O amerykance zwanej hiszpanką
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: ROOT
- Kategoria: Zdrowie publiczne
- Opublikowano: poniedziałek, 10.04.2017, 10:16
- Odsłony: 8992
Alicja Barwicka
Przez pewne używane potocznie, ale bardzo niefortunne określenie grypy wielu z nas Hiszpania kojarzy się z tą groźną chorobą. Tymczasem pogodni mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego nie mają raczej pojęcia, jaką formę psychofizyczną prezentujemy w naszej części Europy, gdzie przez część roku z uwagi na krótki dzień i ciągłe zachmurzenie praktycznie nie ogląda się słońca, a ludność zaczyna kichać, kasłać i poddaje się sezonowym infekcjom. Kiedy oprócz wyciągania z szaf czapek, szalików i kaloszy zaczynamy zasilać przemysł farmaceutyczny zakupem ton specyfików na katar, przeziębienie i grypę, to znak, że zaraz się zacznie sezon dużej zachorowalności na grypę i infekcje grypopodobne.
Jak co roku zaczynamy wówczas snuć domysły – jak to będzie tym razem? Jaka będzie odmiana wirusa, czy damy mu radę i co ze szczepieniami? Ponieważ nie znamy w pełni skutecznego leczenia chorób wirusowych, to naprawdę się ich boimy. Pamiętamy przecież o wielkich epidemiach, chociaż na szczęście te występujące tu i ówdzie współcześnie wydają się niegroźne w porównaniu z chorobami, które dziesiątkowały ludzkość w przeszłości: dżumą, ospą czy hiszpanką.
Jak zarazy po świecie wędrowały
Wielkie epidemie pojawiały się, od kiedy ludzie zaczęli prowadzić osiadły tryb życia. O tych z okresu starożytności wiemy bardzo mało, chociaż z pewnością istniały. Dostępne są źródła historyczne mówiące o zarazie (prawdopodobnie tyfus lub dżuma), która w V w. p.n.e. zdziesiątkowała ateńską armię. Więcej informacji pochodzi z okresu średniowiecza. Według dostępnych źródeł w tzw. dżumie Justyniana, która rozpoczęła się w cesarstwie Bizantyjskim w VI wieku, już tylko w początkowej fazie poniosło śmierć 40% mieszkańców Konstantynopola. Choroba rozniosła się później na prawie wszystkie części zamieszkałego wówczas świata i dotarła do centralnej i południowej Azji, Afryki Północnej, Półwyspu Arabskiego, a w Europie aż do Danii i Irlandii na północy. Szacuje się, że zabiła około 100 milionów osób.
Przenoszeniu chorób sprzyjały braki norm sanitarnych lub dość luźne do nich podejście, nowe odkrycia geograficzne i rozwój handlu. Konkwistadorzy, którzy chorowali na ospę, przywieźli do Nowego Świata nie tylko towary, ale też niezwykle groźną chorobę, na którą miejscowa ludność nie była odporna. Z karawanami kupieckimi i na handlowych statkach podróżowały szczury, które przenosiły dżumę, Jej wielka epidemia wybuchła w Europie w 1347 r. Gęsto zaludnione i brudne, średniowieczne miasta stanowiły idealne warunki dla rozwoju choroby. W ciągu zaledwie dwóch lat dżuma spustoszyła Hiszpanię, Francję oraz Włochy. Przetoczyła się też przez Bałkany, dotarła nawet do Londynu, po drodze dziesiątkując m.in. Paryż, Florencję, Hamburg i Bremę. Czternastowieczna europejska epidemia dżumy do 1352 roku spowodowała śmierć około 200 miliomów osób, a na odbudowę liczebności ówczesnego świata potrzeba było ponad 150 lat. Po dżumie przyszedł czas na ospę prawdziwą. Do największych epidemii tej choroby doszło w XVI w. w Ameryce Południowej i Północnej. To właśnie ospa prawdziwa zdziesiątkowała społeczność Azteków i zabiła ponad 75% populacji terenów dzisiejszego Meksyku. W Ameryce Południowej było jeszcze gorzej. Według niektórych szacunków na terenach dzisiejszego Peru ospa przyczyniła się do śmierci blisko 90% społeczeństwa. Na przełomie XVI i XVII wieku na holenderskich handlowych okrętach ponownie dotarła do Europy dżuma. W samym tylko Londynie, gdzie w 1665 roku wybuchła jej epidemia, zmarło ponad 100 tysięcy ludzi, czyli jedna piąta ówczesnych mieszkańców miasta. Od zarazy nie było ucieczki, a chorowali wszyscy, od dzieci po starców. Barierę naturalną stanowiły jedynie obszary wysokogórskie (Alpy, Pireneje) albo tereny słabo zaludnione ze złą infrastrukturą uniemożliwiającą przemieszczanie się ludności. To dlatego dzięki cywilizacyjnemu zacofaniu stanowiącemu przyczynę izolacji Polski w średniowiecznej Europie wielkie epidemie nie znajdowały u nas sprzyjających warunków do rozwoju i w konsekwencji nie zbierały aż tylu ofiar. Dżuma atakowała jeszcze wielokrotnie, a w epidemii z przełomu XVIII i XIX wieku w samej tylko Azji zabiła 12 milionów mieszkańców.
