Nowy Wspaniały Świat dla Wszystkich był koniecznością dziejową nie tylko w kwestii ekonomii, klimatu, ale także medycyny. W świecie ekonomii wszystko toczyło się zgodnie z planem – długi krajów, instytucji oraz pojedynczych ludzi pogłębiały się z minuty na minutę, a relacje między ludźmi spłycały. Aktywności intelektualne dużych rzesz społeczeństw miały kształt linii niskonapięciowego migotania komór. Jak wygląda tak linia? - zapytają czytelnicy, którzy wskutek młodzieńczej decyzji nie zdecydowali się studiować medycyny.
Jest to prawie linia prosta, od czasu do czasu na jej przebiegu pojawia się nie wielkie falowanie w górę i w dół, nie przekraczające kilku milimetrów. Zaraz po niej na ekranie monitora pojawia się nieskazitelna linia prosta, a lekarz prowadzący reanimację pacjenta oznajmia – asystolia, kończymy. Czy dla świata też miała nastąpić osobliwa forma asystolii zwiastująca koniec czy raczej geriatryczne jego przeludnienie?
Nowy Wspaniały Świat był na wyciągnięcie ręki dla wszystkich
Choć przyrost naturalny w wielu krajach nie przedstawiał się imponująco, to globalnie liczba mieszkańców świata ciągle wzrastała głównie za sprawą niespotykanie żywotnego starszego pokolenia, w którym aż roiło się od przedstawicieli grupy 90 plus. Wprawdzie mieli co najmniej połowę swoich narządów wymienionych przez pracowitą inżynierię medyczną, ale stymulatory wysyłały impulsy do mięśnia sercowego, sztuczne stawy biodrowe niosły do przodu, a implantowane soczewki poprawiały widzenie i dało się żyć.
Rządy, korporacje, organizatorzy życia publicznego zastanawiały się na tym jak zarządzać tym społeczeństwem składającym się nie tylko z żywych komórek, ale także układów scalonych i rozruszników. Produkcje wymiennych baterii szły pełna parą.
Zastanawiano się czy kolekcję tych urządzeń mechanicznych, elektrycznych i optycznych będzie nadal można nazywać człowiekiem czy raczej będzie to jedynie zbiór części połączony współpracującymi ze sobą obwodami .
Problemem który niespodziewanie zaskoczył władców i wielkich tego świata był fakt, że nie dało się człowiekowi wymienić mózgu. Nowy wspaniały człowiek miał technicznie sprawne stawy, precyzyjnie skupiające światło soczewki, rytmicznie pobudzajże serca stymulatory, ale myślał niezgodnie z oczekiwaniami organizatorów życia społecznego, jeśli już oddawał się tej wyczerpującej czynności jakim było myślenie. Młode roczniki unikały myślenia jak ognia, w końcu przesuwanie palca po smartfonach nie było czynnością wymagającą angażowania zbyt wielu zwojów mózgowych! Starsi myśleli ale nie przekładało się ich myślenia na konkretne działania.
Sytuacja wymagała ponownego przejrzenia planów strategicznych i globalnego rozwoju Unii Stanów Autonomicznych. Departament Zarządzania Kryzysami Nadzwyczajnymi (Extraordinary Crisis Management Department = ECMD ) postanowił wołać naradę. Wszystkie narady kończyły się dotychczas tymi samymi politycznie poprawnymi komunikatami, z których nie wynikało zbyt wiele praktycznych wniosków.
Pewne nadzieje budziły prace sekcji X95, która pracowała nad scenariuszem wielosektorowego kryzysu kontrolowanego. Świat wirtualny stawał się coraz większą częścią świata realnego – dobry kryzys kontrolowany powinien więc składać się z elementów dotyczących realu i wirtualu.
Dotychczasowe modele kryzysów z wykorzystaniem wojska, zbrojeń, czołgów, samolotów bojowych, rakiet i innych zabawek prawdziwych mężczyzn nie dawały dreszczyku emocji. Wszystko już było znane – wjadą czołgi do jakiegoś pechowego kraju wysłane w obronie demokracji, równości i innych dziwności, stacje telewizyjne pokażą tę dobroczynną akcję i na tym się skończy. To nie było nic nowego, podniecającego ani biznesowo ciekawego. Co więcej było monotonne i przewidywalne. Próby podziału świata na smaczne kawałki były ulubionym zajęciem władców od wieków.
Powstała koncepcja oznaczona kryptonimem # 3xC czyli The Controlled Chimeric Crisis. Strukturę chimeryczną miała zapewnić mieszanka działań hakerów na serwery wybranych sektorów gospodarki i handlu oraz odpowiedni patogen uwolniony do przestrzeni publicznej. Sporządzono krótką listę najbardziej niebezpiecznych wirusów i bakterii. O palmę pierwszeństwa walczyły między sobą koronawirusy, mające najbardziej zmienną natruę ze wszystkich grup wirusów. Nie traciły nadziei na wygraną bakterie tularemii, brucelozy i cholery, ale w ostatecznym rozrachunku palmę pierwszeństwa i największego niebezpieczeństwa zdobyły nowe postaci koronawirusów. Wirusa atakującego urządzenia informatyczne trzeba było dopiero stworzyć. Dostał on nazwę Virus aureus, przez analogię do trudnej w zwlaczeniu bakterii Staphylococcus aureus. Symbol odnosił się też długofalowej odporności złota na wszelkie zawirowania na rynku inwestycyjnym.
We wszelkich rewolucjach potrzebne były odpowiednio dobrane słowa oraz hasła.
Posługiwanie się staromodną terminologią lekarz / pacjent naruszało jedynie słuszną zasadę poprawności politycznej i dowodziło istnienia nierówności między interesariuszami rynku usług zdrowotnych. Tak dalej nie mogło być! Zalecono zamienić słowo pacjent na świadczeniobiorca, a lekarz oraz każdy inny pracownik systemu ochrony zdrowia na świadczeniodawca.
Terminologia świadczeniodawca / świadczeniobiorca była neutralna – jeden daje, drugi bierze bez piętnowania kogokolwiek. Z uwagi na polityczną niepoprawność „Gazeta dla Lekarzy” została urzędowo przemianowana na „Gazetę dla Świadczeniodawców”, a redaktor naczelna obowiązkowo sfotografowana w stroju służbowym z nowym gustownym nakryciem głowy.
Czasy, w których powrót do zdrowia był najważniejszym celem w procesie diagnostyczno-terapeutycznym, zarówno dla lekarza, jak i pacjenta, minęły bezpowrotnie.
Takie podejście stało się zbyt staromodne w świecie, w którym z każdej ludzkiej aktywności trzeba mieć satysfakcję. O to uczucie łatwiej, gdy ktoś z nami ramię w ramię pokonuje życiowe meandry zarówno w zdrowiu, jak i w chorobie. Ze zdrowym, ładnym i bogatym każdy się chętnie zada, a z chorym, biednym i niezbyt urodziwym już niekoniecznie. Trzeba więc było przydzielić emocjonalnego towarzysza każdemu, kto uzyskał dumny tytuł świadczeniobiorcy. Towarzysz taki powinien współuczestniczyć w każdym odczuciu świadczeniobiorcy, jakie zaatakowało jego wrażliwy organizm, czyli okazywać empatię. Termin nienowy, ale nie wszystkim znany, ale dla wielu świadczeniobiorców pierwszy raz zasłyszany.
