Świat się zmienia, pisz wspomnienia: Nieustający czas wojny
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: Informacje dla autorów
- Kategoria: Wybrane artykuły
- Opublikowano: piątek, 28.08.2020, 00:48
- Odsłony: 3468
Alicja Barwicka
Współczesnemu pokoleniu Polaków łaskawy los oszczędził doświadczeń wojny. Oczywiście słyszymy o konfliktach zbrojnych toczących się dalej lub bliżej naszych granic, oglądamy reporterskie relacje, oburzamy się na liczne przejawy niesprawiedliwości, współczujemy osobom dotkniętym nieszczęściem, klikamy na odpowiedni adres SMS-owy by wspomóc akcję pomocy humanitarnej, ale większość z nas wszystkie te czynności wykonuje w bezpiecznym mieszkaniu, bez towarzyszących uczuć głodu, zimna czy strachu, siedząc przed telewizorem i popijając wieczorną herbatkę. Kiedy już oglądane na ekranie wojenne obrazy nas zmęczą, z poczuciem żalu, że świat jest tak okrutny, idziemy spać, by nazajutrz rozpocząć kolejny, spokojny, nieraz nawet radosny dzień. Tak zresztą było zawsze, a przed kolejnymi wojnami ludzkość starała się zaczarowywać rzeczywistość, udawać, że nic złego się nie wydarzy, żyła spokojnie, skupiając się na codziennych troskach i radościach.
Wojna to zdobywanie wojennych doświadczeń
W pierwszych dziesięcioleciach XX wieku nadejście kolejnej wojny dla przeciętnych ludzi nie było niestety czymś nieznanym. Od wielu, wielu lat ciągle trwały jakieś wojny. Różne były ich nazwy, niektóre miały charakter lokalnych powstań, zasięg innych był znacznie większy, ale niepewność jutra w polskich rodzinach była zawsze taka sama. W domach, w których słuchano historii opowiadanych przez uczestników lub naocznych świadków wcześniejszych wydarzeń, starano się być przygotowanym na okresy głodu lub konieczność nagłej ewakuacji. Antoni Kowalski miał szczególnie dużo wojennych doświadczeń. Udział w walkach pod Verdun podczas I wojny światowej oraz w powstaniu wielkopolskim (fot. 1, 2) ukształtowały jego postawę nacechowaną z jednej strony głębokim patriotyzmem, a z drugiej troską o rodzinę, bo każdy żołnierz chce przecież kiedyś wrócić do rodzinnego domu.
1, 2. Sztandar Powstańców Wielkopolskich i godło z okresu powstania wielkopolskiego
Szczególnie ważne dla ówczesnego niespełna dwudziestolatka (ur.1898) były chyba pierwsze frontowe tygodnie spędzone w okopach, stanowiące jego chrzest bojowy w bitwie pod Verdun, gdzie zresztą został ranny i wyniesiony z pola walki przez swojego kolegę. Trzeba nadmienić, że podczas I wojny światowej po stronie Cesarstwa Niemieckiego walczyło około 780 tys. Polaków, a zdobyte doświadczenie część z nich wykorzystała w powstaniu wielkopolskim. W tej grupie był też Antoni, przy czym podczas walk powstania wielkopolskiego, w odróżnieniu od wielu swoich kolegów, uczniów, studentów i przedstawicieli różnych zawodów, było mu łatwiej dzięki profesjonalnemu wojskowemu przygotowaniu. Dzisiaj byłby dumny, że mimo upływu lat Wielkopolska doskonale pamięta o swoich ówczesnych bohaterach (fot. 3).
3. Wielkopolska pamięta
Wojna to czas przed kolejną wojną
W nowo powstałej rodzinie Marty i Antoniego, którzy mając już czwórkę dzieci w latach trzydziestych XX wieku przeprowadzili się z Włocławka do Bydgoszczy, wspomnienia niedawnych konfliktów zbrojnych, w jakich uczestniczyli Polacy, były ciągle świeże. Ponieważ kilka lat przed wybuchem II wojny światowej Antoni rozpoczął swoją wojskową emeryturę, znajdował zatrudnienie w różnych miejscach, między innymi był agentem handlowym fabryki wełny Bielsko-Biała oraz fabryki maszyn i odlewni żelaza w tym mieście. Kontakty służbowe z szefostwem fabryk miały po części również charakter prywatny, bo rodziny odwiedzały się wzajemnie, a dzieci Antoniego zaprzyjaźniły się szczególnie z małym Hansem Pintscherem, który nieraz przyjeżdżał z ojcem do miasta nad Brdą (fot. 4).
