Licz siły na zamiary

Alicja Barwicka

Jest to ciąg dalszy losów rodzin Kowalskich i Stefańskich- poprzedni odcinek to "Mezalians po polsku":

https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wazniejsze-nowosci/1588-mezalians-po-polsku

Istnieje wiele sposobów realizacji obietnic złożonych sobie lub innym. Wszystko zależy od rezultatu, jaki chcemy osiągnąć. Pomijając cele, których realizacja jest dla przeciętnego śmiertelnika praktycznie niemożliwa jak chociażby lot na Marsa lub zdobycie milionowej fortuny, większość naszych zamierzeń jesteśmy w stanie wcześniej lub później spełnić. Odrębną sprawą i często naprawdę trudną jest sposób, w jaki zamierzamy swój cel osiągnąć. Nie można mieć złudzeń, że milion ktoś przypadkowo porzuci na ulicy lub położy nam bezinteresownie pod drzwiami. Realnym rozwiązaniem jest chyba jednak zmiana założonego celu na taki, którego realizacja będzie naprawdę możliwa nawet w dłuższej perspektywie czasowej. 

Z realizacją planów bywa różnie

Nowa rodzina założona przez Basię i Stanisława rozpoczęła swoją życiową wędrówkę w Człuchowie, gdzie praca w szkole zapewniała co prawda niewielkie, ale za to stałe dochody oraz samodzielne, przydzielone z zasobów miasta mieszkanie. Byli szczęśliwi swoim szczęściem, ale również tym, że udało się przeżyć wojnę i usamodzielnić. Rodzice Basi wraz z trzema najmłodszymi córkami mieszkali w końcu w tym samym mieście i chociaż Antoni konsekwentnie nie akceptował mezaliansu najstarszej córki, to relacje tych już odrębnych rodzin układały się dość poprawnie. Młode małżeństwo miało oczywiście wiele planów i marzeń. Niektóre miały charakter doraźny i dotyczyły tylko najbliższych dni, ale były i te długoterminowe, a wśród nich jednym z najważniejszych był powrót Stanisława na uczelnię i wypełnienie danej jednemu z wykładowców obietnicy dokończenia studiów. Kiedy okazało się, że w drodze jest pierwsze dziecko, zamierzenia Basi i Stanisława uległy znacznej modyfikacji, a droga na uczelnię znowu została przerwana. Przyszła babcia i nastoletnie siostry Basi snuły plany kreśląc przed mającym przyjść na świat dzieckiem i jego rodziną wyłącznie świetlaną przyszłość. Nawet Antoni (po śmierci Gerwusia ojciec już tylko córek), uświadomił sobie nagle, że jednak bardzo oczekuje wnuka i zaczął okazywać zięciowi nieco więcej życzliwości.

Plik:Człuchów, Pomerania, Poland, the town hall.jpg

Urząd Miasta w Człuchowie

Źródło ilustracji: https://pl.wikipedia.org/wiki/Cz%C5%82uch%C3%B3w

Plan jednak nie wypalił

Czas prysł, Antoni doznał zawodu, bo pierwszym dzieckiem Basi i Stanisława okazała się dziewczynka. Nie dało się jej nazwać wnukiem, więc świeżo upieczony dziadek nie chciał być dziadkiem i wrócił do roli ojca  którego dumę zraniła nieposłuszna córka. Mimo tak niekomfortowej sytuacji bardzo związana z dotychczasową rodziną Basia będąc nieodrodną kontynuatorką rodu i rodzinnych tradycji wprowadzała do swojej nowo założonej rodziny zwyczaje panujące w jej dotychczasowym, rodzinnym domu. Dla przykładu - tak jak w jej przypadku (Basia, to naprawdę Maria-Barbara) oraz u wielu innych członków jej rodziny, nie respektowano oficjalnie nadanych imion i posługiwano się całkiem innymi. Zgodnie z tym zwyczajem chociaż dziecku nadano imiona Alicja-Barbara, to od dnia narodzin nazywano ją Lili. Co ciekawe, w tym konkretnym przypadku Stanisław pomysłu nie zaakceptował i przez całe życie do swojej pierworodnej córki zwracał się córuchno, lub Alicyjko. 