– Ęęę, co? – pytali.
– Empatia – odpowiadali kreatorzy pomysłu.
– Ęęę, jak? – dopytywali absolwenci bezstresowych kursów ortografii na wszystkich poziomach nauczania. – Aaa... już wiem, ępatia – dodawali po wpisaniu tego, co usłyszeli, do wyszukiwarki smartfonu. I tak już zostało. Świadczeniodawcy też nie byli zbyt zorientowani w temacie. Konieczne było więc opracowanie wskazówek, jak ępatię rozbudzać w sobie oraz jak okazywać ją uprawnionym i spragnionym świadczeniobiorcom. Powołano odpowiednie gremia naukowe oraz wydawnicze i po pół roku dokument był gotowy. Na uroczystej konferencji prasowej zaprezentowano jego ostateczną wersję.
Komitet ds. Poprawności Językowej zarządził pisanie wielką literą słowa Ępatia, była bowiem ona zbyt ważna w procesie konsumowania usług medycznych, żeby pozwolić na pisanie małą literą „e”. Ponadto staromodna pisownia „empatia” sprawiała zbyt wiele trudności świadczeniobiorcom.
Wytyczne Narodowego Brata Płatnika (NBP) dotyczące kontraktowania świadczeń medycznych połączonych z Ępatią spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem Wiecznych Podopiecznych. Na kolejnej naradzie Departamentu Wyłącznie Dobrych Decyzji wMinisterstwie Wszystkich Pacjentów postanowiono więc kontraktować usługi tylko u tych świadczeniodawców, którzy mieli odpowiednie rezerwy Ępatii.
Tak wyglądaĘpatia
Jeżeli ktoś nie zetknął się z Ępatią osobiście, przytaczamy rysunek edukacyjny – oto ona w całej krasie!
Na ścianach wszystkich placówek medycznych w kraju zawieszono plakaty edukacyjne z objaśnieniami. Cztery łapki służą do czułego obejmowania ępatiobiorcy z każdej strony – gdy stanie frontem do Ępatii, przytulą go łapki przednie, a gdy tyłem, usługę tulenia w bólu wykonają łapki tylne. Cztery odnóża dolne służą do szybkiego przybiegnięcia Ępatii do odbiorcy usługi.
Świadczeniodawcom, którzy byli oporni w dzieleniu się Ępatią z będącymi w potrzebie świadczeniobiorcami, powtarzano co godzinę hasło „Jesteś brzydki, wejdź do skrytki”. Hasło powtarzano tak długo, aż każdy świadczeniodawca się zresocjalizował i na należytym poziomie dzielił się Ępatią z będącymi w potrzebie. Wobec szczególnie zatwardziałych przypadków stosowano metody biologicznego tropienia ukrywanej przez świadczeniobiorców Ępatii. Wyszkolone brygady poszukiwaczy patrolowały placówki medyczne.
Pies policyjny szuka ukrytej Ępatii
Dla świadczeniodawców, którzy nie szczędzili wysiłków na odcinku dzielenia się Ępatią z potrzebującymi, przewidziano oznakę Honorowy Dawca Ępatii (HDĘ). Uprawniała ona do udzielania bezpłatnych porad całodobowo, przez internet, telefon oraz w miejscu wezwania każdemu potrzebującemu. Oznaka HDĘ chroniła dawcę ępatii przed bezpodstawnymi podejrzeniami, że pracuje dla pieniędzy!
Służby specjalne szukają Ępatii
Posiadacz odznaki, gdy przybywał na miejsce nagłego zdarzenia, jak wspomniany katar albo świąd odbytu, zaraz na wstępie pokazywał odznakę HDĘ i tym prostym gestem uwalniał świadczeniobiorcę od kłopotliwej rozterki „płacić czy nie płacić?, a tak w ogóle to ile mu się należy?”. Było jasne, że usługa medyczna będzie provided free of charge, jak mawiają w Unii Stanów Autonomicznych.
Koncentrator Ępatii
Ewentualne nadwyżki Ępatii gromadzono w specjalnych koncentratorach ustawionych przed placówkami medycznymi, na wypadek zaburzeń w dostawie przez ępatiodawców.
Zdarzały się oczywiście przypadki skrajnie oporne na wszystkie standardowe metody wykrywania rezerw, ewidencjonowania i magazynowania Ępatii i konieczne było skierowanie takich wrednych świadczeniodawców do ośrodków odosobnienia na kursy resocjalizacyjne. Jednymi z pierwszych z przychodni dr. Roślinnego poddanych zabiegom resocjalizacji były niejakie Marchewki, dwie rezydentki, bliźniaczki. Każda z nich utrzymywała uporczywie bomisieteż coś od życia należy, moja Ępatia jest najmojsza i różne takie dyrdymałki wygadywały. Pobyt resocjalizacyjny rezydentek przeciągał się. Na mieście pojawiły się murale domagające się uwolnienia Marchewek.
Mural Uwolnić Marchewki!
Zasada „zaufanie dobre, ale kontrola lepsza” była wyznawana przez Narodowego Brata Płatnika (NBP) in extenso przy wdrażaniu Nowej Wspaniałej Medycyny. Korespondencja napływająca do Biura Szybkiego Rozpatrywania Skarg pozwalała na pewne rozeznanie w jakości udzielnych świadczeń, ale nie naświetlała całości obrazu. W celu lepszej oceny sytuacji na rynku usług medyczych wdrożono program operacyjny pod nazwą Świadczeniodawca Uczestniczący, który polegał na badaniach terenowych jakości usług przez kontrolerów delegowanych z centrali Narodowego Brata Płatnika.
Powołano specjalny departament i rozpoczęto szkolenie pracowników do roli Świadczeniodawcy Uczestniczącego, którego wersję zamaskowaną przedstawia fotografia poniżej
.
Zamaskowany Świadczeniodawca Uczestniczący
Zadanie polegało na wizytowaniu gabinetów dr. Roślinnych jako zwykły szeregowy świadczeniobiorca i testowaniu wiedzy oraz Ępatii świadczeniodawców. Przeszkolony kontroler z nadzorczynią z centrali udającą żonę udał się do rejonowego gabinetu i siadł ze zbolałą miną przed swoim dr. Roślinnym.
– Co panu dolega? – zapytał dr Roślinny.
– Ja właśnie mam… zaczął pacjento-kontroler.
– Nic nie mów, jak taki mądry, to niech sam zgadnie – wtrąciła kontrolero-żona.
– Może boli pana głowa? – rzucił pytanie dr Roślinny.
– A co to pana obchodzi, co mnie boli, ja mam dostać diagnozę, receptę, skierowanie na badania, a nie być przesłuchiwanym jak nie przymierzając jakiś podejrzany typ na komendzie.
– No, ale przecież muszę…
– Tak, musi pan ustalić, co mi jest, płacę i wymagam! – oznajmił Świadczeniodawca Uczestniczący.
