Poszła Wena do doktora...

Poszła Wena do doktora...
Choć nie była bardzo chora,
Chciała tylko ponarzekać,
Się przebadać, podociekać,
Co się jej należy – Wenie,
Kiedy znajdzie się na scenie.

Z gruntu słabo jest obyta
Z pompą, blichtrem i paradą.
Trudno mówić jej ze swadą,
Wściekłe męczą ją migreny,
W okolicach każdej sceny.

Co ma robić biedna Wena?
Czy ma wołać pogotowie?
Czy na dyżur pobiec szybko?
Lub się spotkać z złotą rybką
I życzenia wyrzec szybko.

Lekarz się na nogach słania,
Co mi z Weny przyjmowania?
Jakie zrobić jej badania?
Więc wiązaną rzecze mową,
Wolno cedząc każde słowo.

Pragnę pani wyznać jeno,
Że niełatwo z panią, Weno,
Mieć romansik lub spotkanie,
Kiedy wszystko jest nietanie,
Cnotą zaś jest oszczędzanie.

Wraca Wena więc do głowy,
A tam czeka temat nowy.
Czy ktoś Wenę refunduje?
Czy to w ogóle się opłaca?
Czy lekarska to jest praca?

I wyznała Wena z mocą,
Lekarzowi szeptem, nocą,
Werdykt krótki, ostateczny,
Może nawet zgoła wieczny:

Światło fleszy Wenę peszy!

Brak opisu.

Krystyna Knypl

GdL 4_2014