Sielanka ma zwykle krótki żywot

Fakt narodzin pierwszego dziecka młodego małżeństwa miał również inne następstwa. Po wykorzystaniu trzymiesięcznego urlopu macierzyńskiego Basia chciała wrócić do pracy oraz kształcić się dalej, ale nieprzejednane stanowisko Antoniego wykluczało przynajmniej częściową opiekę dziadków nad niemowlakiem. Młodzi rodzice znaleźli się w pułapce. Cieszyli się dzieckiem, ale cenili też dopiero co zdobytą pracę i uzyskaną samodzielność, przy czym mieli też świadomość, że jedna skromna pensja nauczycielska nie będzie w stanie zaspokoić chociażby podstawowych potrzeb materialnych rodziny. W trudnej powojennej rzeczywistości miejscowy żłobek nie tylko funkcjonował w złych warunkach bytowych, ale był przepełniony, co eliminowało ten rodzaj opieki. Chociaż w tym samym mieście niemowlak miał rodziców, dziadków i trzy nastoletnie ciocie, to kwestia sprawowania nad nim opieki przez kilka godzin dziennie wydawała się niemożliwa do rozwiązania.  Babcia Marta nie potrafiła przeciwstawić się decyzji męża, może zresztą nie rozumiała problemu, bo w końcu w jej rodzinnym domu opiekę nad dziećmi zawsze powierzano nianiom. Młodzi rodzice też wyraźnie do swojej roli nie dorośli przedkładając pracę zawodową i plany dalszej edukacji nad opiekę rodzicielską. Pomimo twardego stanowiska Antoniego i narastającej frustracji u Stanisława, Basia nie wyobrażała sobie zerwania kontaktów z dotychczasową rodziną i ciągle miała nadzieję na stopniową poprawę wzajemnych relacji. Wspierała ją w tym nieoceniona ciotka Janicka, ale tym razem bez powodzenia.

Pomoc przyszła z daleka

Na szczęście była jeszcze rodzina Stanisława. Kiedy tylko dziecko przyszło na świat, do Człuchowa przyjechała Zosia z Edkiem, nieocenione rodzeństwo Stanisława. Edek jako pomoc fizyczna, a Zosia jako opiekunka do dziecka. Nie mogli jednak na długo porzucić swoich własnych obowiązków, zwłaszcza Edek, który również założył już rodzinę. Co prawda do opieki nad dzieckiem niezwłocznie i bardzo chętnie zgłosili się dziadkowie Stefańscy, ale Staroźreby od Człuchowa dzieliła ogromna odległość i brak bezpośrednich połączeń komunikacyjnych. Na to rozwiązanie nie chciał się zgodzić Stanisław, który nie mógł sobie wyobrazić dłuższych (z oczywistych powodów) rozstań z dzieckiem. Brak jego zgody nie mógł jednak zatrzymać upływu czasu i ostatecznie kilkumiesięczne niemowlę trafiło pod opiekę dziadków, którzy jeszcze nie tak dawno reprezentowali służbę folwarczną i mieszkali w dworskich czworakach. Teraz jednak w swoim malutkim, ale przecież własnym domku, gospodarując na skrawku uzyskanej dzięki reformie rolnej ziemi czuli się szczęśliwi. W tym domu wszyscy się kochali i bardzo cenili to co przyniósł im los oraz własna codzienna praca. Wnuczkę i bratanicę otoczono ogromem miłości. Dziadków rozpierała duma, cała rodzina odkryła na nowo zapomniane przez wojnę talenty muzyczne, dziadek grał na akordeonie, Janek na skrzypcach, a babcia Marianna i Ircia śpiewały i opowiadały bajki. Ircia praktycznie nie ruszała się nigdzie bez maleństwa, zabierając dziecko ze sobą nawet podczas prac polowych. W niektóre soboty przyjeżdżali rodzice, a często również Zosia.

Wszystkie starania na nic

Pomimo tylu starań dziecko tęskniło. Tęsknili tez rodzice. Nie mogli się pogodzić z brakiem aktywnego uczestnictwa w kolejnych fazach rozwoju córeczki. Szczególnie bolesny był dla nich incydent, kiedy zdali sobie sprawę że nie byli świadkami stawiania pierwszych kroków przez swoje dziecko. Na wiele lat zapamiętali dzień, w którym po dwóch tygodniach nieobecności zastali małą Lili już chodzącą. Nie mogli znaleźć dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Nie łagodziły tego nawet barwne opowieści babci Marianny i Irci, jak to „mała spryciara” trzymając kamień w każdej rączce uczyła się na dziadkowym podwórku zachowywać równowagę podczas pierwszej w życiu wędrówki na własnych nogach. Dla obu stron najtrudniejsze były niedzielne wyjazdy rodziców. Przez wiele kolejnych lat wspominał Stanisław rozpaczliwy płacz córeczki towarzyszący takim chwilom. Taka sytuacja nie mogła trwać w nieskończoność i po kilku miesiącach zdecydowano o powrocie (tym razem już całej trójki) do Człuchowa.

Czyżby odwilż?