– To może dam skierowanie na morfologię i mocz? Żeby zorientować się ogólnie w stanie zdrowia.
– Żarty jakieś świadczeniodawca sobie urządza! Żeby się zorientować, to trzeba wykonać rezonans całego ciała, a nie jakiejś przedpotopowe badania mi zlecać! A poza tym sikanie do buteleczki na mocz to jest niedopuszczalne dręczenie pacjenta! A to chodzenie na czczo do poradni na pobranie krwi to jeszcze większe dręczenie. Wypraszam sobie takie traktowanie! Ma być lekko, wszystko i natentychmiast!
Program Ępatia(+), wiodący w nurcie napraw, wymyślony przez doradców dr. Bartolomeo Karierra-Nieuwierra, po kilku miesiącach nieoczekiwanie znalazł się w zagrożeniu…
Mimo oddanych Brygad Poszukiwaczy, koncentratorów Ępatii przed przychodniami wszystkich dr. Roślinnych i innych celnych zabiegów sprawy nie miały się tak, jak oczekiwano. Niezadowolenie w świadczeniobiorcach narastało, sondaże pokazywały coraz to niższe słupki, a wybory zbliżały się szybkimi krokami.
Wszystkie aspekty medycyny w Nowym Wspaniałym Świecie dla Wszystkich wymagały nowego podejścia – w celu bardziej sprawnego zarządzania ochroną zdrowia choroby podzielono na wszelakie, nijakie i niebylejakie. Tradycyjny podział według lekarskich specjalizacji nie oddawał ani istoty rzeczy ani zmieniających się pozycji poszczególnych działów medycyny i ich przydatności do zarządzania w dobie transformacji do Nowego Wspaniałego Świata dla Wszystkich.
Potrzebny był więc nowy podział, bardziej uniwersalny i odporny na działanie chwilowych tendencji i mód biznesowych. Trójpodział medycyny, podobnie jak trójpodział władzy wydawał się optymalnym rozwiązaniem.
Weźmy taką internę niegdyś poetycko zwaną królową nauk lekarskich, dziś – zdetronizowaną i sponiewieraną przez rozczłonkowanie jej poszczególnych działów. Fraza byłem u internisty i skierował mnie do specjalisty często wygłaszana przez tzw. świadczeniobiorców najlepiej odzwierciedla zjawisko detronizacji Królowej Interny. No bo cóż wiedział taki prosty internista o hashimotologiialbo kowidologii?
Z chorobami wszelakimi miała Matylda do czynienia na szpitalnym etapie kariery lekarskiej, drugą grupę chorób nijakich zajmowała się na etapie praktyki ambulatoryjnej, a trzecią grupę chorób niebylejakich obsługiwała jako dziennikarz na zagranicznych kongresach i konferencjach.
Kochała kongresowe i konferencyjne życie dziennikarskie i naukowe miłością nieprzemijającą. Jednak jak to w uczuciach bywa, wzajemność nie była zjawiskiem stałym. Pod kilkunastu latach tłustych naturalną koleją rzeczy w życiu kongresowym nadeszły lata chude, z czasem chudsze, bo zamienić się niebawem w najchudsze. Od poważniejszego zaproszenia na ciekawy kongres zagraniczny upłynęło już sporo czasu i trzeba było przestawić się na obsługę mediową wydarzeń krajowych. Rozpoczął się właśnie drugi chudy sezon. Zaproszenie na obsługę medialną krajowej konferencji w zakresie chorób niebylejakich przyjęła więc z zainteresowaniem. Pomyślała, że będzie to ciekawa odmiana nie tylko zawodowa, ale i emocjonalna po latach obcowania z krajowymi chorobami wszelakimi w charakterze lekarza.
Gospodarzem konferencji była placówka medyczna położona na skraju Wielkiego Miasta, w której Matylda jeszcze nigdy wcześniej nie była, co stanowiło dodatkową zachętą do odbycia wyprawy.
– Na bezrybiu trzeba szukać złotej rybki nie tylko w akwariach, ale także w nietypowych lokalizacjach – powiedziała sobie na usprawiedliwienie tej ekstrawaganckiej eskapady.
Przez ostatnie kilkanaście lat przemierzała kraje i kontynenty w pogoni za wiedzą kongresową, dlaczego miałby nie poznać obrzeży Wielkiego Miasta? Na spotkanie z nową przygodą wyruszyła służbowym transportem kilka minut po godzinie dziewiątej. Po około dziesięciu minutach jazdy przez śródmiejskie dzielnice Wielkiego Miasta mijana okolica stała się zupełnie nieznana. Widoki za oknem samochodu potwierdzały tezę, że istnieje Architektura i Budownictwo.
To co było widać po obu stronach jezdni nie wyglądało na Wielkie Miasto z jego charakterystycznymi obiektami mającymi swoją architektoniczną historię i urodę. Na szerokich przestrzeniach rozciągało się budownictwo bez wyrazu i bez urody. Po trzech kwadransach jazdy była na miejscu.
Krajowe Centrum Chorób Niebylejakich (KCCN) ścinało z nóg niespodziewanym wyglądem już od pierwszego spojrzenia. Na wielkim gmachu, tuż przy wejściu głównym obok tablicy pamiątkowej poświęconej bohaterom historycznych wydarzeń z czasów wojny, w odległości nie przekraczającej jednego metra pyszniła się reklama bankomatu w towarzystwie zaproszenia do udziału i finansowego wsparcia geszefciarskiej imprezy roku. Szok wizualny to było bardzo eufemistyczne określenie.
Entry at your own risk – coś szeptało Matyldzie do ucha. Miał ochotę zawrócić się na pięcie i odjechać, ale powstrzymywała ją złożona wcześniej obietnica napisania relacji z konferencji.
Dalej było tylko gorzej – ściany upstrzone jarmarczną ofertą handlową, ogłoszenia, nalepki, karteluszki, zawiadomienia o wszystkim i niczym zajmowały znaczącą powierzchnię całego Krajowego Centrum Chorób Niebylejakich.
Uczestnicy konferencji schodzili się powoli. Przed salą konferencyjną dyplomowana profesor chorób niebylejakich Euzebia Krochmal – Krochmalińska z umęczonym wyrazem twarzy opędzała się ze wszystkich sił od przybyłych na konferencję przedstawicieli mediów. Cierpienie nie tylko malowało się na obliczu Euzebii, ale emanowało z każdego gestu i kroku. Trudno było nie cierpieć przy mediach zadających niewygodne pytania.
– Ile czasu czeka pacjent na zabieg? – rzucił pytanie redaktor z audycji Wyżyny Medycyny.
– Musi czekać rok – odparła z dumą profesor Euzebia.
– A jeżeli coś… – próbował dociec redaktor sitkowy podtykający mikrofon Euzebii.
– Nie teraz! – prychnęła do sitka mikrofonu Euzebia z dumą, po czym z dostojeństwem przypisanym posiadanemu tytułowi profesora chorób niebylejakich oddaliła się krokiem defiladowym w kierunku grona zaufanych asystentów.