4. Rok 1938. Z tyłu stoi Gerwuś, a od lewej Basia, Halinka, Hans i Jadzia
Po przeprowadzce do Bydgoszczy początkowo, tak jak dotychczas, zmieniano często adresy wynajmując kolejne mieszkania, ale jak już wiele razy wcześniej, tak i teraz z pomocą przyszła rodzina, tym razem w osobie Janka, męża Gieni, najmłodszej siostry Marty. Janek był z zawodu murarzem i tułającej się rodzinie Marty i Antoniego postawił w Bydgoszczy niewielki domek na ulicy Marcina Orłowity (fot. 5).
5. Zima 1942-1943 przed bydgoskim domem. Marta z Jadzią, Halinką, Joasią i Gosią
Od tej pory ten adres stał się symbolem domu rodzinnego. Tu na świat przyszły jeszcze dwie dziewczynki: Małgorzata i Joanna. Mimo że nie do końca wierzono, że wojna wybuchnie, to właśnie w tym domu zastał rodzinę wybuch II wojny światowej.
Wojna to przymus pracy dla cywilów, w tym dla dzieci
W pierwszych dniach II wojny światowej Antoni – już wojskowy emeryt wraz z nastoletnim synem Gerwusiem brał udział w walkach podczas wydarzeń „krwawej niedzieli” (3-4 września 1939 r.) w Bydgoszczy. Gerwuś był niegroźnie ranny w łokieć (miał przestrzelony mundurek szkolny). Po tym incydencie poszukiwany przez Niemców Antoni musiał się ukrywać, a schronienie znalazł w Kutnie i jego okolicach. W Bydgoszczy, której teren został bezpośrednio wcielony do III Rzeszy Niemieckiej, pozostała w domu jego 38-letnia żona Marta z małymi dziećmi. Trójka najstarszych dzieci, z których w dniu wybuchu wojny żadne nie było pełnoletnie (Gerwuś miał lat 17, Basia – blisko 16, a Jadzia – 14) już na początku wojny została objęta wprowadzonym przez okupanta powszechnym obowiązkiem pracy przymusowej. Najstarsza z dziewczynek, Basia trafiła do Elbląga (fot. 6, 7) do prowadzenia dużego gospodarstwa, gdzie każdego dnia wykonywała wiele ciężkich prac fizycznych.
6. Wspomnienia Basi z przymusowych robot
7. Piętnastoletnia Basia
Młodsza Jadzia co prawda po 12-godzinnym dniu pracy w bydgoskiej fabryce obuwia „Leo” wracała na noc, ale trudno to było nazwać pobytem w domu. Pamiętajmy, że w czasie II wojny światowej praca przymusowa stanowiła jedną z głównych metod pozyskiwania taniej siły roboczej w Niemczech dla przemysłu i rolnictwa, a zarazem jedną z form eksterminacji ludności terytoriów podbitych przez III Rzeszę. W okupowanej Polsce ludność zdolną do podjęcia pracy przymusowej ewidencjonowano za pomocą spisów gminnych, a organizacją zajmowały się niemieckie urzędy pracy, które wysyłały imienne wezwania do stawienia się w punktach zbiorczych. Za odmowę groziły surowe kary, łącznie z wywiezieniem najbliższej rodziny do obozu pracy lub obozu koncentracyjnego, konfiskatą mienia, aż do kary śmierci włącznie. Kiedy dodatkowo w lutym 1942 roku do więzienia wtrącono Martę – w bydgoskim domu poza zapracowaną Jadzią (już wtedy blisko 17-latką) pozostały jeszcze osamotnione trzy małe dziewczynki: Halinka, Gosia i Joasia. Ich losy z tamtego czasu opisałam w artykule Tylko jedna historia zamieszczonym w GdL 6_2020, https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/999-swiat-sie-zmienia-pisz-wspomnienia-tylko-jedna-historia).
