Świat się zmienia, pisz wspomnienia: W jedności siła
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: Informacje dla autorów
- Kategoria: Wybrane artykuły
- Opublikowano: niedziela, 25.10.2020, 22:01
- Odsłony: 3230
Alicja Barwicka
Okres po zakończeniu II wojny światowej dla zwykłych polskich rodzin dzielił się na kilka etapów. Najpierw była wielka, ogólnokrajowa radość, że to już koniec. Ta faza trwała bardzo krótko, bo większość ludzi szybko się zorientowała, że należy się cieszyć ze spraw, które raczej nie napawały radością, a bardziej niepokojem. Zmieniły się radykalnie granice państwa, a rodziny zamieszkujące przed wojną wschodnie tereny RP gdzieś poginęły, nie było z nimi kontaktu, przy czym nowa władza bardzo nie lubiła osób, które chciały taki kontakt odnaleźć. Jeszcze gorzej mieli ci, których członkowie rodzin pozostali za zachodnią granicą. Z założenia każdy, kto tam się znalazł, musiał być wrogiem władzy ludowej, więc nad rodziną, która mieszkała w kraju, owa władza roztaczała automatycznie wyjątkowo czułą opiekę.
Kto był kim?
Faktyczną władzę w kraju zaczął sprawować strach. Nie wiadomo było, czy sąsiad jest „zaplutym karłem reakcji”, czy może fanem zmian wprowadzanych przez sojusz robotniczo-chłopski. Nie było wolnych mediów, a z obowiązkowo wszędzie włączonych głośników płynęły wyłącznie jedynie słuszne, bo rządowe informacje, na podstawie których naród miał kształtować swoje poglądy i przekonania.
Do tych wszystkich realiów polskich lat pięćdziesiątych stale dołączała wielka bieda. Kraj był zrujnowany, a ubóstwo powszechne. Gospodarkę nastawiono na wspieranie ościennych krajów bloku wschodniego ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb „wielkiego brata”. Pamiętajmy, że nie było dostępu do wieści z zachodnich państw, a większość społeczeństwa nie tylko nie wyjeżdżała za granicę, ale nawet nie wiedziała o powojennych planach odbudowy zniszczonej części Europy, o planie Marschalla, o reparacjach wojennych…
1. Muzeum czerwca 1956 w Poznaniu
W takiej sytuacji gospodarczo-politycznej po około 10 latach od zakończenia II wojny światowej to właśnie bieda zainicjowała kolejny etap, tym razem (jak już zresztą wiele razy w historii ludzkości) był to etap buntu. Nie licząc pierwszych, tych jeszcze bardzo lokalnych i likwidowanych w zarodku zrywów niepodległościowych, takim symbolicznym początkiem tego okresu był poznański czerwiec 1956 roku. To kilometrowe kolejki po chleb, kiedy wiadomo było, że i tak tego chleba zabraknie, stały się iskrą, która rozpaliła gniew. 28 czerwca 1956 roku (fot. 1 i 2). Tysiące ludzi odważyło się wyjść na ulice Poznania z hasłami „Za wolność, prawo i chleb”. Doszło do krwawych starć z milicją, wojskiem i funkcjonariuszami UB. To był piękny, gorący czerwiec, zakończenie roku szkolnego i pewnie dlatego tyle szkolnych dzieci dołączyło do protestujących. Do nich też strzelano… One też ginęły… Ginęły młode kobiety, matki… Kim byli strzelający? Polakami… Takich krwawych wydarzeń w ciągu następnych ponad trzydziestu lat było jeszcze wiele…
2. Poznań pamięta o czerwcu 1956
Polityka sobie, a życie sobie….
Chociaż echa krajowych wydarzeń docierały do całego społeczeństwa, to sytuacja polityczna i gospodarcza długo nie ulegała istotnej zmianie.
3. Marta i Antoni Kowalscy
W Człuchowie, gdzie w rodzinie Kowalskich (fot. 3) dorastały trzy najmłodsze siostry, nadal klepano biedę. Dziewczynki mieszkały z rodzicami i chodziły do szkoły.
4. Halinka jeszcze w Człuchowie, lipiec 1953 r.
Tam też Halinka zdała egzamin dojrzałości (fot. 4 i 5), natomiast Gosia i Joasia, zwana Mileną, po ukończeniu szkoły podstawowej trafiły na pewien czas do Płocka (fot. 6), gdzie mieszkając u najstarszej Basi (fot. 7), kontynuowały edukację.