- Uff, nie mogłam się opędzić od tych pismaków i mikrofoniaków – jęknęła oczekujących na mowę powitalną pracowników KCCN.
Powitanie było krótkie, długa lista komplementów pod adresem jedynie właściwych osób, a obrady nudne. Matylda po raz kolejny przekonała się, że jej centralny układ nerwowy był totalnie niekompatybilny z krajową edycją żadnego z nowych działów nauk medycznych
.
Klinika Chorób Nijakich
Po zwiedzeniu obrzeży Wielkiego Miasta redaktor Matylda Przekora postanowiła się wybrać do Rodzinnego Miasteczka. Prawdę powiedziawszy nie bardzo do końca uświadamiała sobie po co tam powinna pojechać. Wiedziała jednak, że dopóki nie pojedzie to myśl odwiedzenia swoich rodzinnych stron nie opuści jej nawet przez chwilę. Kierunek podróży nie był w gruncie rzeczy najważniejszy, lecz nieusuwalne przekonanie, że musi tam właśnie pojechać.
Świadoma tej cechy swojej osobowości wsiadła do pociągu, którego wnętrze prawdę powiedziawszy wyglądało jak trochę odlotowo, ale powiedziała sobie – takie mamy czasy odlotowe to i pociągi są inne i kontynuowała podróż.
Drzewa podróżują stojąc
Bez trudu znalazła miejsce siedzące i spoglądała przez okno zastanawiając na ile zmieniły się na przestrzeni lat mijane krajobrazy. Przede wszystkim było za dużo szyldów o najróżniejszej treści. Opony, samochody, oferty wakacyjne, pożyczki bankowe nachalnie domagały się aby zainteresować się nimi i to koniecznie, i to natychmiast.
Po około godzinie jazdy wszedł konduktor ze swoim tradycyjnym zawołaniem proszę bileciki do kontroli . Wszyscy sięgnęli do kieszeni, torebek i plecaków i posłusznie prezentowali bilety. Matylda sięgnęła po swoją ulubioną granatową torebkę i otworzyła zamek kieszeni, w której zwykle trzymała portfel z dokumentami, pieniędzmi i kartami kredytowymi. Kieszeń torebki była pusta. Ktoś z niezwykłą wprawą pozbawił ją portfela z całą jego zawartością.
Zdenerwowała się potężnie do tego stopnia, że aż…. Aż się obudziła. Na ulubionym budziku kupionym przed laty na jednym z lotnisk zbliżała się godzina dwunasta. Z ulgą stwierdziła, że może spać dalej.
Ulubiony budzik Matyldy
– Co za realistyczny sen! – pomyślała rano. Na wszelki wypadek sprawdziła wnętrze torebki. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu. Jednak realistyczność snu była tak męcząca, że postanowiła sprawdzić jego znaczenie. Wygoogle’owała hasło stracić portfel z pieniędzmi. Uff… interpretacja była całkiem sympatyczna. Podpiszesz w najbliższym okresie korzystny kontrakt – donosiły różne astrologiczne portale. Te przeciwstawne wizje finansowe – już to utraty portfela, już to podpisania korzystnego kontraktu na tyle ją rozbudziły, że postanowiła dopełnić porannego rytuału codziennych ablucji, parzenia dzbanka yerba - mate, siekania sałatki owocowej i przeglądania porannej poczty elektronicznej.
Dokument edukacji podyplomowej Matyldy
W planie na dziś miała złożenie dokumentów potwierdzających ciągłość pracy w zawodzie wyuczonym za młodu i bezskutecznie porzucanym w myślach, słowach, ale nigdy tak po prawdzie w uczynkach. Nie miała odwagi odczepić ani młodzieńczych skrzydeł entuzjazmu ani co i raz doczepianych kul u nóg w latach dojrzałych.
Medycyna była niczym odczyn serologiczny. Nie do pozbycia się! Pamiątka na całe życie jakiejś młodzieńczej decyzji emocjonalnej. Można by pisać „odczyn MED plus” – pomyślała.
Przed dziewiątą wyruszyła z domu. Przystanek tramwajowy o tej porze był nawet dość pusty. Spojrzała w kierunku zbliżającego się tramwaju z zamiarem odczytania numeru pojazdu, ale uwagę jej odciągnęły chmury rozpościerające się na wiosennym niebie. Chyba pierzaste – pomyślała zaciekawiona ich obrazem – a może jakieś inne? Czternastka, która podjechała za chwilę była wewnątrz bardziej zapełniona niż przystanek.
Na wszystkich siedzących miejscach politechniczna młodzież, kwaterująca w pobliskim akademiku, powalona buzującymi wiosennym hormonami czytała książki, przewijała strony w smartfonach, popijała energetyzujące drinki z puszek lub wodę z butelek. Biedacy sił mieli tyle, że ledwie byli w stanie trzymać w spracowanych dłoniach smartfony i dwoma palcami dotykać ekranów. Wystąpienie obu zespołów chorobowych zakwalifikowano jako inwalidztwo pierwszej grupy i automatycznie zwalniało posiadacza takiego orzeczenia z męczącego obowiązku chodzenia do pracy.
Przedstawiciele The Baby Boomers Generation porastali mchem, a The Smartphon Union Generation nie zwracała uwagi na takie detale jak to co na nich rośnie. Mógł przejechać po nich czołg z czterema pancernymi i psem, a zjednoczeni z urządzeniem i tak tego by nie zauważyli.
Najbardziej potrzebną częścią ciała do funkcjonowania nie był mózg z ośrodkiem krążenia i oddychania lecz dwa kciuki. Obolałe od ciągłego smyrgania po coraz większych ekranach rozrastały się. Powstawały nowe zespoły chorobowe jak przerost kciuków obustronny czy zespół wzroku nieoderwanego od smartfonu. W Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD przydzielono wspomnianym zespołom specjalne numery.
Obustronny przerost kciuków otrzymał numer S.65.5. Natomiast zespół wzroku nieoderwanego od smartfonu miał numer H44.10.
Jakże wyczerpującym energetycznie zajęciem było przewijanie stron w smartfonie dla posiadacza takich zespołów chorobowych! A do tego czekała ich harówa na uczelni, trzeba więc było w pozycji siedzącej zebrać siły nadwątlone. Zwyczaj ustępowania miejsca ludziom starszym, kobietom, niemowlętom wydał się nie istnieć w tym świecie. Zamyśliła się nad tym co jeszcze nie tak dawno było nie do pomyślenia. Jestem chyba jakaś dziewiętnastowieczna! – pomyślała Matylda, nie przeczuwając nawet przez chwilę, jak silnie będzie niebawem spleciona z epoką
Czternastka minęła park i zbliżała się do następnego przystanku. Melodyjny głos spikera podał jego nazwę:
Najbliższa Izba Kontroli.
Matylda dałaby uciąć sobie to i owo, że przystanek tak właśnie, a nie inaczej, się nazywał. Najbliższa i już! Wyczerpana wiosną młodzież politechniczna poderwała się na następnym przystanku i powłócząc butami z niezawiązanymi sznurowadłami powlokła się na zajęcia.