Chociaż nikt się nie spodziewał zakończenia kłopotów, to i tak w młodej rodzinie w końcu zapanowała radość. Cieszono się każdą chwilą, doceniając czas spędzany wspólnie z dzieckiem. Dom zaczął tętnić życiem, pojawili się dawno nie widziani dziadkowie Kowalscy oraz ich córki. Dla małej Lili to była zupełnie nowa rzeczywistość. Byli co prawda rodzice, jacyś „nowi” dziadkowie, „nowe” ciocie, ale bardzo tęskniła do rodziny w Staroźrebach. Brakowało babci Marianny, dziadka Bolesława, Edka, Irci, Zosi i Janka. Dziecko szukało swoich dotychczasowych domowników w malutkim mieszkaniu, ale nigdzie ich nie było… To nie była tęsknota jednostronna. Dorośli też tęsknili. Im także brakowało kontaktu z wnuczką i bratanicą. Chociaż Człuchów i Staroźreby dzieliła spora odległość, to poza dziadkami i Ircią, na których spoczywała opieka nad gospodarstwem, reszta rodzeństwa Stanisława zaczęła często gościć w Człuchowie. Może dzięki temu znacznie się też poprawiły relacje z rodziną Kowalskich. Rodzeństwo Stefańskich było tylko nieco starsze od nastoletnich sióstr Basi, więc szybko nawiązywano coraz bardziej sympatyczne kontakty. Co więcej, również nieprzejednany dotychczas Antoni zupełnie zmienił nastawienie do Stanisława i jego rodziny. Prawdopodobnie zdał sobie sprawę ze zmian jakie przyniosła powojenna rzeczywistość, co dla niego osobiście przedkładało się na utratę dotychczasowej dominującej pozycji. Teraz jego nastoletnie córki nie pytały już o zgodę na kontakty z rówieśnikami. Chociaż przywykłemu do wojskowego trybu funkcjonowania trudno było te zmiany zaakceptować, to nie chcąc pogarszać kontaktu z dziećmi podporządkował się sytuacji ustanawiając priorytetem dobro rodziny. Patrząc z drugiej strony i biorąc pod uwagę samodzielność młodego pokolenia - nie bardzo już było komu wydawać rozkazy…

Dzieci jako  katalizatory

W tym czasie mała Lili miała na miejscu rodziców, mnóstwo cioć, dwóch stryjków i „nowych” dziadków, a ponieważ wszyscy chcieli z nią kontaktu, stała się szybko swoistym katalizatorem coraz bardziej pozytywnej reakcji jednej rodziny na obecność tej drugiej. Wzajemne relacje były coraz lepsze i chociaż dziecko ostatecznie trafiło do miejscowego żłobka (dorośli pracowali lub uczyli się), to spędzane wspólnie popołudnia z dnia na dzień spajały do niedawna obce sobie, a nieraz wręcz wrogie rodziny. Atmosfera powoli zaczęła się stabilizować i zaczęto nawet wracać do marzeń o realizacji swoich edukacyjnych i zawodowych celów, bo młodzi małżonkowie wcale nie zamierzali ich zmieniać. Niestety plany kontynuacji edukacji ciągle zderzały się z rzeczywistością. W tym czasie coraz większego praktycznego znaczenia nabierało ulubione powiedzenie Antoniego ”licz siły na zamiary”, przy czym liczba tych sił była ciągle niedostateczna. Kiedy okazało się, że w drodze jest kolejne dziecko, z radością ponownie zmieniono priorytety. Antoni był wyraźnie zmęczony czekaniem na wnuka, bo poza pięcioma córkami miał już dwie wnuczki (pierwszym dzieckiem Jadzi także była dziewczynka – Basia), więc był absolutnie przekonany, że tym razem urodzi się chłopiec. Tak też się zresztą stało i na świat przyszedł Stefan –Zbigniew, zwany (jakże by inaczej) Biniulkiem w dzieciństwie, a przez całe swoje życie – Zbyszkiem. Antoni szalał z dumy i radości, młodzi rodzice –ze szczęścia i tylko czterolatka była trochę przerażona konkurencją. Tym razem nie było już mowy o problemach z opieką nad maluchami, Basia ograniczyła aktywność zawodową, a dowódca Antoni miał w końcu komu wydawać rozkazy kierując opieką nad wnukami członkom zarówno człuchowskiej jak i staroźrebskiej gałęzi rodziny. W Człuchowie przyszła jeszcze na świat kolejna córka Basi i Stanisława Aleksandra – Maria. Zanim była na tyle dojrzała, by wymusić na rodzicach używanie nadanego prawem imienia nazywano ją pięknie Dziobaczkiem.

Czas płynął i jak to w życiu bywa wśród dni radosnych pojawiały się większe i mniejsze kłopoty, a nieraz i tragedie. Wydawać by się mogło, że młodą rodzinę pomorski Człuchów wchłonął już na zawsze. Tak jednak nie było, bo poza wzajemną miłością małżonków niezmienne były cele dotyczące ich dalszej edukacji założone tuż po zakończeniu wojny. Co prawda ich realizacja została jeszcze raz odłożona na później, ale oboje byli przekonani, że kiedyś spełnią swoje edukacyjne plany. Ulubione powiedzenie Antoniego o zależnościach sił i zamiarów w tym przypadku nie miało zastosowania. Pomimo pojawiających się wciąż nowych trudności młodzi małżonkowie nie brali pod uwagę zmiany założonego celu, a w drodze do jego osiągnięcia działali małymi kroczkami. Jednym z pierwszych było rozpoczęcie kolejnego etapu wspólnej drogi już poza Człuchowem. O tym okresie w ich życiu opowiem za jakiś czas…

Alicja Barwicka

GdL 2/2022