Grypa to też zaraza
Nękające ludzkość od wieków epidemie grypy nie budziły takiego lęku jak np. dżuma, bo nawet jeśli chorowały wielkie skupiska ludzi, to odsetek zgonów był jednak znacznie niższy, przy czym ta choroba wybierała na ofiary najczęściej dzieci i osoby starsze. Zachowały się źródła historyczne dotyczące wielkich pandemii z XVIII i XIX wieku. W latach 1781-1782 grypa wybuchła w Rosji (stąd nazwa epidemii la Russe), szybko ogarnęła całą Europę i przeniosła się do obu Ameryk. Chorowały dziesiątki milionów ludzi. Masowość zachorowań wiązała się niewątpliwie ze wzrostem gęstości zaludnienia i postępem w komunikacji. Ta epidemia zapowiadała równocześnie błyskawiczne rozprzestrzenianie się chorób w kolejnych stuleciach. W XIX wieku epidemie grypy wybuchały dziewięciokrotnie, te o największym zasięgu dotyczyły lat 1830-1831, 1833, 1847 i 1889-1890. Ta ostatnia przybrała niespotykane wcześniej rozmiary i została nazwana epidemią azjatycką. W październiku 1889 roku pojawiła się na Kaukazie, a do grudnia tego roku objęła obie Ameryki i Australię. Wszędzie obserwowano ogromną liczbę zachorowań, w niektórych europejskich miastach chorowała nawet połowa populacji. Tak naprawdę nawet te największe epidemie grypy z przełomu XIX i XX wieku nie przerażały ludzi tak bardzo jak dżuma, cholera czy tyfus plamisty, które to choroby oznaczały nieodwołalną śmierć. Grypa była początkowo traktowana jak choroba płuc, przejściowa gorączka, może trochę poważniejsza niż przy zwykłej infekcji. Leczono środkami napotnymi, nieraz ziołami przeczyszczającymi, ale przede wszystkim zalecano chorym stawianie rozgrzewających baniek i pozostanie w łóżku do czasu ustąpienia gorączki i kaszlu. Antybiotyki skuteczne w likwidowaniu powikłań wprowadzono do lecznictwa dopiero po 1944 roku.
Jak to było w Ameryce
Kiedy wybuchła największa we współczesnej historii pandemia grypy, od kilku lat trwała I wojna światowa, społeczne niepokoje w Rosji przerodziły się w rewolucję lutową i październikową, a do odzyskania niepodległości przez Polskę pozostało kilka miesięcy. Wszystko zaczęło się w Stanach Zjednoczonych w stanie Kansas i to stamtąd (a nie z Hiszpanii) grypa nazwana hiszpanką wyruszyła na podbój całego świata. Pierwszy sygnał alarmowy o masowym zabójcy zbagatelizowano. Być może stało się tak, bo pochodził od prowincjonalnego lekarza, w dodatku cywila. Doktor Loring Miner z hrabstwa Haskell County w stanie Kansas już w lutym 1918 roku donosił lokalnym władzom sanitarnym o wystąpieniu choroby gwałtownie atakującej miejscowych mieszkańców skarżących się na silne bóle głowy i mięśni, wysoką gorączkę oraz kaszel. Ponieważ zapadali na nią przede wszystkim ludzie młodzi i silni, a choroba najczęściej kończyła się zgonem, Miner uznał, że nie jest to zwyczajna grypa, jednak jego raport pozostał bez odpowiedzi. Ponieważ chorych było coraz więcej, lekarz wysłał do United States Public Health Service informację o wybuchu epidemii. Tu również nie okazano większego zainteresowania, ale informację o pojawieniu się choroby i jej przebiegu wydrukowano w wiosennym „Public Health Report”. Mniej więcej w tym samym czasie do fortu Camp Funston położonego na drugim krańcu tego samego stanu Kansas zaczęli zjeżdżać rekruci. Musieli być wśród nich także mieszkańcy Haskell County. Na powierzchni ośmiu kilometrów kwadratowych w zbudowanych naprędce 1400 barakach skoszarowano 56 tysięcy ludzi. 4 marca 1918 roku obozowy lekarz odnotował pierwsze zachorowanie u kucharza Alberta Gitchella, który zgłosił się z temperaturą 39,5oC. W kolejce już czekali następni chorzy: kapral Lee Drake i sierżant Adolph Hurby. U wszystkich występowały te same grypowe objawy.