Dalsza trasa czternastki była prawie tak samo ciekawa jak przejazd kolejką z Atlanty do Buckhead, czyli ogólnie nudne widoki z ciekawostkami co jakiś czas. W okolicach metra mignął szyld z napisem medycyna nowoczesna. A co to za odmiana medycyny? – zastanowiła się Matylda. Pewnie się na takiej nie znam. Mam same staromodne obyczaje – badanie pacjenta, nieuleganie sugestiom, że bez antybiotyku / zwolnienia / renty / sanatorium to delikwent nie stanie na nogi i parę innych równie nieciekawych obyczajów.
Za kolejnym zakrętem było jeszcze ciekawiej i w dodatku w starym stylu. Bar Prasowy – istniej od 1954 roku – donosił szyld. Fajna nazwa! – pomyślała. Można by organizować w nim konferencję prasowe. W końcu w szeratonach i hiltonach wszyscy już byli po wielekroć.
Dojechała do wielkiego budynku w którym w dawnych latach mieściło się najelegantsze kino w Wielkim Mieście, kilka kroków spaceru i była w swojej Najbliższej Izbie Kontroli. Miała uzupełnić dokumenty bowiem utrzymanie aktywnego Prawa Realizowania Powołania (PRK) wymagało dowożenia co i raz do izby dokumentów potwierdzających ciągłość pracy.
Choć powołanie uważała za łaskę Ducha Świętego – jak objaśnił jej to przed kilkoma dziesięcioleciami jej pacjent ksiądz, dr prawa kanonicznego – i realizowanie tego powołania za sprawę między nią a Duchem Świętym, ale komisją miała diametralnie inne zdanie. Ani Duch Święty ani ona sama nie mieli nic do gadania. Po sprawdzeniu pod mikroskopem wszystkich dostarczonych dokumentów absolwentka europeistyki, a może historii sztuki średniowiecznej, w każdym razie czegoś bardzo blisko z medycyną związanego uznała, że dokumenty Matyld spełniają oczekiwania Najbliżej Izby Kontroli w kwestii udokumentowania ciągłości wykonywania zawodu i udzieliła Matyldzie rozgrzeszenia za grzech niedostarczania regularnie dokumentów z każdą zmianą pracy.
- Piekło jest za małe – trzeba będzie rozbudować, nie pomieści wszystkich ludzi. A słowa muszą być na kartki! W internecie będzie można wpisać tylko tyle słów, ile się ma przyznane.
W Najbliższej Izbie Kontroli wnikliwie i analitycznie przejrzano wszystkie dostarczone dokumenty. Żaden ich szczegół nie uszedł uwadze absolwentki europeistytki, a może kulturoznawstwa – któż to mógł odgadnąć jak wysokie kompetencje miała osoba wyznaczona do analizy lekarskich dokumentów !
- No tak, no tak… pracuje pani na umowę zlecenie… – wyszeptała jakby w zamyśleniu. – A coś jeszcze pani robi? – dodała nieco powątpiewającym tonem.
- Piszę artykuły, niekiedy prowadzę wykłady… – wyznała Matylda spuszczając nieco ku dołowi oczy, z dobrze odgrywaną skromnością starszej pani.
- Taaak, a ma pani wykaz tych wykładów? – europeistka była bezwzględna w ustalaniu każdego szczegółu.
- Proszę oto wykaz wykładów z ostatnich 5 lat. Jest ich około trzydziestu -Matylda podała kolejny dokument.
- Czy mogę go dołączyć do pani dossier zawodowego?
- Ależ oczywiście! – z entuzjazmem odpowiedziała Matylda.
– Jeszcze zostały nam artykuły do udokumentowania – powiedziała z resztką nadziei w głosie, perfekcyjna, korporacyjna pani urzędniczka.
- Proszę kliknąć na link na moje stronie internetowej.
- Ma pani swoją stronę internetową??? O…to ciekawe – perfekcyjny spokój zadrżał w posadach.
-Tak… trafiło się…, o tu proszę kliknąć na spis artykułów.
-Czy mogę sobie wydrukować i dołączyć do pozostałych dokumentów? -zapytała przedstawicielka kontrolera realizowania boskiego daru powołania.
- Ależ oczywiście!
Maszyneria zaszumiała swym wnętrzem i ruszyła do drukowania. Kolejne strony wyskakiwały z tajemniczych czeluści i miękko lądowały w zagłębieniu na przodzie.
- Ile tych stron wydrukowało się? – zapytała Matylda z miną godną panny Marple.
- Zaraz sprawdzę… trzydzieści siedem – jęknęła pani korporacja.
W dobie obowiązywania medycyny opartej na faktach konieczne stało się rzetelne podejście do tematu gwarantujące sprawność i jakość świadczeń. W tym celu opracowano smartfonową aplikację do fMRI, zwaną Wykrywacz Ępatii, służącą do skanowania przyśrodkowej kory przedczołowej (MPFC) oraz obliczenia aktywności części grzbietowej (dMPFC) i brzusznej (vMPFC). Aplikacja umożliwiała uzyskanie wiarygodnego wyniku z odległości 1,5 m. Od tej pory każdy konsument usług medycznych po wejściu do gabinetu świadczeniodawcy mógł skierować nań swój smartfon i od razu wiedział, z kim ma do czynienia.
Grzbietowa część kory była aktywna, gdy świadczeniodawca spieszył z pomocą innym ludziom nie bacząc na okoliczności, brzuszna – gdy egoistycznie skupiał się na sobie, na przykład udając się do WC w trakcie godzin niesienia pomocy świadczeniobiorcom, zamiast zaopatrzyć się w wysoko wydajnego pampersa.
Nie otake Ępatie walczyły szeregi polityków pod wodzą dr Evy Odrana - Zatroskanej i dr. Bartolomeo Karierra - Nieuwierra, żeby świadczeniobiorcom było pod górkę!
Dr Odrana niosła pomoc na własnym grzbiecie tak wytrwale, aż sama się dorobiła kłopotów ze zdrowiem podczas nieszczęśliwego upadku ze skały w Bipazie. Wielotygodniowa kuracja w Unii Stanów Autonomicznych przyniosła pewną poprawę, Eva odzyskała mowę i przetransportowano ją do Sarmalandii. Nad transportem do ojczyzny czuwał dr Bartolomeo.
Wiadomo było, że bez senatorium nie szło dojść do zdrowia. Zapisała się więc do swojego dr Roślinnego po skierowanie, ponieważ jej własna pieczątka gdzieś się wkręciła podczas przeprowadzki do Ministerstwa Wszystkich Pacjentów. Już po tygodniu oczekiwania na termin wizyty i trzech godzinach wysiadywania na krzesełku pod gabinetem znalazła się przed obliczem Władcy Pieczątki.
– Pan podbije skierowanie, bo się przedźwigłam, niosąc pomoc potrzebującym – zagaiła bez zbędnych wstępów.
– Ale może ja… – nieśmiało wtrącił dr Roślinny.
– Tak, może pan, a nawet musi. Nie po to wykształciliśmy was za nasze piniądze, żebyście tylko mogli, ale też po to, żebyście musieli – po czym nieoczekiwanie podniosła swój smartfon na wysokość czoła dr. Roślinnego.
