz powód wyjazdu do Meksyku, a także zadano pytanie:
-Czy będzie pani raportować po podróży? - co oznaczało czy będę pisać artykuły na temat podróży. Przy odpowiedzi, że tak będę raportować uznano więc, że kwalifikuję się do otrzymania wizy dziennikarskiej typu "I".
Podróż rozpoczęła się 12 kwietnia 2005 roku rejsem KL 1362 6.40 do Amsterdamu byłam tam o 8.50. Przeszłam do odpowiedniej bramki i spokojnie ustawiłam się w kolejce do samolotu do Houston, który startował o 10:30. Nie wiedziałam jeszcze wtedy nic a nic o przeżyciach związanych z przekraczaniem granicy amerykańskiej.
Gdy podałam moje dokumenty, stewardessa przyjmująca pasażerów na pokład spojrzała na mnie niezwykle przenikliwie. Byłam przyzwyczajona, że to ja patrzyłam na ludzi przenikliwym spojrzeniem zastanawiając co się kryje w danym człowieku, a tu ktoś inny patrzył wzrokiem dociekliwego badacza na mnie! Przez chwilę nasze spojrzenia spotkały się i zmierzyły ze sobą. Ten krótki moment był powodem pojawienia się potem w mojej powieści postaci Pani Naziemnej.
Podróż do Houston upłynęła bez specjalnych przygód jeśli nie liczyć wrażenia, że siedzę w samolocie do Nowego Jorku. Nawet przez chwilę byłam prawie pewna, że to samolot do Nowego Jorku – może pokazywano trasę na monitorze, która to sugerowała w mojej wyobraźni? W ogóle geografia Stanów Zjednoczonych jest dla mnie ciągle trudna. Pod koniec lotu rozdano karty I-94, z którymi zetknęłam się po raz pierwszy. Wypełniłam oczywiście z pomyłką. Teraz drukuję sobie z internetu kartę I-94 i mam ściągawkę. Jej wypełnienie nie jest łatwe - wymaga podania różnych szczegółowych danych jak numer paszportu, numer lotu czy adres zamieszkania w Stanach Zjednoczonych. Podobno już od ubiegłego roku nie obowiązuje dokumentowanie wyjazdu za pomocą oddania odcinka karty I-94.
W Houston wylądowaliśmy o 13.40. Tamtejsze lotnisko wydało mi się gigantyczne. Szłam długimi korytarzami aż wreszcie zalazłam się w hali będącej przepustką do DEMO-KRAJU lub DEMOK-RAJU jak to napisałam w jednej z moich powieści.
Lotnisko w Houston
Źródło: wikipedia
Kilkoro urzędników chodziło wzdłuż kolejki podróżnych, oczekujących na rozmowę z pogranicznikiem, kontrolując wypełnione druczki - kazano mi napisać transit to Mexico . Sama wiadomość transit nie była wystarczająca dla amerykańskich baz danych. Podeszłam do pogranicznika, który zapytał: Gdzie jedziesz? Do Cancun - odpowiedziałam. To było proste. Następne pytanie brzmiało: Dla kogo pracujesz? Rozumiałam co do mnie mówi, ale nie rozumiałam o co pyta. Zapytałam o co mnie właściwie pyta. Pogranicznik powtórzył pytanie, odrzekłam, że nie rozumiem pytania. Tak postawione pytanie ma w języku polskim kontekst nieco pejoratywny i personalny, w amerykańskim angielskim jest normą - ale o tym dowiedziałam się dużo później. Jeżeli szeregowy pogranicznik nie jest w stanie porozumieć się w trzech pytaniach, to obwiązany jest przekazać sprawę swemu szefowi, który jest lepiej wykształcony językowo oraz w dziedzinie komunikacji między ludźmi. Angielszczyzna wyższego rangą pogranicznika oraz sposób zadawania pytań były dla mnie zrozumiałe i podstemplowano mi zezwolenie na ów transit to Mexico. Teraz pytania o cel podróży i jej szczegóły są zadawane w Europie, przed wpuszczeniem na pokład samolotu.
Trochę czasu upłynęło mi na tych wyznaniach i gdy doszłam do miejsca odbioru bagażu. Na taśmie samotnie kręciła się ostatnia walizka, moja oczywiście. W nerwach ściągnęłam ją prosto na swoją stopę. Nie bacząc na bolesny uraz stopy przecwałowałam chyżo do innego terminalu, ale niestety nie zdążyłam swój samolot.