Wojna to umieranie
Antoni chciał mieć synów. Był dumny z pierworodnego Gerwusia i miał wobec niego wielkie plany. Kiedy jako czwarte dziecko urodził się Józio, jego ojciec był przez jedną chwilę równie dumny, ale dziecko przeżyło zaledwie kilka godzin. Potem rodziły się już tylko dziewczynki. Z upływem czasu malała nadzieja na kolejnego syna, a córki chociaż kochane – to jednak córki. Rosły oczekiwania wobec pierworodnego dziedzica i spadkobiercy nazwiska. Ale była wojna. Pierwszy cios spadł już na początku 1940 roku, kiedy brat Antoniego, Stanisław (fot. 8) trafił do obozu koncentracyjnego w Mauthausen-Gusen i został tam przez Niemców zakatowany kijami na placu apelowym.
8. Stanisław
Niestety półtora roku później przyszła kolejna śmierć, jeszcze bardziej bolesna, dosięgając jedynego syna. Ukochany Gerwuś nie mógł kontynuować edukacji, bo podlegał powszechnemu obowiązkowi pracy przymusowej. Trafił pod Szczecin do wielkiego gospodarstwa rolnego. Nie pracował nigdy fizycznie, był spokojnym uczniem (fot. 9), który wcześniej jedynie na krótko opuszczał rodzinny dom.
9. Nastoletni Gerwuś
Teraz, wyrwany z bezpiecznego środowiska, pracując ciężko fizycznie, w poczuciu osamotnienia, często głodując i marznąc, szybko zakaził się gruźlicą. Po roku pracy ponad siły i już ciężko chory uciekł do Warszawy do siostry taty – Tekli. Znał dobrze to miejsce, bo już przed wojną bywał w Warszawie u swoich ciotek Tekli i Tereski. Droga spod Szczecina do Generalnej Guberni była długa i bardzo niebezpieczna. Nie po raz pierwszy pojawiała się na niej nieoceniona pomoc rodziny w Grzegorzewie, gdzie chłopca nieco odkarmiono przed dalszą drogą do Warszawy. Ta mała wielkopolska wieś, gdzie mieszkała siostra Marty, Lodzia, była od zawsze azylem dla członków rodziny. Każda z pozostałych siedmiu sióstr wiedziała, że pod dachem tej najstarszej ich bliscy mogli zawsze liczyć na dach nad głową, coś do jedzenia i dobre słowo. Grzegorzew zapisał się szczególnie pięknie w rodzinnej historii, ale pewnie niewielu jego mieszkańców wiedziało, że to miejsce na ziemi ma również swoją ciekawą historię (fot. 10) w znacznie większym, historycznym wymiarze, o czym świadczy akt nadania wsi z 1236 roku.
10. Akt nadania wsi Grzegorzew
Gerwuś, który w swoim krótkim życiu posługiwał się imieniem Jerzyk, dotarł do Warszawy późnym latem 1941 roku i w związku z rozwojem choroby został przyjęty do szpitala. Mógł tu liczyć nie tylko na leczenie (stosowane zgodnie z poziomem ówczesnej wiedzy medycznej), ale też na troskliwą opiekę obu ciotek, Tekli i Tereski, które swoim bratankiem opiekowały się nawet ponad miarę swoich okupacyjnych możliwości. Z tego kilkumiesięcznego okresu zachowała się bogata, w części szpitalna korespondencja (fot. 11, 12) krążąca pomiędzy Warszawą a Bydgoszczą.
11. List Tekli z 22 XI 1941 r.
12. List Gerwusia z 21 IX 1941 r. ze szpitala
Jednak chłopca nie udało się uratować i zmarł w listopadzie 1941 roku (fot. 13). Obie ciotki opiekowały się nim do końca.
13. Ostatnia fotografia Gerwusia. 23 XI 1941. Z lewej – Tereska
Kolejny wojenny rok zaczął się aresztowaniem Marty na dworcu kolejowym w Kutnie (fot. 14) i osadzeniem jej w więzieniu we Wronkach, co w tej coraz bardziej osieroconej rodzinie najbardziej odczuła trójka pozostawionych bez rodziców najmłodszych dziewczynek.
14. Kutno – aresztowanie Marty 17.02.1942 r.
Wojna to niekończące się kłopoty
Dopiero pod koniec 1942 roku po powrocie Marty z więzienia dzieci miały już w domu mamę, a niedługo potem i najstarszą siostrę, po powrocie Basi z przymusowych robót w Elblągu (fot. 15, 16, 17, 18, 19).
15. Marta po wyjsciu z więzienia
16. Basia wraca z Elbląga
17. Joasia w 1942 r.
18. Basia z Mamą, 1944 r.
19. Halinka w 1943 r.
W bydgoskim domu panowała bieda. Pomocą służyły jak zwykle siostry Marty i Antoni (co prawda ciągle z ukrycia). To jego przedwojenne kontakty spowodowały, że dla poprawy codziennego bytu rodzina przeniosła się na jakiś czas do Sompolna (fot. 20), jednak i tam z czasem bieda spowodowała powrót do Bydgoszczy.