– Stwierdzam, że ma pan za mały wskaźnik dMPFC/vMPFC. Wobec waszego karygodnego zachowania oraz skandalicznego wyniku badania za pomocą Wykrywacza Ępatii napiszę skargę do Narodowego Brata Płatnika, żeby skierował was na Kurs Re-Ępatyzcji (KRĘ). Podczas tych wyjazdów z Big Pharmą na Hawaje i inne kraje w głowach (oraz innych częściach ciała, których tu nie wymienimy ze względu na szacunek dla czytających te słowa) się wam poprzewracało i mamy teraz kłopoty.
– Jakie kłopoty pani ministra ma na myśli? – nieśmiało wyszeptał dr Roślinny i poczuł narastającą suchość śluzówek jamy ustnej i innych części ciała, których autorka także nie wymieni ze względu na szacunek dla czytających te słowa.
– Jak to jakie? Chyba ze trzy minuty zastanawialiście się, czy mi podbić skierowanie do senatorium! – oznajmiła dr Eva.
– Ależ pani ministro, wielce czcigodna Siostro w Hipokratesie... – wyszeptał drżącymi wargami dr Roślinny.
– Komu siostra, temu siostra, a wam Ekscelencja Chlebodawca – tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmiła dr Odrana-Zatroskana.
– Taaak jest! – wykrzyknął dr Roślinny i trzasnął obcasami, aż skry poszły po całym gabinecie...
– Naruszacie bezpieczeństwo przeciwpożarowe tym trzaskaniem obcasami i... – zanim Eva dokończyła zdanie, z wyciem syren pod przychodnię podjechały trzy zastępy strażaków.
Brygadier straży pożarnej i dwaj komandosi wpadli do gabinetu Roślinnego, zapięli jego przeguby w akcesoria o kształcie koła z zatrzaskiem i powalili na podłogę chwasta zaśmiecającego wzorowy system stworzony przez NBP.
– Dzwońmy do stacji telewizyjnej To Nie Ten (TNT) po redaktora Maczugina – rzucił brygadier do komandosów.
– Tajes, szefie – wyrecytowali komandosi i podali smartfon szefowi.
– Maczugin melduje się na rozkaz – melodyjnie zapodał do telefonu Jewigienij.
– Przyjeżdżaj, jest robota. Jeden taki Władca Pieczątki chciał podpalić przychodnię.
– Jadę na sygnale i zaraz mu dowalę – radośnie zrymował do słuchawki Maczugin i wskoczył do wozu transmisyjnego. – Zasuwaj na sygnale – rzucił do kierowcy – tu chodzi o ludzkie życie!
Służbowa limuzyna popędziła przez miasto z misją ratowania zdrowia i życia. Nie było nic do ukrycia.
Program Ępatia (+), wiodący w nurcie napraw, wymyślony przez doradców dr. Bartolomeo Karierra-Nieuwierra, znalazł się w zagrożeniu...
Mimo oddanych Brygad Poszukiwaczy, koncentratorów Ępatii przed przychodniami wszystkich dr. Roślinnych i innych celnych zabiegów sprawy nie miały się tak, jak oczekiwano. Niezadowolenie w świadczeniobiorcach narastało, sondaże pokazywały coraz to niższe słupki, a wybory zbliżały się szybkimi krokami.
Dr Bartolomeo Karierra-Nieuwierra zwołał naradę najbardziej zaufanych doradców Ministerstwa Wyłącznie Dobrych Decyzji. Dla zapewnienia właściwego poziomu bezpieczeństwa, komfortu narad, no i zagwarantowania ich dokumentacji na Jedynie Słusznych Serwerach wybrano ustronny hotelik w Rekseli. Przybycie na miejsce obrad potwierdzano w centrali, wczytując smartfonem kod umieszczony na końcowym przystanku autobusu trasy airport - city. Doradcy spacerkiem przeszli do hotelu i w zacisznych apartamentach odetchnęli po trudach podróży. Następnego dnia czekał ich nie lada wysiłek intelektualny w temacie, jak cudzym kosztem dogodzić świadczeniobiorcom jeszcze bardziej.
Po pożywnym śniadaniu doradcy jęli obradować. Długie godziny płynęły, a sprawy nie posuwały się do przodu. Gdzieś przed północą jeden z doradców zapytał Matyldę, która otrzymała akredytację prasową na obrady:
– Na jakich zasadach pracujesz, pisząc artykuły czy książki?
– Artykuły sprzedając prawa autorskie, a książki udzielając licencji niewyłącznej – odpowiedziała Matylda.
– Co to znaczy, że udzielasz licencji niewyłącznej?
– Artykuł pozostaje moją własnością, a redakcji użyczam jedynie prawa do jego użytkowania.
– Mam, mam! – krzyknął delegat i walnął się dłonią w czoło.
– Licencja niewyłączna na pieczątkę!
To jest to! Doktor Roślinny udziela swoim Wiecznym Podopiecznym licencji niewyłącznej na użytkowanie pieczątki. Najsłabsze ogniwo w systemie ochrony zdrowia wzmocnione! Problem rozwiązany!
Szybko przedstawił pomysł obradującemu gremium. Wszyscy byli zachwyceni, pochwałom nie było końca. Na gorąco przygotowano rozporządzenie w sprawie licencji pieczątki i nadano mu bieg. Każdy dr Roślinny został zobowiązany do wykonania kopii swojej pieczątki i przesłania jej za pokwitowaniem na adres każdego Wiecznego Podopiecznego. Odbiorca od tej pory wypisywał sobie recepty, na co miał ochotę. To było jedyne słuszne i oczywiste rozwiązanie. Skoro w ustaleniu rozpoznania pomagał mu wszechwiedzący internet, nie można było tracić tych trafnych rozpoznań przez utrudniony dostęp do pieczątki. Taki kapitał wiedzy medycznej i doświadczenia w leczeniu nie mógł się marnować! Żaden rozsądny organizator ochrony zdrowia nie mógł pozwolić, aby wiedza zdobyta pracowitym klikaniem po internecie nie została przekuta w Czyn Terapeutyczny.
Każdy dzień pokazywał rosnącą przepaść między tym, co wiedzieli świadczeniobiorcy o sobie, a tym, co stwierdzali w ich organizmach świadczeniodawcy. Tak dalej być nie mogło! Powodowało to bolesną frustrację świadczeniobiorców, że za ich składki nie są obsługiwani tak, jak tego sobie życzą. A w końcu nie po to płacili i płacą, żeby nie dostawać produktu takiego, jak im się podoba! Jeżeli ktoś idzie do sklepu po chleb, a sprzedawca wciska mu chrzan, to chyba nie jest w porządku! – mówił dr Bartolomeo Karierra - Nieuwierra na kolejnej konferencji prasowej.