Zgłosiłam się do obsługi naziemnej, która dokładała starań, aby nie zrozumieć mojego angielskiego. Jest to raczej rzadka postawa, ale musiało mi się przytrafić spotkanie takiej osoby akurat na początku moich kontaktów z Amerykanami. Chcąc wykazać jaka z niej światowa osoba, zapytała mnie w jakim innym języku możemy rozmawiać poza angielskim. Dałam jej do wyboru polski, rosyjski i białoruski, w którym potrafię wygłosić jeden wierszyk dla dzieci.
W oka mgnieniu okazało się, że stewardesa rozumie co mówię do niej po angielsku! Do tego stopnia poprawiła się nam komunikacja, że nie tylko wyznaczyła mi lot do Cancun, ale nawet udało mi się zmienić lot powrotny na późniejszy. Było oczywiste, że 50 minut jakie miałam podczas powrotu nie wystarczy na przesiadkę. Droga od wyjścia z samolotu, którym przyleciałam do Houston, formalności na granicy plus dojście do bramki spod której był lot do Cancun zajęła mi prawie 2 godziny.
Przesiadając się kolejny raz udało mi się zrobić własną fotkę lotniska
Samolot do Cancun miałam o godz.15:50 dzięki czemu mogłam zebrać myśli. Siedząc w sporych nerwach, nie wiedząc co jeszcze mnie zaskoczy postanowiłam zadzwonić do domu. Porozmawiałam chwilę z mężem i córką, co podniosło mnie na duchu, że nie zginę w tym oceanie bramek, korytarzy, komunikatów i tysiąca nowych, kompletnie nie znanych mi okoliczności.
Pierwotnie lot do Cancun był spod bramki F jak freedom, ale w międzyczasie zmieniono bramkę na E jak ewenement - że też to wszystko usłyszałam i zrozumiałam w języku ciągle mi obcym nie mogę nadziwić się do dziś!
Dworzec lotniczy w Cancun
W Cancun wylądowałam o 18:09, a lot upłynął bez większych przeszkód. Odbiór bagaży oraz procedury graniczne także nie były kłopotliwe. Kontrolowano jedynie tych którym zapaliła się czerwona lampka podczas przechodzenia obok celników, w moim przypadku lampka była na szczęście zielona. Miałam zamówiony hotel i taksówkę przez internet. Kierowca czekał już na lotnisku. Jechaliśmy z lotniska chyba około 20-30 minut, drogi były raczej puste, zapamiętałam że na poboczach była wyschnięta roślinność oraz fruwające śmieci.
Plan Cancun
Koszt noclegów wg zachowanego rachunku był 1030 pln kosztowały więc mnie noclegi. Trzeba było oszczędzać na innych wydatkach. Było to możliwe poprzez pożywianie się oraz nawadnianie na przerwach kawowych na kongresie.
Lobby hotelu Batab
Hotel położony był w downtown - cokolwiek to oznacza, a w przypadku Cancun oznaczało godzinę drogi autobusem do zona hotelera czyli miejsca obrad. Umeblowanie pokoju było skromne – łóżko, stolik nocny, blat z lustrem, na ścianie lampa z ozdoba w kształcie węża bowiem Cancun oznacza miasto węża. Nie było radia, a telewizja tylko z kanałem w języku hiszpańskim, na szczęści miałam swoje małe radio i mogłam słuchać muzyki w stylu mariachi którą bardzo polubiłam i do dziś chętnie słucham.
Hotelu nie oferował śniadań. W recepcji kupiłam tylko duża butelkę wody i to była moja pierwsza kolacja po wylądowaniu. Różnica czasu 7 godzin sprawiła, że usnęłam szybko, ale o 4 rano zbudziło mnie pianie koguta. Wyjrzałam za okno mojego pokoju hotelowego. Widok nie był porywający.
Widok z okna mojego pokoju
Zaczęłam studiować materiały kongresowe i sporządzać notatki z podróży. Około 8 wyszłam w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.
Mój pokój
W okolicy było najwięcej sklepów dla samochodów. Przy każdej ladzie otwartej na ulice stało kilku facetów i zawzięcie kupowało jakieś rurki, koła, tłoki. Tak mnie zaciekawili, że zrobiłam parę zdjęć tych dżentelmenów.
Dopiero po 15 minutach marszu na Avenue Uxmal znalazłam sklep spożywczy - można było płacić w dolarach a wydawali w peso. Jedzeni upiorne same batony i chleb z waty - coś takiego kupiłam i przegryzałam na śniadanie bez entuzjazmu.