W ciągu kolejnej doby do wojskowego lazaretu przyjęto 522 mężczyzn, a po trzech tygodniach ta liczba jeszcze się podwoiła. Mimo iż pacjenci byli młodzi i silni, śmiertelność sięgała 20%. Co gorsza, prawie identyczne liczby chorych i zmarłych odnotowało dowództwo pobliskiej bazy wojskowej w Fort Riley. Podniesiono alarm, ale dowódca obu baz generał Leonard Wood nie miał pojęcia, co robić. Z kłopotu wybawił go rozkaz. Front w Europie potrzebował nowych posiłków, więc w tej sytuacji nie zawracał już sobie więcej głowy pospolitą (jak sądził) grypą, chociaż tym razem o wyjątkowo ciężkim przebiegu. I tak wirus grypy płynął przez Atlantyk razem z amerykańskimi żołnierzami, którym postawiono zadanie wspierania europejskich sojuszników na frontach I wojny światowej. Tylko na pokładzie jednego ze statków płynących do Francji z oddziałem skoszarowanym wcześniej w Camp Funston zachorowało trzydziestu sześciu, a zmarło sześciu żołnierzy. Kiedy w kwietniu 1918 roku wirus wraz z tysiącami Amerykanów zakończył podróż przez Atlantyk i dotarł do francuskiego Brestu, było już tak wielu chorych, że brakowało miejsc w lazaretach. Wyprawy do Europy nie przeżyło 114 tysięcy amerykańskich żołnierzy, przy czym aż 43 tysiące zmarło z powodu grypy.
Nie wszyscy poszli na wojnę
Wiosenna fala zachorowań nieco osłabła, ale jesienią 1918 roku grypa szalała już praktycznie na całym terytorium USA. Najlepiej udokumentowany jest rozwój drugiej fali grypy w obozie w Devens (50 km na zachód od Bostonu), w którym stacjonowało 45 tysięcy żołnierzy gotowych do wysłania na front we Francji. 7 września do miejscowego lazaretu zgłosił się pierwszy szeregowiec z wysoką gorączką, u którego lekarz dyżurny podejrzewał zapalenie opon mózgowych. Zmienił zdanie, gdy po tygodniu musiał się zająć 36 kolejnymi rekrutami prezentującymi analogiczne objawy. Pod koniec września w obozie było już 6 tysięcy chorych, z których codziennie umierało od 60 do 90. Jeden z obozowych lekarzy pisał: „ciała zmarłych układano w sągi jak drewno”.
Pod koniec października w Devens było już potwierdzonych 17 tysięcy zachorowań, czyli jedna trzecia załogi obozu. Z okolic Bostonu grypa dotarła do Filadelfii, gdzie pierwszego dnia epidemii w październiku zmarło 711 osób, drugiego już 2600, a do początku listopada liczba zgonów wynosiła 12 162 osoby. Z Filadelfii grypa przeniosła się do Baltimore, Waszyngtonu, Nowego Jorku i Chicago, a potem rozprzestrzeniła się na cały obszar Ameryki Północnej, wyspy Pacyfiku i na Alaskę. Na Alasce były wioski, w których zmarł co drugi mieszkaniec. Tempo rozprzestrzeniania się choroby było tak duże, że we wschodnich stanach próbowano wprowadzić ograniczenia w podróżach. Jednak hiszpanka była szybsza i atakowała w kolejnych miejscach. Według różnych źródeł z jej powodu zmarło od 500 do 675 tysięcy Amerykanów.
