Teoria mozaikowa: Hipertensjolog i baletnica
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: Informacje dla autorów
- Kategoria: Wybrane artykuły
- Opublikowano: sobota, 15.08.2020, 19:34
- Odsłony: 2443
Krystyna Knypl
Każdy lekarz zgłębiający hipertensjologię spotka się z określeniem „teoria mozaikowa patofizjologii nadciśnienia tętniczego”. Twórcą tej teorii jest wspomniany w poprzednim artykule, w GdL 7_2020 (https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/1008-teoria-mozaikowa-stolica-jest-tylko-jedna), Irvine Heinly Page.
Urodził się 7 stycznia 1901 roku w Indianapolis w stanie Indiana. Ten wybitny amerykański fizjolog przez prawie 60 lat odgrywał ważną rolę w dziedzinie badań nad patofizjologią nadciśnienia tętniczego. Pierwsze prace opublikował na początku lat trzydziestych XX wieku, a głównym obszarem jego badań był układ renina-angiotensyna-aldosteron.
W latach 1956-57 był prezesem American Heart Association, otrzymał wiele prestiżowych nagród, takich jak Ida B. Gould Memorial Award of the American Association for the Advancement of Science (1957); Albert Lasker Award (1958); Gairdner Foundation Award (1963); Distinguished Award of the American Medical Association (1964); Oscar B. Hunter Award (1966); Passano Foundation Award (1967); Stouffer Prize (1970). Był na okładce magazynu Time 31 października 1955 roku.
Miał siostrę Ruth, która uczyła się tańca, a potem występowała razem ze słynną rosyjską tancerką Anną Pawłową z zespołu baletowego Siergieja Diagilewa.
Ruth Page – amerykańska tancerka baletowa i choreografka, siostra Irvine’a
Rodzina państwa Page była utalentowana medycznie i artystycznie, matka Irvine’a i Ruth była pianistką, a ojciec neurochirurgiem https://www.britannica.com/biography/Ruth-Page. Nic więc dziwnego, że Irvine poślubił tancerkę i poetkę Beatrice Allen, autorkę książki The Bracelet. Zmarł w 1991 roku, mając 91 lat. (https://www.ahajournals.org/doi/pdf/10.1161/01.hyp.18.4.443)
Poczynione odkrycia internetowe na temat związków hipertensjologii z tańcem przy okazji poznawania życiorysu Irvine’a H. Page’a przypomniały mi uroczyste zakończenie konferencji International Society of Hypertension w São Paulo w 2004 roku.
Na zakończenie kongresu International Society of Hypertension w São Paulo odbyło się przyjęcie, podczas którego między gośćmi kongresowymi przemykały takie oto egzotyczne tancerki…
Jak się okazuje, związki tańca i hipertensjologii mają bogatą tradycję. Tak ujęłam niezapomnianą wyprawę do Brazylii w wersji literackiej:
„Brazylijczyków Matylda pokochała od pierwszego wejrzenia. Otwarci, serdeczni, rozmowni, chętni do pomocy, budzili jej sympatię. Skupisko wielu narodów, ras, typów ludzkich niejako w naturalny sposób zaakceptowało to, że ludzie są różni. Rozmowa w wydaniu brazylijskim charakteryzowała się tym, że nikomu nie przeszkadzała nieznajomość portugalskiego u rozmówczyni. Odzywali się do niej sprzedawcy, kelnerzy, taksówkarze, pokojówki – wyłącznie po portugalsku. Przejściowy efekt nierozumienia co do niej mówią, był tylko drobnym i nic nieznaczącym epizodem. W końcu przecież kupowała, co było jej potrzebne, dostawała posiłki i była dowożona tam, gdzie chciała. Liczyły się intencje.
Nagle całe niebo zrobiło się ciemnoszare, aby po chwili przybrać barwę ciemnogranatową. Wieżowce widoczne w oddali jakby straciły na ostrości, a z wiszących nad nimi chmur popłynęły niekończące się strugi deszczu. Zdecydowała się szybko przebiec do hotelu. Deszcz był ciepły, dziwnie gęsty i jakoś inaczej mokry niż polski.
Matylda zauważyła, że kontakt z brazylijską wodą był przyjemniejszy niż z polską. Z kranów leciała przyjazna woda, w której można było pluskać się bez końca, nie obawiając się wysuszenia skóry, podrażnienia chlorem lub innych dolegliwości. Duża wilgotność powietrza i miękka woda sprawiały, że skóra odżywała.