Po śniadaniu postanowiłam zwiedzić miasto - skierowałam się na prawo z Avenue Chichen Itza do Avenue Tulum. Jest to jedna z głównych ulic miasta, szeroka, bodaj dwu lub trzypasmowa, z ozdobną roślinnością po środku.
Bomberos czyli strażacy
Typowa architektura dla Cancun
Moim punktem orientacyjnym w drodze powrotnej ze spacerów po Avenue Tulum oraz wypraw do zona hotelera byli strażacy zwani tu bomberos.
Meksykanka zajmująca się sprzedażą bobu oraz fasolki
Warzywa łuskała i pakowała na poczekaniu. Zapytałam ją któregoś dnia czy mogę zrobić zdjęcie - nieco krygując się zezwoliła. Kobieta zajmująca się sprzedażą bobu czy fasolki, którą łuskała i pakowała na poczekaniu. Zapytałam ją któregoś dnia czy mogę zrobić zdjęcie - nieco krygując się zezwoliła.
W tej restauracji zjadłam lunch
Spędziłam dużo czasu rozpoznając przestrzeń po której miałam się poruszać. Nie potrafiłam sobie wyobrazić co oznaczają adresy na Bulwarze Kukulcan, na przykład 10 km Blv.Kukulcan.
Przystanek autobusowy, z którego odjeżdżałam na obrady do zona hotelera
Na horyzoncie hotel Grand Melia Cancun, w którym odbywały się obrady
Pomieszczenia kongresowe były na parterze
To nie były jednak standardy kongresowe, które znałam z dotychczasowych wojaży
Pokwitowanie opłaty kongresowej, chyba kartą, która była odbita w specjalnym czytniku zwanym heblem
Zapłaciłam opłatę kongresową i dostałam badge'ę
Abstract book
Doniesienie które prezentowałam na sesji plakatowej
Wykład Umberto Pagotto
Najciekawsze na kongresie było doniesienie o układzie endokanabinoidowym. Rimmonabant jawił się wtedy bardzo ciekawie, ale były to przedwczesne nadzieje.
Rimonabant jest selektywnym antagonistą receptora kannabinoidowego CB1. Receptor CB1 zlokalizowany jest w mózgu, tkance tłuszczowej, mięśniach szkieletowych, wątrobie i innych narządach. Lek blokuje obwodowe i centralne receptory CB1 i w ten sposób wpływa na zmniejszenie masy ciała oraz obwodu w talii, poprawia profil metaboliczny zwiększając stężenie cholesterolu frakcji HDL (tzw. dobrego cholesterolu). Zalecana kuracja dłuższa niż dwa tygodnie.
Rimonabant został po raz pierwszy opisany w 1994 roku. Badania kliniczne dowiodły, że wraz z modyfikacją stylu życia jest skuteczny w redukcji masy ciała u osób otyłych. Od czerwca 2006 rimonabant (Acomplia) został dopuszczony do obrotu na terytorium całej Unii Europejskiej, ale w październiku 2008 Europejska Agencja Leków odradziła jego przepisywanie pacjentom i preparat został wycofany ze sprzedaży.
Źródło:wikipedia
Pakiet na gala diner
Szokiem był "gala dinner" - paczki, puszki, jabłka, banany, batoniki, a wszystko podane w niebieskiej torbie widocznej po prawej stronie. Dni spędzone na obradach nie wstrząsnęły mną specjalnie - panował spory bałagan, na gala diner podano paczki z chipsami i jabłkami plus chyba dwie puszki coco-coli. Wracałam więc dość głodna z obrad późną porą i drugiego bodaj dnia gdy dotarłam pod wieczór do downtown wszystkie sklepy zamknięte. Gdzieś w okolicach Avenue Uxmal w wypożyczalni video udało mi się kupić dwa koszmarne, maziowate batony czekoladowe i była to moja wielce niesmaczna kolacja. Popijałam zimą wodą, brr... Dopiero potem nauczyłam się wozić ze sobą czajnik i zwracać uwagę na obecność coffeemaker'a w pokoju hotelowym.
Więcej
https://modnediagnozy.blogspot.com/2017/03/wycieczka-do-chichenitza.html
https://modnediagnozy.blogspot.com/2017/03/meksyk-uroda-ludzi-jaskin-krasowych-i.html
https://modnediagnozy.blogspot.com/2017/03/uroda-cancun.html
https://modnediagnozy.blogspot.com/2017/03/nadszed-czas-odjazdu-z-cancun.html
Krystyna Knypl
Następny rozdział
Krystyna Knypl
GdL 9/2023