A na europejskich frontach…
Kiedy amerykańskie posiłki dotarły do francuskich portów, wirus natychmiast zaatakował stacjonujące tu wojska, a pierwsi zainfekowani francuscy żołnierze trafili do szpitali wojskowych kilka dni później. W ciągu kilku tygodni armia francuska miała już ponad 100 tysięcy nowych zachorowań. Oczywiście chorowała również ludność cywilna, ale w armii śmiertelność okazała się trzykrotnie wyższa. Pokonanie kanału La Manche było tylko kolejną fazą rozwoju pandemii, a pierwszym dużym brytyjskim miastem, które nawiedziła grypa, było Glasgow. Miejscowy lekarz Roy Grist sporządził dokładne opisy przebiegu choroby swoich pacjentów. Początkowo infekcja zaczynała się dość typowo: gorączką, dreszczami, bólami mięśni, głowy i gardła. Autor podkreślał jednak, że u niektórych chorych bardzo szybko pogarszał się stan ogólny, występowały objawy niewydolności oddechowej, prowadząc do zgonu. W maju 1918 r. dowództwo brytyjskiej marynarki wojennej meldowało o 10 tysiącach chorych. W Londynie, który na tle innych miast miał dobrze rozwinięte służby sanitarne, grypa pojawiła się w czerwcu, a do końca 1918 roku w całym Zjednoczonym Królestwie zmarło 228 tysięcy osób. Grypa nie odróżniała narodowości ani stron światowego konfliktu, nie oszczędziła też wojsk przeciwnika. Na wiosnę 1918 roku Niemcy planowali błyskawiczną ofensywę, by zdążyć przed przybyciem wsparcia zza oceanu dla wojsk alianckich. W tym celu przerzucono na front zachodni ponad milion niemieckich żołnierzy. Jednak i tym razem grypa okazała się szybsza. W maju zdziesiątkowała 37 dywizji przygotowanych do ataku na linii Marny. Pamiętajmy, że po obu walczących stronach znajdowały się zimne, wilgotne okopy, a w nich, stanowiąc idealny cel dla wirusa, przebywali miesiącami w nieustannym stresie stłoczeni na małej przestrzeni niedożywieni i zmarznięci mężczyźni. Gdy zaś w nieogrzewanych wagonach przerzucano ich na kolejne odcinki frontu, ich stan zdrowia mógł tylko ulegać dalszemu pogorszeniu.
Jak się miała Hiszpania do hiszpanki?
W 1918 roku grypę do Europy sprowadzili amerykańscy żołnierze. Jako że główne ich transporty docierały do portów we Francji, kraj ten stał się naturalnym początkiem epidemii na starym kontynencie. Gdyby nie środki transportu (kolej i oceaniczne parowce), wirus prawdopodobnie rozprzestrzeniałby się wolniej, a może wręcz zostałby zatrzymany. Tocząca się w Europie wojna była dodatkowym elementem sprzyjającym ekspansji choroby, która z żołnierskich okopów przenosiła się na ludność cywilną. Hiszpania w I wojnie światowej nie brała udziału i zachowała neutralność. Nie było tam więc żołnierskich okopów, a i naturalna bariera Pirenejów zrobiła swoje i dlatego hiszpanka w Hiszpanii zaistniała jedynie symbolicznie. A jednak nazwa tej największej w XX wieku pandemii grypy przylgnęła do niej tak mocno, że i dziś, po blisko stu latach nie mówimy o niej inaczej niż „hiszpanka”. Mimo tego błędu nic jednak nie zmieni faktu, że większość pogodnych mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego nie zna zimnych, wietrznych i słotnych dni, tym samym obca jest im coroczna atmosfera niepokoju co do możliwości wystąpienia epidemii grypy. Błąd pozostał błędem.
Ponadczasowa potęga mediów
Kiedy wiosną i latem 1918 roku co najmniej ⅓ mieszkańców Ameryki i Europy leżała w łóżkach lecząc grypę, próbowano za wszelką cenę nie dopuścić do wywołania paniki. Cenzurowano więc informacje o masowych zachorowaniach, by nie ukazały się w prasie. Tajemnicy nie udało się jednak dochować, bo blokada informacji nie dotyczyła neutralnej Hiszpanii. Już pod koniec maja w Madrycie tamtejsza agencja Fabra wysłała do agencji Reuters depeszę o dziwnej chorobie, która zaczyna się nagle, trwa krótko, zabija i znika bez śladu. Wkrótce grypę zaczęto nazywać hiszpańską, co do dziś pozostało jej najpopularniejszym przydomkiem, choć zwano ją też gorączką flandryjską, gorączką trzech dni, knock-me-down fever, flu, purple death, la grippe lub po prosu influenzą.
Podróż dookoła świata nie może się skończyć w Europie
Podróż do Europy nie zakończyła światowej ekspansji hiszpanki. 15 sierpnia 1918 roku do Freetown, jednego z najważniejszych zachodnioafrykańskich portów przeładunkowych węgla i miejsca przerzutu wojsk brytyjskich, australijskich i afrykańskich, wpłynął brytyjski okręt wojenny HMS Mantua. Na jego pokładzie musieli już być chorzy, gdyż do końca września zachorowało na grypę dwie trzecie mieszkańców miasta, przy czym na 200 chorych umierały aż trzy osoby. Kolejni zainfekowani, chcąc uciec przed epidemią, wsiadali do pociągów i na statki, rozprzestrzeniając chorobę wzdłuż zachodnioafrykańskiego wybrzeża i linii kolejowych.