Nagromadziło się wiele niepotrzebnych stresów, napięć i trudności w funkcjonowaniu Doskonałego Systemu Ochrony Zdrowia. Jedynym wyjściem było zorganizowanie szybkich szkoleń podyplomowych z click(ologii) medycznej. Wprowadzono wobec wszystkich świadczeniodawców z PWZ obowiązek zgromadzenia 100 punktów z tej jakże potrzebnej dziedziny wiedzy medycznej jako niezbędnego warunku podpisania nowego kontraktu z Narodowym Bratem Płatnikiem (NBP). Potwierdzeniem podniesienia poziomu wykształcenia miały być prawidłowe odpowiedzi na pytania testowe. Przewidziano także pytania dopuszczające do studiowania click(ologii) medycznej, testujące świadczeniodawcę na poziomie podstawowej wiedzy o tym, jak powinien funkcjonować system.
Czy wskazaniem do udania się na SOR o 2.30 w nocy jest:
a) katar trwający od 22.00 dnia poprzedniego, a więc już dwie doby, złośliwie atakujący organizm płatnika składek
b) świąd odbytu trwający od lat i utrudniający bezstresową egzystencję
c) zagubienie recepty wystawionej na babcię przed rokiem przez jej Roślinnego, która to babcia akurat przyjechała w odwiedziny do świadczeniobiorcy
d) wszystkie powyższe okoliczności
e) żadna z powyższych.
Pierwsza sesja wykazała zatrważającą niewiedzę wśród świadczeniodawców. Trudno to zrozumieć, ale aż 99,9% zakreślało odpowiedź „e”, choć każde dziecko wie, że poprawna jest oczywiście odpowiedź „d”. Trzeba było działać i szerzyć jedynie słuszną wiedzę medyczną.
Zastępy najbardziej doświadczonych świadczeniobiorców, prawników i innych noktorów (por. noctors) aktywnie włączyły się do pracy nad napisaniem dzieła Medical click(ology) manual.
Do zespołu autorów podręcznika powołano 7 absolwentów studiów licencjackich w dziedzinie żurnalistyki medycznej, 3 przedstawicieli biura ochrony praw świadczeniobiorców, 12 pracowników z centrali Narodowego Brata Płatnika (NBP) oraz jednego przedstawiciela świadczeniodawców z nieczynnym Prawem Wykonywania Zawodu (PWZ). Wybór tego ostatniego członka zespołu redakcyjnego nie był przypadkowy – gdyby miał on czynne PWZ, jego wiedza byłaby niewiarygodna i trudna do zaakceptowania. Wiedza to w końcu rzecz nabyta, można nabyć wiedzę taką i owaką.
Zdrowie narodu wymagało gospodarki planowej. Było zbyt ważne, żeby wszystko odbywało się na łapu - capu, od wizyty do wizyty. Podczas narady w Rekseli podjęto także decyzję o wdrożeniu Narodowego Planu Uzdrawiania Zdrowych. Tak, tak, zdrowych! To nie jest pomyłka! Chory, wiadomo, zawsze będzie chorym i o sukces wizerunkowy w takich przypadkach trudno, a przecież sukces w polityce jest najważniejszy.
Dr Bartolomeo Karierra-Nieuwierra zlecił zaprzyjaźnionej firmie graficznej opracowanie odpowiednich plakatów. W każdej placówce medycznej na ścianach gabinetów, przed biurkami doktorów, zawisły plansze z napisem:
„Coś Ty zrobił dlaNarodowego Programu Uzdrawiania Zdrowych?”
Wszystkich rezydentów zobowiązano do dyżurów przy wejściu do przychodni z transparentem „Free Hugs", czyli Darmowe Przytulanie”. Każdy wchodzący świadczeniobiorca mógł przytulić się do rezydenta, a rezydent doświadczyć niepowtarzalnego przeżycia niesienia pomocy będącym w potrzebie.
Nic więc dziwnego, że gdy taki rezydent wracał do domu po 24-godzinnym dyżurze Darmowego Przytulania, to nie w głowie mu było przytulanie własnej narzeczonej lub narzeczonego. Opuszczone, niedotulone dziewczyny rezydentów łkały po mediach o swym rezydenckim zespole niedotulenia, a jeżeli dodamy do tego liche zarobki, to już robiło się ponuro.
Zdawało się, że stworzono system doskonały, gdy do biura skarg i zażaleń Narodowego Brata Płatnika (NBP) wpłynęła drogą elektroniczną skarga na jakość Darmowego Przytulania. Serwery w centrali i wszystkich oddziałach terenowych zadrżały z oburzenia!
Szanowny Narodowy Bracie Płatniku,
byłam w ubiegły piątek na wizycie po odbiór należnego mi świadczenia u mojego dr. Roślinnego. W drzwiach przychodni powitał mnie dyżurny rezydent od Darmowego Przytulania. Objął mnie jedną ręką i ułożył ją na plecach, drugą niby też objął, ale trzymał w niej smartfon i pisał w nim cały czas!
Co to jest za przytulanie jedną ręką? Co mężczyzna może zrobić jedną ręką, to Brat lepiej wie ode mnie!
Co on pisze? – w mych zwojach mózgowych pojawiło się pytanie. Ponieważ placówka dr. Roślinnego jest obiektem monitorowanym, zażądałam dostępu do elektronicznego rejestru przebiegu mojej wizyty.
Przejrzałam pod powiększeniem także ekran smartfonu trzymanego przez rezydenta w dłoni. I tu doznałam szoku! Rezydent pisał do swojej narzeczonej, też rezydentki, że ją kocha i prosi o cierpliwość.
Bracie! jaka to jest jakość Ępatii okazywana świadczeniobiorcy, ja się pytam! Niby wszystko gra i nawet tralala, a w rzeczywistości jest w dwóch miejscach! Ten rezydent musiał się tego nauczyć od swoich starszych kolegów świadczeniodawców, co to potrafią być w kilku miejscach udzielania świadczeń naraz!
Z tej frustracji ciśnienie mi podskoczyło do 170/100, niby dr Roślinny gadał, że to podobno z tego, że leków nie biorę, ale ja mu nie wierzę! Nie od dziś nie biorę leków, a dopiero dziś pokazało się to wysokie ciśnienie!
Z poważaniem Oburzona Niedotulona Michalina z Olsztyna
Droga Naszym Sercom Michalino ,
łączymy się z Tobą w zespole niedotulenia (ICD 344.32), który jest obecnie powszechnie uznaną jednostką chorobową. Bierzemy sprawę w obie ręce, czego symbolem jest nasze logo widniejące na papierze firmowym.
W celu poprawy Twojego samopoczucia przesyłamy skierowanie na 4-tygodniową kurację w senatorium pięciogwiazdkowym, w miejscowości nadmorskiej, w pokoju jednoosobowym. Wyrażamy nadzieję, że w tych warunkach twój zespół niedotulenia szybko minie, czego szczerze życzymy Ci.
Zespół ds. Szybkiego Rozpatrywania Skarg
Zasada „zaufanie dobre, ale kontrola lepsza” była wyznawana przez Narodowego Brata Płatnika (NBP) in extenso. Korespondencja napływająca do Biura Szybkiego Rozpatrywania Skarg pozwalała na pewne rozeznanie w jakości udzielnych świadczeń, ale nie naświetlała całości obrazu. Po naradzie w Rekseli wdrożono program operacyjny pod nazwą Świadczeniodawca Uczestniczący, który polegał na badaniach terenowych jakości usług przez delegowanych z NBP kontrolerów.