5. Gosia, Halinka i Milena koniec lat pięćdziesiątych
6. Gosia i Milena już w Płocku
7. Basia, Płock, czerwiec 1956 r.
Ostatecznie w Płocku poza Basią osiedliła się również Halinka (fot. 8) (obie ukończyły studia polonistyczne). Dwie najmłodsze siostry wróciły do rodziców. Milena została pielęgniarką i pracowała w Szubinie (fot. 9), Bydgoszczy lub jej okolicach, a Małgosia (fot. 10) zdobyła zawód nauczycielki. Obie nadal bardzo tęskniły do Bydgoszczy, miejsca swojego dzieciństwa, gdzie po wyjściu za mąż mieszkała tylko Jadzia.
11. Chodziły na pochody 1-majowe (Halinka w spódnicy w kratę) i na wycieczki...
Pierwsza dziesiątka lat powojennych to był czas trójki najmłodszych sióstr. Chodziły oczywiście na pochody 1-majowe (fot. 11), ale jeździły także w odwiedziny do swoich kuzynów, na obozy harcerskie (fot. 12) i wycieczki (fot. 13, 14, 15 i 16).
12. Obóz harcerski Halinki, Zakopane, lipiec 1948 r.
15. Gosia nad morzem
16. Gosia wjeżdża na Szrenicę, początek lat sześćdziesiątych
Korzystały z uroków codziennego życia. Lubiły piesze wędrówki z odpoczynkiem na płocie (fot. 17 i 18) lub przy wodospadzie (fot. 19) i tak jak ich starsze siostry (fot. 20 i 21) świetnie się czuły w kontakcie z przyrodą.
19. Milena w górach
20. Basia w Zakopanem, sierpień 1947 r.
21. Jadzia na łące
Po powrocie do Człuchowa Gosia starała się znaleźć pracę w samej Bydgoszczy lub w najbliżej okolicy. Ostatecznie rozpoczęła pracę w niedalekim Łąsku Wielkim i tam zabrała rodziców. Pracowała tam cztery lata do czasu, aż Antoni znalazł ofertę kupna domku na przedmieściach Bydgoszczy (w Fordonie) (fot. 22) i w ten sposób nareszcie wrócili do swojego miasta.
22. Marta i Antoni nareszcie w Bydgoszczy
Przez cały ten okres nie zaniedbywano rodzinnych kontaktów. Ich ośrodkiem centralnym był, tak jak przed wojną – Grzegorzew, zwłaszcza że w domu swojej najstarszej córki ostatnie lata życia spędziła również nestorka rodu Marianna Oczkiewiczowa (zmarła w 1946 roku). Podróżowano także do Niemczy, gdzie osiadła część rodziny. Szczególnie serdeczne relacje ze swoim ciotecznym rodzeństwem utrzymywały najmłodsze z sióstr: Milena i Gosia (fot. 23, 24, 25, i 26).
23. Od lewej Zosia (córka Lodzi) i Stasia (córka Ziuty), 1954 r.
24. Stanisław, syn Marii, i Milena (z prawej)
25. Od lewej Jańcia (żona Stefana, syna Lodzi), Zosia (córka Lodzi) i Milena. Towarzyszy im koleżanka ze swoim dzieckiem. Niemcza, czerwiec 1954 r.
26. Od lewej Milena, Jańcia oraz dzieci Lodzi – Rafał i Zosia. Ostatnia stoi ich koleżanka
Czy to naprawdę moje imię?
Od zawsze tak było, że niektórym z nas nie odpowiadają nadane przez rodziców imiona. Nie jesteśmy przecież w stanie przewidzieć, jak w przyszłości może się kojarzyć imię nadane kilkadziesiąt lat temu. Wiele osób używa w praktyce zupełnie innych imion, nieraz są to nadawane oficjalnie drugie imiona, a nieraz zupełnie niekojarzące się z danymi personalnymi. Zawsze jednak jest to jakiś problem konkretnej osoby skutkujący także humorystycznymi sytuacjami. W rodzinie Marty i Antoniego nikt się szczególnie nie przejmował nadanym sobie imieniem i używano rozmaitych zamienników (również w oficjalnych dokumentach). I tak najstarszy Gerwuś nigdy tego imienia nie używał, wszędzie podpisując się imieniem Jerzy, Jurek lub Jerzyk. Halinka posługiwała się swoim drugim imieniem – Marta (fot. 27), Basia tak naprawdę ma na imię Maria, chociaż (mimo że to jej pierwsze imię) nigdy go nie używa, Jadzia korzysta od wielu lat wyłącznie ze zdrobnienia Wisia, Gosia w wielu okresach nazywana była Magdą, jednak prawdziwą zwyciężczynią w tej konkurencji jest Joasia, znana również jako Mila, Milątko, Wojcieszka, Milusia, Januszka, a w ostatnich dziesięcioleciach Milena. Co ciekawe, w kolejnym pokoleniu utrzymuje się ten zwyczaj i tak córka Jadzi Maria Magdalena wcale się tymi imionami nie posługuje, a powszechnie jest znana jako Marlena lub Maruszka. Synowi Basi, znanemu w dzieciństwie jako Biniulek, a później wyłącznie jako Zbyszek, nadano naprawdę imiona Stefan Zbigniew, a córka, nazywana od zawsze Lili, to właściwie Alicja-Barbara.