Pierwsze dwie fale hiszpanki zajmowały kolejne tereny. Osoby, które zachorowały w pierwszym ataku epidemii, wykazywały odporność na nią w następnych falach zachorowań. Pierwsza fala miała stosunkowo łagodny przebieg, natomiast druga niosła niespotykaną do tej pory śmiertelność. Nawet jeśli dane statystyczne z miast amerykańskich i europejskich robią wrażenie, to prawdziwe spustoszenie dotknęło wkrótce potem inne kontynenty. W Indiach w ciągu niewielu tygodni zmarło od 17 do 20 mln ludzi, w Indonezji – 1,5 mln, a w Japonii – prawie 400 tysięcy. Na Tahiti i Samoa zmarło tylko 38 tysięcy, ale liczba ta oznaczała, że z powodu epidemii życie stracił co czwarty lub co piąty mieszkaniec. W samą porę w skali dramatu nadchodzącego z Europy zorientowały się władze Australii i wprowadziły obowiązkową kwarantannę we wszystkich swoich portach, pozwalając na zejście na ląd dopiero wtedy, gdy były pewne, że przybysz nie jest zakażony. I chociaż wydawało się, że druga letnio-jesienna zabójcza fala hiszpanki powoli wygasa, to wczesną wiosną 1919 roku wirus zaatakował Azję, w szczególności Chiny, charakteryzując się również tutaj wysoką śmiertelnością.
A co z Polską?
Ponieważ hiszpanka nie oszczędziła żadnej z części świata, to i Polska musiała się zmagać z wirusem grypy. Nasza sytuacja polityczna w tym czasie była bardzo szczególna, a szalejąca grypa poza zbieraniem żniwa wśród wojska i ludności cywilnej była także przyczyną licznych zgonów jeńców podczas wojny polsko-bolszewickiej i po niej. Choroba dotarła tu stosunkowo późno, bo pierwsze przypadki dostrzeżono dopiero w lipcu 1918 roku we Lwowie. Najpierw tak jak w Europie Zachodniej wraz z transportami wojskowymi przemieściła się koleją wzdłuż trasy Lwów-Kraków-Katowice (w Krakowie szczyt zachorowań przypadł na wrzesień), natomiast w Warszawie pojawiła się w październiku. Na szczęście epidemia trwała zaledwie kilka miesięcy i chociaż nowa fala zachorowań wróciła wiosną 1919 r., to miały one już znacznie łagodniejszy przebieg. Lektura gazetowych nekrologów potwierdza, że na grypę umierali wyłącznie ludzie młodzi, dwudziesto- i trzydziestoletni. Niestety w Polsce nie prowadzono rejestrów epidemiologicznych, trudno więc ocenić, ile dokładnie osób zmarło. 4 listopada głos zabrała powołana przy Radzie Regencyjnej Komisja dla Zdrowia Publicznego, która w uspokajającym tonie wyjaśniała, jak przenosi się zakażenie grypą i oszacowała częstość zachorowań na ziemiach polskich na 1%. Członkowie Komisji zalecali przede wszystkim przestrzeganie zasad higieny: unikanie zgromadzeń, mycie rąk po powrocie do domu i płukanie ust oraz gardła. W raporcie końcowym komisji ustalono, że Środka na wyleczenie nie ma, surowica nie skutkuje. Poza tymi wskazówkami innych środków ochronnych przeciwko influency nie znamy i też ich pewnie szybko nie poznamy. Wydaje się, że społeczna ocena problemu była znacznie bardziej surowa, a na obecność w życiu publicznym wskazuje pojawienie się wątku hiszpanki w literaturze tamtego okresu (Panny z Wilka Jarosława Iwaszkiewicza).