Transmisja z parady karnawałowej zaczęła się koło ósmej wieczorem. Dla Matyldy rozpoznającej dotychczas kilka podstawowych kolorów obejrzenie barwnego korowodu było osobliwą kuracją. Czuła się jak daltonistka, której przywrócono zdolność rozpoznawania barw. Zmasowany atak fantazyjnie zestawionych ze sobą odcieni kolorystycznych był najmocniejszym wrażeniem, jakie wyniosła z wielogodzinnego oglądania parady. Nigdy wcześniej nie była świadoma, że istnieje tyle odcieni koloru złotego – zwykły złoty, płomienny złoty, kolor starego złota, żółtozłoty i wiele, wiele innych. Podobnie nie znała odpowiednich określeń dla koloru różowego w niekończących się jego odcieniach. Zielony mienił się tysiącem odmian, a fioletowy po prostu olśniewał.
Migawki z karnawału pokazywane w polskiej telewizji sugerowały, że jest to festiwal damskiej nagości. Tymczasem nagość była jego bardzo małym wycinkiem, w żadnym razie nie dominującym. Pokazywanie ciała takim, jakie ono jest, Brazylijczycy praktykowali nie tylko podczas karnawału, ale każdego dnia. Obszerne dekolty, odsłonięte ramiona, brzuchy ozdobione biżuterią – to była normalność. Niektóre z tancerek hojnie pokazywały swe wdzięki, nie zabrakło brzucha ciężarnej czy nawet damy dojrzałej w latach. Poszczególne szkoły samby wystawiały pokaźne grupy tancerzy oraz olbrzymich rozmiarów platformy, które bogactwem kolorów, form i tętniącego życia przywodziły na myśl mieniącą się puszczę amazońską. Na platformach jechały żółwie, olbrzymie delfiny, konie wyskakujące z ognistych czeluści, krokodyle groźnie klapiące szczękami, złoty orzeł realistycznie poruszający głową i dziobem, lokomotywa ze złoconymi obrzeżami kominów. Zdawało się, że prezentowanym na platformach dziwom nie ma końca. Kostiumy tancerzy zdobiły pióra, rozległe suknie rozpięte na fiszbinach wirowały szeroko, frywolne gorsety i zbrojne naramienniki przyciągały uwagę publiczności. Fantazyjne żakiety miały niebywale szerokie rękawy, spod których wystawały kłębiące się w kilku warstwach ozdobne falbany z muślinu. Niektóre kostiumy mimo skromności materii, jaką zużyto do ich produkcji, prezentowały niespotykane fantazje kolorystyczne. Tancerze z uśmiechniętymi i rozbawionymi twarzami odsłaniali piękne, białe, zadbane zęby, niekiedy z aparaturą korygującą zgryz. Wszyscy tańczyli w zapamiętaniu, jakby zmęczenie było im zupełnie obce, mimo iż nadchodził poranek. Płynęli w oceanie rytmów i kolorów falami, które nie miały końca. Około siódmej rano trybuny sambodromu trochę się przerzedziły.
Zaczynał się nowy dzień. Kamera pokazała z góry szerszy widok okolicy – na obrzeżach sambodromu mknęły samochody z ponurymi, bez cienia naturalnego uśmiechu biznesmenami w szaroburych garniturach skrojonych i uszytych na jedną modłę. Wszyscy wyznawali tego samego boga i jechali zabiegać o jego względy. Bóg szaroburej umundurowanej armii facetów siedzących na tylnych siedzeniach limuzyn miał na imię Zysk. Jak pokazały dalsze lata, Zysk znalazł wielu wyznawców...”
Powiązania artystyczno-hipertensjologiczne przypominają mi jeszcze jedno zdarzenie, gdy mojemu pacjentowi, który był muzykiem w Warszawskiej Operze Kameralnej, zleciłam całodobowy pomiar ciśnienia krwi metodą Holtera. Pacjent chciał się dowiedzieć, jak wysoko skacze mu ciśnienie krwi w warunkach silnego stresu. Ustaliliśmy, że największego stresu dostarczają przedstawienia premierowe i na dzień premiery założyliśmy aparaturę monitorującą ciśnienie krwi. Następnego dnia pacjent wkracza do mojego gabinetu w poradni nadciśnieniowej i odbywa się taki dialog:
– Pani doktor, najgorsze były przerwy! – oznajmia.
– Nie bardzo rozumiem, proszę o bliższe szczegóły – odpowiadam.
– No przerwy w partyturze, wtedy jest cisza na sali, a tu nagle włącza się moje urządzenie do pomiaru ciśnienia i warcząc pompuje mankiet… przyciskałem i zasłaniałem sprzęt ręką, ale to niewiele pomogło.
Faktycznie, skoki RR były duże i odzwierciedlały, jak stresujące były to chwile. Badanie trzeba było oczywiście powtórzyć w okresie poza premierą teatralną. Natomiast powtórzenie mojej wyprawy do Brazylii… to już inna bajka, zwłaszcza w dobie koronawirusa – pozostają więc wspomnienia w ramach kontynuowania akcji #swiat_sie_zmienia_pisz_wspomnienia.
Krystyna Knypl
Źródła ilustracji:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ruth_Page#/media/Plik:Ruth_Page_by_Charlotte_Fairchild.png
Fot. Krystyna Knypl
GdL 9_2020