27. Halinka zawsze używała imienia Marta
Ostatecznie wszystkie siostry zdobyły wykształcenie i osiadły w dwóch oddalonych o nieco ponad 160 km lokalizacjach, chociaż to zupełnie im nie przeszkadzało w częstych wzajemnych odwiedzinach (fot. 28 i 29, 30). Basia i Halinka zamieszkały w Płocku, a Jadzia, Gosia i Milena w Bydgoszczy, gdzie przecież nadal mieszkali ich rodzice.
28. Gosia, Jadzia, Halinka i Milena w Bydgoszczy, lipiec 1961 r.
29. W odwiedzinach u Basi, od lewej Milena, Jadzia i Halinka
30. Basia i Gosia w Płocku, początek lat sześćdziesiątych XX w.
31. Marta, 1966 r.
Po śmierci Marty w 1966 roku (fot. 31) Antoni był już bardzo schorowany, miał problemy z poruszaniem się, a kiedy podczas spacerów korzystał z wózka inwalidzkiego, towarzyszyły mu zawsze ukochane psy (fot. 32, 33 i 34).
32. Antoni kochał psy
33. Antoni w styczniu 1965 r.
34. Antoni z Mileną, lata sześćdziesiąte XX w.
Mając świadomość potrzeby opieki i równocześnie nie chcąc tym obciążać córek, odnalazł poznaną wiele lat temu starą sympatię, wdowę z dwójką dorosłych, usamodzielnionych dzieci, przedstawił jej swoje położenie i ostatecznie ożenił się ponownie, tym razem z Joanną (fot. 35), macochą całkiem nietypową, bo bardzo lubianą przez córki Antoniego, której dorosłe dzieci utrzymywały z córkami ojczyma serdeczne kontakty. Wbrew mało romantycznym początkowym okolicznościom było to bardzo dobre, udane małżeństwo. Antoni zmarł 19 lat później, a Joanna (żyła 101 lat) opiekowała się swoim drugim mężem bardzo troskliwie aż do jego śmierci.
35. Antoni z Joanną, Bydgoszcz, listopad 1969 r.
Trzy „bydgoskie” siostry do dziś mieszkają w swoim ukochanym mieście.
Tekla, duch opiekuńczy
Lata płynęły, mijały kolejne zawirowania historii, a silne kobiety w tej wywodzącej się z Oczkiewiczów i Kowalskich rodzinie mocno trzymały się razem. Siostry Marty i Antoniego pilnowały tych relacji bardzo solidnie, a niezastąpiony Grzegorzew jako miejsce zamieszkania najstarszej z sióstr (Lodzi) również po wojnie wielokrotnie gościł tę wielką rodzinę.
36. Tekla w Kanadzie, 1952 r.
37. Tekla w Kanadzie, 1954 r.
Na szczególną wzmiankę zasługują powojenne losy Tekli (ur. w 1903 roku) (fot. 36 i 37), która po powstaniu warszawskim wraz z jedną z licznych grup ludności cywilnej została najpierw wywieziona przez Niemców w głąb Rzeszy, a następnie w wyniku działań wojsk alianckich trafiła pierwotnie do Wielkiej Brytanii, a ostatecznie do Kanady. Była zawsze bardzo silnie związana z rodzinami swoich braci. Kiedy na początku wojny w obozie Mauthausen-Gusen zginął Stanisław, ogromnie to przeżyła i starała się w miarę swoich sił wspierać bratową Pelę i dwóch małych bratanków, Krystiana i Bogdana (fot. 38).