Terapie dr. Bronowskiego i innych
Wśród wielu lekarzy, którzy próbowali stawić w Polsce czoło hiszpance, był ordynator szpitala wojskowego na warszawskim Mokotowie, późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego, doktor Szczęsny Bronowski. W ciągu kilku miesięcy przez jego lecznicę przewinęło się ponad 900 pacjentów, z których zmarło tylko 64. Dla zdumionych takim wynikiem kolegów w 1922 roku dr Bronowski przygotował fachowe opracowanie, w którym podzielił się swoimi doświadczeniami. Zależnie od ciężkości objawów stosował zróżnicowane leczenie, a próbował na swoich pacjentach chyba wszystkiego, co znała ówczesna medycyna. W najłagodniejszych przypadkach radził płukanie ust i nosa słabymi roztworami środków odkażających lub nawet czystą wodą oraz wciąganie do nosa alkoholowego roztworu kamfory. Podawał gorące napoje, poił winem i koniakiem, a przede wszystkim dbał, by pacjenta trzymać w cieple. Gdy zawodziły środki najprostsze, sięgał po chininę, adrenalinę i środki nasercowe. Zalecał również strychninę i radził wywoływać sztuczne ropnie. Stosował też dość brutalne działania bodźcowe jak iniekcje z mleka lub z terpentyny. Jego sposoby leczenia nie różniły się istotnie od tego, czego próbowali lekarze (i nie tylko lekarze) w całym ówczesnym świecie. Zachowało się sporo opisów przebiegu choroby, zwłaszcza w źródłach angielskich i amerykańskich. U co piątego z zakażonych lekarze stwierdzali objawy zaawansowanego zapalenia płuc lub posocznicy. U niektórych postęp choroby był piorunujący. Żadne leki nie pomagały, więc pojawiały się bardzo różne pomysły leczenia. Na przykład 3 listopada 1918 r. „News of The World” radził czytelnikom: Umyj mydłem od środka nos rano i powtórz ten zabieg wieczorem, zmuś się do kichania o tej samej porze, regularnie spaceruj i jedz kaszę, ewentualnie owsiankę. Pito także syropy eukaliptusowe, stosowano antyseptyczne spreje do nosa i gardła, noszono woalki i rękawiczki, z półek znikała chinina. Stosowano też znacznie mniej naukowe metody: żuto tytoń, kąpano się w lodowatej wodzie, okadzano i noszono amulety.
Działania prewencyjne
Choć nie wiedziano, co powoduje tak groźne objawy, nie było wątpliwości, że choroba przenosi się drogą kropelkową i zwłaszcza w USA wprowadzono szereg działań prewencyjnych, które miały zatrzymać szerzenie się epidemii. W przeciwnym razie nie kazano by nosić masek na ulicy, nie stosowano by środków dezynfekcyjnych w autobusach i metrze, a przy wejściach do nowojorskich teatrów i kin nie wisiałyby plakaty następującej treści: Jeśli jesteś zaziębiony, kaszlesz i kichasz – nie wchodź do środka. Wróć do domu i zostań w łóżku, dopóki nie wyzdrowiejesz. W kinie nie wolno kichać, kasłać i spluwać. Jeśli musisz zakasłać – zasłoń usta chusteczką, a gdy kaszel przedłuża się, natychmiast wyjdź z sali. Nasze kino uczestniczy w zorganizowanej przez wydział zdrowia akcji upowszechniania wiedzy na temat grypy. Dla przyjezdnych organizowano kwarantanny, kazano unikać tłumów, wentylować pomieszczenia, sprzątać kurz i dbać o higienę. Wszędzie wisiały plakaty przypominające o konieczności częstego mycia rąk i używaniu oddzielnych ręczników. Nowojorska kampania przeciwko spluwaniu na ulicy doprowadziła do aresztu blisko 500 niestosujących się do zakazu osób. Te środki ostrożności nie wszystkim się jednak podobały. Konieczność noszenia maski, utrudnienia w komunikacji miejskiej, pozamykane teatry i kina niektórzy odbierali jako ograniczenie wolności, a ich oburzenie dodatkowo podsycały doniesienia mówiące o nieskuteczności tych działań.
Czym naprawdę była hiszpanka?
Chociaż u większości zakażonych osób pierwsze, typowe dla grypy objawy hiszpanki nie wskazywały na jej piorunujący przebieg, to wysoką śmiertelność powodowało głównie szybko się rozwijające krwotoczne zapalenie płuc. Większość pacjentów po kilku dniach zdrowiała, choć gorsza wydolność oddechowa utrzymywało się jeszcze przez jakiś czas. Tak było w wypadku około miliarda ludzi, gdyż hiszpanką zaraziła się jedna piąta (niektórzy mówią nawet o jednej trzeciej) ludności świata. Tym, co odróżniało hiszpankę od poprzednich epidemii grypy, był jej błyskawiczny rozwój i łatwość zarażania. Poprzednie epidemie grypy zabijały najsłabszych, czyli starców i dzieci, dlatego krzywa umieralności przybierała kształt litery U. W wypadku hiszpanki (z wyjątkiem epidemii w Indiach i Chinach, gdzie wysoka śmiertelność dotyczyła wszystkich grup wiekowych) ponad połowa ofiar miała 20-40 lat. Aż 99% mieszkańców Ameryki i Europy powyżej 65. roku życia przeżyło pandemię. Zachowały się zapiski szwajcarskiego lekarza, z których wynika, że wśród swoich pacjentów nie widział poważniejszego przebiegu zachorowania u osoby powyżej 50. roku życia.