20. Basia w Sompolnie, 1943 r.
W domu wyprzedano już wszystkie wartościowe przedmioty, by domownikom zabezpieczyć przeżycie na najbardziej podstawowym poziomie. Ojciec rodziny pojawiał się co pewien czas w domu, ale pod koniec wojny, kiedy cofający się Niemcy zintensyfikowali bombardowania miasta, a za najmniejszą nawet niesubordynację wobec okupanta groziły coraz większe, obejmujące całe rodziny represje, znowu musiał się ukrywać. Nie w pełni wyleczone wojenne kontuzje jeszcze spod Verdun i trudne warunki życia ostatnich lat spowodowały, że stan zdrowia Antoniego stopniowo się pogarszał. Na szczęście wraz z końcowymi działaniami wojennymi i cofaniem się niemieckich wojsk otrzymał pomoc medyczną świadczoną przez szwedzką gałąź Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i został poddany długiemu leczeniu szpitalnemu w Malmö (fot. 21), skąd do Polski wrócił dopiero w grudniu 1946 roku (fot. 22, 23).
21. Antoni pierwszy z lewej, szpital w Malmö, wiosna 1945 r.
22. Antoni (stoi centralnie na górnym pokładzie, z papierosem) wraca ze Szwecji, XII 1946 r.
23. Antoni w 1946 r.
Marta i dziewczynki czekały, pisały listy… Dzięki tym listom wiedział, jak się żyje w pierwszych powojennych tygodniach, wiedział o biedzie, o pogorszeniu warunków lokalowych, o powszechnym dokwaterowywaniu obcych ludzi do mieszkań… (fot. 24).
24. List Gosi do taty, 1945 r.
Za powstańcze i wojenne zasługi Antoni został po latach uhonorowany wieloma odznaczeniami państwowymi. Większość z nich przekazał swojemu najstarszemu wnukowi Stefanowi, zwanemu Zbyszkiem. Rodzina do dziś się nimi szczyci (fot. 25).
25. Odznaczenia Antoniego
Tuż po wojnie….
Okaleczona, ale szczęśliwa rodzina zaczęła swoje nowe, powojenne życie dopiero półtora roku po oficjalnej dacie zakończenia działań wojennych. Jak wiele innych polskich rodzin klepała powojenną biedę, szukała pracy, nadrabiała braki w edukacji, ale przede wszystkim szukała swoich bliskich, z którymi kontakt urwał się w czasie wojny. Dzięki pomocy Polskiego Czerwonego Krzyża udało się odnaleźć pod Warszawą Tereskę (fot. 26), a po kilku dalszych latach – w Kanadzie Teklę (fot. 27), która po upadku powstania warszawskiego podzieliła los tysięcy wygnanych z miasta cywilów wywiezionych w głąb Rzeszy.
26, 27. Tereska i Tekla
W wyniku działań wojsk alianckich trafiła najpierw do Wielkiej Brytanii, a stamtąd do Kanady. W Bydgoszczy długo nie wiedziano, że ostatni wysłany do niej list datowany 29 lipca 1944 roku nie mógł już dotrzeć do adresatki w związku z wybuchem powstania. Z kolei napływające potem wieści były tak dramatyczne, że spodziewano się najgorszego. Antoni nie miał już przecież brata Stanisława, nie żyły też jego dwie siostry Marynia i Nastusia. Radość rodziny z odnalezienia zagubionej Tekli najpiękniej ilustruje kierowany do niej list bratanicy Gosi (fot. 28).
28. List Gosi z czerwca 1949 r.
#
Powojenna polska rzeczywistość była czymś dotychczas nieznanym. Chociaż nowa sytuacja polityczna rodziła sprzeciw zwykłych ludzi, to strach przed powrotem wojennych dramatów był tak duży, że przynajmniej w pierwszym okresie starano się dostosować do nowych warunków i rozpocząć zwyczajne, codzienne życie. Wbrew pozorom nie było to wcale łatwe, ale o zmaganiach tej rodziny z powojenną codziennością napiszę za jakiś czas…
Alicja Barwicka
okulistka
Fotografie z archiwum rodzinnego autorki
GdL 10_2020