"Historia się zmienia przez pokolenia", rozdział 21. Medycyna i macierzyństwo
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: ROOT
- Kategoria: Artykuły redaktor naczelnej
- Opublikowano: wtorek, 29.08.2023, 19:39
- Odsłony: 764
Poprzedni rozdział
Rozdział 21. Medycyna i macierzyństwo
Nie ma większego huraganu w życiu kobiety niż macierzyństwo. Nie ma takiej kariery, która by nie zbladła i nie zmalała wobec wyzwań, przed którymi staje każda matka nowo narodzonego dziecka.
Matylda dostojnym krokiem, jakim powinna spacerować Matka Polka przemierza ulicę Filtrową
Matylda Przekora, podążając zgodnie z odwiecznymi prawami natury, uznała, że macierzyństwo jest ważniejsze od każdej kariery naukowej i zdrowia wszystkich bywalców Oddziału Chorób Wszelakich.
Z chwilą gdy została matką Maniuli, postanowiła udać się na czteroletni urlop wychowawczy. Decyzja ta została uznana przez sfery szpitalne za niebywale ekstrawagancką.
– Nikt cię nie będzie znał – wieszczyły dwórki z najbliższej świty ordynatora Władysława Wielkosza, szefa Kliniki Chorób Wszelakich w Wielkim Mieście.
– Jakoś to przeżyję – odpowiadała dr Matylda Przekora, kobieta niepokorna i dociekliwa, osobowościowo element obcy w dworze gnących się w ukłonach pochlebców i kicających dookoła ordynatora.
– Oderwana od szpitala zgłupiejesz i tylko będziesz umiała zupę ugotować– prorokowała jedna z wiernych służek ordynatora.
– Ważne, że nie umrę z głodu, a co do reszty, to zobaczymy, dajcie mi szansę zaryzykować i postawić na coś innego niż dreptanie za ordynatorem na obchodach i wystawanie w jego sekretariacie w oczekiwaniu na łaskawe przyjęcie w gabinecie – odpowiedziała Matylda.
Ta zuchwała i wcześniej przez żadną z asystentek niepodejmowana decyzja oznaczała w istocie, że Matylda przestała być jednym z elementów wspaniałego otoczenia ordynatora, słynnego uzdrowiciela chorych i pocieszyciela strapionych.
# Czy Matylda odwiozła kiedykolwiek ordynatora samochodem z pracy do domu? Nigdy! Nie dość tego, nie miała nawet prawa jazdy i co oczywiste, samochodu.
# Czy można ją było prosić o zrobienie przeźroczy dzień przed wykładem? W żadnym wypadku!
# Czy patrzyła ordynatorowi z uwielbieniem w oczy? Ani razu nie posłała mu spojrzenia pełnego uwielbienia z dołączonym wydłużonym westchnięciem poruszającym cząsteczki powietrza z pęcherzyków płucnych trzeciorzędowych.
Wobec tak zaawansowanych braków w osobowości i potencjale asystenckim decyzje ordynatora o nieprzydzielaniu jej czegokolwiek atrakcyjnego były oczywiste i zasłużone! Asystent to jest ktoś, kto powinien ordynatorowi asystować i kicać dookoła niego na dwóch łapkach, a nie dyskutować z podawaniem cytatów z najnowszego piśmiennictwa naukowego, dociekać niepotrzebnych szczegółów tak delikatnych, jak na przykład komu wypłacono pieniądze za prace zlecone wykonane przez Matyldę. Taka nieprzyjemnie dociekliwa jednostka powinna zrozumieć, że powściągliwość emocjonalna jest dla wspinania się po drabinie klinicznej kariery umiejętnością podstawową.
Z powodu kolekcji wspomnianych wyżej nieciekawych cech osobowości, z którymi przychodziło ordynatorowi obcować przez wiele lat, prośba Matyldy o przeniesienie do Poradni Chorób Nijakich została przez szefa zaakceptowana z nieskrywaną radością. Stosowne dokumenty podpisane zostały autografem z zamaszystym ogonem, który mógł być odczytany przez znawcę symboli graficznych tylko w jeden sposób: „Ja, Władysław Wielkosz, tu rządzę i nikt inny”.
Po kilku latach niemrawych zmian w służbie zdrowia nadszedł huragan organizacyjno-koncepcyjny. Pacjenci stali się klientami, za którymi szły pieniądze… Wprawdzie nikt tych pieniędzy tak ulokowanych na własne oczy nie widział, ale skoro wszyscy o tym mówili, to coś musiało być na rzeczy.
Profesor Władysław Wielkosz przeszedł na emeryturę, schedę po nim przejął prof. Antoni Przecientny, utalentowany biznesowo zwycięzca konkursu na następcę. Antoni szybko dokonał biznesowej restrukturyzacji przychodni i Matylda wypadła za burtę wspaniałego żaglowca MS Choroby Wszelakie pływającego po morzach i oceanach wiedzy klinicznej wraz z towarzyszącym mu małym jachtem Choroby Nijakie.
– A więc jestem sama w takim położeniu… tylko ja i nikogo więcej. A to dopiero historia! – ostrożnie analizowała swój stan fizyczny i psychiczny po tym w sumie nieoczekiwanym zakręcie życiowym. – Kim ja teraz jestem? Co mogę robić? Co znaczę we wszechświecie medycznym?
Wiele pytań i żadnej znanej odpowiedzi. Mogła równie dobrze nazywać się dr Matylda Nikt - Proszalska, wszak już nie była jedną z tej słynnej w całym Wielkim Mieście drużyny ordynatora, zasiadającej na medycznym Olimpie.
– Nawet nie mogę do nikogo zadzwonić, bo i tak nikt nie odbierze ode mnie telefonu.
Stan, w którym się znajdowała, nie był do tej pory znany nikomu z kręgu jej znajomych. Jak można było opisać emocje Matyldy? Otóż nasza bohaterka odczuwała ból czterech liter większy niż owe litery połączony z chorobą określaną przez lekarzy tajemniczym kryptonimem ZBCC, ale była to w zasadzie przypadłość zarezerwowana dla pacjentów.
Na wszelkie dotkliwie obite miejsca medycyna ludowa zaleca okłady ze sparzonych liści kapusty, naprzemiennie z zimnymi opatrunkami z lodu. Trudno jednak do końca życia leżeć z kapustą rozłożoną na mięśniach pośladkowych. Potrzebna była inna kuracja.
Matylda instynktownie czuła, że zamiana liści kapusty na inne warzywo nie gwarantuje sukcesu. Pierwszym etapem kuracji było stwierdzenie: trzeba podnieść się i wrócić do realnego świata. Spostrzeżenie, jakie poczyniła po powrocie, brzmiało: to jest świat w zupełnie nowym stylu.
Następny rozdział
Krystyna Knypl
GdL 8/2023