Wiele teorii, wiele niewiadomych
Na przełomie XX i XXI wieku udało się określić DNA wirusa hiszpanki. To wirus grypy typu A/H1N1. Analiza jego sekwencji pozwoliła badaczom wysnuć wniosek, że winowajca wyewoluował z wirusa ptasiej grypy i był bardzo zbliżony budową do wirusa świńskiej grypy z 2009 roku. Oczywiście nie wszyscy badacze podzielają ten pogląd, jednak jest to jedna z obecnie akceptowanych przez świat nauki teorii. Dość wcześnie też ustalono, że wirus grypy nieustannie ulega mutacjom i w jednej komórce żywiciela w ciągu kilku godzin może wytworzyć do stu różnych kopii. Odtworzony wirus okazał się bardzo zjadliwy. Namnażał się błyskawicznie w zarażonych nim myszach, wywołując zapalenie płuc i śmierć w ciągu 3 do 5 dni. Z kolei uczeni z University of Wisconsin-Madison, badając zakażone wirusem hiszpanki makaki, doszli do wniosku, że to nie sam wirus był bezpośrednio odpowiedzialny za wysoką śmiertelność wśród zarażonych. Kierujący badaniami Yoshihiro Kawaoka twierdził, że małpy zabił ich własny układ odpornościowy. Analiza ekspresji genów u zainfekowanych hiszpanką małp wykazała nadmiernie wysoką i przedłużoną ekspresję genów kodujących białka zaangażowane w nieswoistą odpowiedź immunologiczną, Ustalono, że działanie układu odpornościowego na postępujące zmiany chorobowe było tak silne, że w reakcji z autoimmunoagresji przez wywołanie swoistej „burzy cytokinowej” dochodziło do zintensyfikowania procesów patologicznych w miąższu płucnym, aż do wywołania niewydolności oddechowej. Ta teoria tłumaczyłaby wysoką śmiertelność u młodych osób, bo to właśnie one dysponują najsilniej działającym układem odpornościowym. Są też doniesienia dotyczące zadziwiającej odporności na zachorowanie u osób starszych. Niektórzy badacze sugerują, że ekspozycja na wirusa grypy podczas poprzednich pandemii w latach 1847 oraz 1889-1890 zapewniła tym osobom odporność. W 2008 roku w „Nature” ukazała się praca przedstawiająca wyniki badań 32 osób, które przeżyły epidemię hiszpanki. Osoby te w 1918 roku miały od 1 do 11 lat i albo same pamiętały, albo słyszały o chorym na hiszpankę domowniku. Najprawdopodobniej więc wszyscy mieli bezpośredni kontakt z wirusem. U wszystkich badanych zaobserwowano reaktywność surowicy na odtworzonego wirusa z 1918 roku, co oznacza, że w ich krwi nadal znajdowały się przeciwciała skierowane przeciw temu wirusowi. Takiej reakcji nie wykazywała surowica pobrana od osób urodzonych między 1926 a 1955 rokiem, a więc niemających w przeszłości kontaktu z hiszpanką. W wyniku dalszych badań u części badanych osób udało się ustalić limfocyty B (pamięci) produkujące przeciwciała wiążące białka wirusa. Podano te przeciwciała myszom zainfekowanym dzień wcześniej odtworzonym wirusem hiszpanki i okazało się, że wirus w ich płucach namnażał się znacznie wolniej, a myszy przeżywają chorobę. Zatem we krwi osób, które przeżyły pandemię hiszpańskiej grypy, cały czas krążą limfocyty B (pamięci), które są w stanie produkować przeciwciała neutralizujące tego wirusa, mimo że od kontaktu z nim minęło niemal sto lat. Co ciekawe, jeden z badanych klonów limfocytów B okazał się jeszcze bardziej wyjątkowy. Produkowane przez niego przeciwciała radziły sobie także z niektórymi z późniejszych wariantów wirusa. Czy dzieje się tak dlatego, że te przeciwciała wiążą się z kilkoma różnymi białkami, czy też dlatego, że wirus z 1977 r. przypadkiem miał budowę zbliżoną do wirusa hiszpanki, tego do końca jeszcze nie wiemy, ale wydaje się pewne, że nasi pradziadkowie mogą mieć we krwi potężną broń, którą być może dałoby się wykorzystać, gdyby groziła nam kolejna pandemia grypy. Kto to wie?