Powołano specjalny departament i rozpoczęto szkolenie pracowników do roli Świadczeniodawcy Uczestniczącego. Zadanie polegało na wizytowaniu gabinetów dr. Roślinnych jako zwykły szeregowy świadczeniobiorca i testowaniu wiedzy świadczeniodawców.
Przeszkolony kontroler z nadzorczynią z centrali udającą żonę udał się do rejonowego gabinetu i siadł ze zbolałą miną przed swoim dr. Roślinnym.
– Co panu dolega? – zapytał dr Roślinny.
– Ja właśnie mam... – zaczął pacjentokontroler.
– Nic nie mów, jak taki mądry, to niech sam zgadnie – wtrąciła kontrolerożona.
– Może boli pana głowa? – rzucił pytanie dr Roślinny.
– A co to pana obchodzi, co mnie boli, ja mam dostać diagnozę, receptę, skierowanie na badania, a nie być przesłuchiwanym jak nie przymierzając jakiś podejrzany typ na komendzie.
– No, ale przecież muszę...
– Tak, musi pan ustalić, co mi jest, płacę i wymagam! – oznajmił Świadczeniodawca Uczestniczący.
– To może dam skierowanie na morfologię i mocz? Żeby zorientować się ogólnie w stanie zdrowia.
– Żarty jakieś świadczeniodawca sobie urządza! Żeby się zorientować, to trzeba wykonać rezonans całego ciała, a nie jakiejś przedpotopowe badania mi zlecać! A poza tym sikanie do buteleczki na mocz to jest niedopuszczalne dręczenie pacjenta! A to chodzenie na czczo do poradni na pobranie krwi to jeszcze większe dręczenie. Wypraszam sobie takie traktowanie! Ma być lekko, wszystko i natentychmiast!
Tymczasem częstość występowania zespołu niedotulenia wśród świadczeniobiorców narastała. Okazało się, że praktycznie co drugi rezydent lub rezydentka podczas dyżuru wykorzystuje smartfon do niecnych celów, takich jak kontakty ze swoimi mężami/żonami/narzeczonymi. Trzeba było jakoś temu przeciwdziałać. Opracowano plan naprawczy wizerunku każdej placówki medycznej. Między innymi zainwestowano we właściwy wygląd personelu, zwłaszcza tego na pierwszej linii przed przychodnią. Postanowiono zaopatrzyć rezydentów dyżurujących w eleganckie służbowe ubrania. Zaczęto od obuwia. Przeprowadzono badanie ankietowe wśród świadczeniobiorców i okazało się, że 83,41% opowiada się za szpileczkami. Co więcej, w 52,67% przypadków głosowano, aby szpileczki mieli także panowie rezydenci. Ankietowani uważali, że pozbawienie mężczyzn możliwości pokazania się w eleganckim obuwiu w pracy narusza prawo do równego traktowania płci, swobodnego wyrażania różnych aspektów swojej seksualności, a poza tym jest jawną dyskryminacją estetyczną! Największą popularnością cieszyły się szpileczki z czerwoną podeszwą oraz całe czerwone.
Wdrożone przez Narodowego Brata Płatnika programy ewidencjonowania zasobów Ępatii, jej obowiązkowego okazywania podczas wizyt, reępatyzacji świadczeniodawców podniosły nieco zadowolenie ze świadczonych usług. Szybko jednak okazało się, że nie samą Ępatią żyje świadczeniobiorca. Jak wszystko gra, wychodzi się zadowolonym z wizyty u dr Roślinnego, to o czym można rozmawiać, siedząc w innej kolejce albo co można powiedzieć dziennikarzowi czyhającemu? Ledwie świadczeniobiorca wystawił nogę z przychodni, a już do niego leciał młody żurnalista ze sprzętem nagrywającym dźwięk i obraz.
Skąd się ich tyle nabrało? – zastanawiała się Matylda Przekora, dziennikarka uczestnicząca miesięcznika „Modne Diagnozy”. Od pewnego czasu obserwowała pojawianie się wielu nowych twarzy na rynku dziennikarstwa medycznego. Sonda badawcza, którą zapuściła w środowisku, wykazała, że są to absolwenci pierwszego rocznika Szkoły Lepienia Pierogów i Wypracowań.
Bezsenność skłaniała Ojca Nadredaktora do wspomnień...
Ten pamiętny 4 czerwca 1989 roku, po którym czuł się niczym słynny kowboj z plakatu. Do którego baru by nie wszedł, na jego widok rozmowy milkły, a wszyscy marzyli, aby postawić mu kolejkę... soku pomidorowego, który najlepiej wyrównywał niedobory elektrolitowe z dnia poprzedniego.
A dziś? Nie dość, że nikt nie stawia mu nawet H2O, to jeszcze wszyscy na jego widok wychodzą z baru albo mają atak ostrej sklerozy i udają, że go nie znają. Dzieła jego życia, magazynu „Trucie&Plucie” prenumerować nie chcą, reklam nie zlecają, zwroty są większe niż nakłady...
Gdy Ojciec Nadredaktor zliczył wszystkie bolesne ciosy losu, jakie musiał od pewnego czasu brać na swą klatkę piersiową, nadszedł poranek z jego wszystkimi przykrymi obowiązkami.
Trzeba było działać. Ojciec Nadredaktor Generalny (ONG) postanowił oprzeć się na wzorcach sprawdzonych przez innego ojca nadredaktora, lidera mediowego nowej rzeczywistości rynkowej i finansowej w Sarmalandii.
– Kadry! Kadry, Misiu! To podstawa – powiedział mu lider podczas poufnej rozmowy z okazji Dnia Ojca.
Zarządzono więc w „Truciu & Pluciu” restrukturyzację kadrową, zwolniono dziennikarzy - rutyniarzy i zainwestowano w szkolenie nowych kadr. Powołano do życia Szkołę Lepienia Pierogów i Wypracowań.
Niezwykle trudnym problemem, przed którym stanęła nowa uczelnia dziennikarska, było ustalenie proporcji pomiędzy Truciem i Pluciem. Czy ma być po równo, czy więcej trucia, a może plucia? Jak się dużo opluje, to piszący dobrze się czuje, ale gdzie jest granica? Czy czytelnicy łykną wszystko bez ograniczeń? Z kolei jak się ładnie truje, to zaczynają wierzyć. Z tych rozmyślań Ojciec Nadredaktor Generalny wpadł w chroniczną bezsenność... Zadzwonił o czwartej nad ranem do dr Evy Odrana - Zatroskanej, starej i wypróbowanej przyjaciółki.
– Cześć, Eva, co się bierze na sen? – zagaił bez zbędnych wstępów.
– A kto dzwoni? – zapytała zaspanym głosem Eva.
– A kto może dzwonić do Evy? Adam oczywiście! Poczebuje receptę na prochy nasenne, bo nie śpię.
– Też nie śpię, takie czasy, Adamie. Takie czasy...Musisz wyrobić sobie licencję niewyłączną na pieczątkę od swojego dr Roślinnego i będziesz miał problem rozwiązany.