38. Kowalscy – jeszcze razem. Od lewej siedzą Bogdan, Tereska, Tekla i Pela (żona Stanisława), a stoją od lewej Krystian, Gerwuś zwany Jerzykiem i Stanisław
Niestety niedługo potem spadł na nią kolejny cios w postaci ciężkiej choroby najstarszego syna Antoniego (Gerwusia, zwanego Jurkiem). Opiekowała się nim niezwykle troskliwie, starając się być w szpitalu prawie każdego dnia ze zdobywaną z ogromnym wysiłkiem żywnością (to się działo przecież w okupowanej Warszawie), borykając się z ciągłym brakiem środków do życia również dla niej samej. Opiekę nad chłopcem dzieliła wspólnie ze swoją siostrą Tereską i pewnie dzięki temu, chociaż z wielkim trudem, jakoś dawały sobie radę. Jako jedyna osoba z rodziny była z umierającym Gerwusiem do końca. Tekla bardzo dbała o to, by jej biedny bratanek miał przynajmniej listowny kontakt z najbliższą rodziną, stąd bogata korespondencja z tego okresu, gdzie obie strony szczegółowo relacjonowały bieżące wydarzenia.
Kiedy po upadku powstania warszawskiego znalazła się na emigracji, bardzo tęskniła do swojej polskiej rodziny. Na szczęście dzięki poszukiwawczym działaniom Międzynarodowego Czerwonego Krzyża udało się odnowić kontakty, które przecież do 1 sierpnia 1944 roku były tak bardzo bliskie. Na razie nie mogła do kraju wrócić, ale powojenny kontakt listowny ponownie stał się bardzo częsty. Śledziła wszystkie rodzinne wydarzenia, żyła życiem kolejnego już pokolenia, a w trudnych powojennych latach jej pomoc materialna, przysyłane paczki były nieocenionym wsparciem. Sama żyła bardzo skromnie, co potwierdzali wszyscy, którym dane było w Kanadzie ją odwiedzić, ponieważ wszystkie wolne środki inwestowała w pomoc dla polskiej (przecież niemałej) rodziny. Do Polski przyjechała po raz pierwszy dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych (fot. 39), a ten krótki okres odwiedzin bliskich osób, które musiała opuścić przed laty, przeszedł do historii rodziny jako jedno wielkie radosne święto.
39. Pierwszy przyjazd Tekli do Polski. Od lewej stoją Marta, Tekla, Edek (mąż Jadzi) i Jadzia z tyłu
Rodzinny ośrodek edukacyjno-opiekuńczy
Niezależnie od nadanych i faktycznie używanych imion, miejsca zamieszkania i różnych profesji cała piątka sióstr utrzymywała zawsze bardzo bliskie relacje i wzorem swoich ciotek wspierała się wzajemnie. Basia jako najstarsza przejęła rolę kierowniczą nad pracą głównego rodzinnego ośrodka edukacyjno-opiekuńczego. W jej własnej sześcioosobowej rodzinie przez wiele lat zawsze ktoś gościł na tyle długo, by móc np. dokończyć edukację czy spokojnie oczekiwać na przydział mieszkania. Najpierw były to młodsze siostry, potem już przedstawiciele kolejnego pokolenia, a dotyczyło to również rodzeństwa męża Basi, Stanisława. Kiedy już wszyscy się wykształcili, siostry mogły się odwiedzać w celach towarzyskich, a kiedy wzajemnych kontaktów było im mało, jechały razem na wycieczkę lub do sanatorium, gdzie odnową ich zdrowia fizycznego zajmowali się profesjonaliści, natomiast pracę nad dobrostanem psychicznym pozostawiały już swojemu własnemu siostrzanemu zespołowi (fot. 40).
40. Piątka sióstr po latach. Od lewej Milena, Jadzia, Basia, Halinka i Gosia
#
Chociaż każda z sióstr miała swoje codzienne troski, a także większe i mniejsze problemy, to jednak dobrze wiedziały, że w sytuacjach kryzysowych trzeba być razem i razem wypracowywać optymalne rozwiązania. Jeszcze raz potwierdziła się trafność porzekadła „w jedności siła”. Tak jak czerwiec 1956 roku pokazał w skali makro siłę społeczeństwa zjednoczonego biedą, tak w skali mikro wspólnota rodzin pięciu sióstr dzięki wzajemnemu wsparciu i przekonaniu, że zawsze jest na kogo liczyć, pozwoliła im przetrwać i radzić sobie z wieloma życiowymi zakrętami, na jakie nieustannie natrafiano w trudnych powojennych latach…
Alicja Barwicka
okulistka
wnuczka Marty i Antoniego
Fotografie z archiwum rodzinnego autorki
GdL 12_2020