A po hiszpance…
Analiza genomu wirusa hiszpanki nie ujawniła żadnych szczególnych cech, którym można by przypisać jego wyjątkową zjadliwość. Hiszpanka nie zdradziła więc jeszcze swoich tajemnic, ale też żadna kolejna epidemia grypy (azjatycka w latach 1957-58, Hongkong 1968-70 i rosyjska 1977-78) nie była już tak zabójcza jak ona. Szacuje się przecież, że w latach 1918-1919 zachorowało na hiszpankę według różnych źródeł od 500 milionów do 1 miliarda osób, a zmarło w jej wyniku 50-100 milionów. Dla porównania w wyniku działań wojennych na frontach I wojny światowej zginęło w walkach 9 milionów żołnierzy. Co prawda hiszpanka minęła tak nagle, jak się pojawiła, ale strach, jaki pozostawiła po sobie, trwał całe lata. Nawet dzisiaj przy pojawieniu się kolejnych odmian grypy porównujemy ją z hiszpanką i zastanawiamy się, czy przybierze tak niszczące rozmiary…
Pamiętamy o epidemiach
Druga połowa XX wieku także przyniosła wiele groźnych chorób, których przebieg miał charakter epidemiczny. W 1957 r. wybuchła epidemia grypy w Chinach. Stamtąd choroba szybko rozprzestrzeniła się na inne kraje azjatyckie i według szacunków pochłonęła do 4 mln ofiar. Do wybuchu kolejnej wielkiej epidemii grypy doszło w 1968 r. Pandemia szybko ogarnęła Hongkong, a po dwóch tygodniach od wybuchu chorowało już pół miliona mieszkańców miasta. Z Hongkongu wirus przeniósł się do innych krajów azjatyckich i zaatakował mieszkańców Tajwanu, Filipin, Singapuru oraz Wietnamu. Rozwój choroby ułatwiał rozwój transportu lotniczego. Szacuje się, że z powodu tej epidemii zmarło milion osób. W 2003 r. azjatyckie miasta ogarnęła kolejna fala zachorowań. Tym razem było to SARS. Choroba po raz pierwszy pojawiła się pod koniec 2002 r. w prowincji Guangdong, na południu Chin. Wirus, który uprzednio atakował zwierzęta, zmutował, pokonał barierę międzygatunkową i przeniósł się na człowieka. Choroba dotarła do kilkudziesięciu krajów. Potężny niepokój na świecie spowodował też wirus świńskiej grypy. Pandemia grypy A/H1N1 w latach 2009-2010 zabiła 400 tys. osób, a prawie 200 tys. zmarło na skutek powikłań. Obecność tego wirusa potwierdzono na wszystkich zamieszkałych kontynentach. Dżuma, hiszpanka i czarna ospa zabiły na świecie co najmniej ponad miliard ludzi. Pytanie o zagrożenie epidemiami wróciło niedawno, kiedy świat przestraszył się eboli. Niemal wszystkie ofiary były mieszkańcami Gwinei, Liberii i Sierra Leone. Ale ebola opuściła już Afrykę. Pojawiły się też pierwsze przypadki zachorowań w krajach Europy Zachodniej i USA.
Świat nie daje nam zapomnieć o epidemiach. Nadal, mimo ogromnego postępu cywilizacyjnego, mimo tylu odkryć naukowych, wiedzy o tym co się dzieje w każdej komórce żywego organizmu, nie potrafimy skutecznie wyeliminować gróźb epidemii. Ale obecnie potrafimy je ograniczać, a to już coś! Każdego dnia w placówkach naukowych całego świata mądre głowy myślą, jak do epidemii nie dopuszczać i jak z nimi walczyć. Czekamy na efekty tego myślenia!
Alicja Barwicka
okulistka
Źródła ilustracji:
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/the_pandemic/iowa_flu2.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/the_pandemic/influenza/careless_spitting.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/documents_media/cartoons/influenza_1890.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/images/trachoma_inspections_at_ellis_island.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/the_pandemic/influenza/postal_carrier_with_a_maskl.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/documents_media/photographs/images/washington_state1.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/the_pandemic/influenza/soldiers_in_bedl.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/the_pandemic/influenza/influenza5.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/documents_media/photographs/images/south_carolina.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/documents_media/photographs/images/nurse_with_mask.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/documents_media/photographs/images/flu1.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/documents_media/photographs/images/massachusetts1.jpg
http://www.flu.gov/pandemic/history/1918/the_pandemic/influenza/chicago_poster_1918l.jpg
GdL 12_2015