Leki złożone mają zmienne koleje losu - w początkach mojej kariery lekarskiej na rynku modny był Brinerdin, który stracił na popularności z powodu zawartości w nim rezerpiny. Rozpoczęto lansowanie leków jednoskładnikowych. Po latach powrócono do promocji leków złożonych.
Tak było w 2009 roku gdy wybrałam się na konferencję do Budapesztu na ten temat.
Mgła panowała nad całą Europą
Ale jakoś dolecieliśmy
Mieszkałam w Grand Hotelu
Lobby eleganckie
Pokoje sympatyczne, jeżeli dodamy do tego czajnik przywieziony ze sobą to niczego więcej nie trzeba. Konferencja ciekawa na temat leków złożonych ACE inhibitory i blokery kanałów wapniowych.
Wieczorem gala dinner
Następnego dnia wycieczka po Budapeszcie W drodze powrotnej znowu mgła i opóźnienia lotów
W dniach 18 - 24 listopada obchodzimy Europejski oraz Światowy Tydzień Wiedzy o Antybiotykach. Z tej okazji organizowane są wykłady oraz konferencje, publikowane są artykuły o zasadach jakie powinny obowiązywać przy stosowaniu antybiotyków.
Ile trzeba "zjeść" w skali roku antybiotyków aby nasz organizm stał się oporny na ich działanie? Ile osób musi zażywać antybiotyki bez wskazań, aby stał się to problem populacyjny? Czy spożywamy antybiotyki tylko i wyłącznie w postaci tabletek, które otrzymaliśmy na receptę od lekarza? Dlaczego problem nasila się? Czy strategia nawoływania do niezapisywania antybiotyków jest jedynie słuszną drogą zwalczania tego problemu?
To są pytania jakie powinien zadać każdy myślący człowiek. No, ale nie zawsze ma on czas, nie zawsze wie gdzie szukać odpowiedzi na te pytania. Postanowiliśmy zbadać ten temat pro publico bono zgodnie z naszym statutem (https://www.gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/statut) pisma non-profit działającego na rzecz zdrowia publicznego.
Nie nasz chleb powszedni, lecz nasz antybiotyk powszedni
Zwierzęta "karmione" antybiotykami przybierają na wadze o kilka procent więcej niż zwierzęta, które nie otrzymują antybiotyków. Dlaczego tak się dzieje? Otóż antybiotyki dodawane do pasz zmieniają prawidłowe funkcjonowanie flory bakteryjnej przewodu pokarmowego zwierząt, co prowadzi do przybierania na wadze. Przemysł mięsny nie podaje do publicznej wiadomości informacji o stosowaniu antybiotyków, dlatego trudno jest uzyskać dokładne dane na temat ilości antybiotyków podawanych zwierzętom spożywczym. Stuart B. Levy, M.D., który od lat bada ten temat, szacuje, że każdego roku w Stanach Zjednoczonych stosuje się 15-17 milionów funtów antybiotyków (...)
Istnieje coraz więcej dowodów sugerujących, że stosowanie antybiotyków u zwierząt może stanowić zagrożenie dla zdrowia ludzi. Jeśli grupa zwierząt jest przez dłuższy czas leczona określonym antybiotykiem, bakterie żyjące w tych zwierzętach uodpornią się na ten lek. Według mikrobiologa dr Glenna Morrisa, problem dla ludzi polega na tym, że jeśli człowiek spożyje odporne bakterie poprzez niewłaściwie ugotowane mięso i zachoruje, może nie zareagować na leczenie antybiotykami - czytamyw artykule "Modern Meat", który jest dostępny pod linkiem
Pomimo powszechnego stosowania antybiotyków u zwierząt spożywczych, wiarygodne dane dotyczące ilości i wzorców stosowania (np. dawki i częstotliwości) nie są dostępne. Kwantyfikacja stosowania antybiotyków u zwierząt spożywczych jest trudna ze względu na różnice w celach badań - badacze mogą mierzyć tylko zastosowania terapeutyczne, tylko zastosowania nieterapeutyczne lub ich kombinację, w zależności od interesującego ich wyniku - oraz brak jasności co do definicji zastosowań terapeutycznych i nieterapeutycznych.Chociaż ograniczone, dostępne dane sugerują, że produkcja zwierząt spożywczych jest odpowiedzialna za znaczną część stosowania antybiotyków. W 1989 roku Institute of Medicine oszacował, że około połowa z 31,9 miliona funtów środków przeciwdrobnoustrojowych zużytych w USA była przeznaczona do nieterapeutycznego stosowania u zwierząt. Nowsze szacunki Union of Concerned Scientists, grupy wspierającej ograniczenie stosowania środków przeciwdrobnoustrojowych w rolnictwie, sugerują, że 24,6 miliona funtów ( x 0,45 = 11,07 miliona kg) środków przeciwdrobnoustrojowych jest używanych do celów nieterapeutycznych u kurcząt, bydła i świń, w porównaniu z zaledwie 3,0 milionami funtów używanymi w medycynie - dowiadujemy się z artykułu "A Review of Antibiotic Use in Food Animals: Perspective, Policy, and Potential", który jest dostępny pod linkiem
Obliczenia sponsorowanego przez przemysł farmaceutyczny Instytutu Zdrowia Zwierząt są bardziej ostrożne i sugerują, że z 17,8 miliona funtów środków przeciwdrobnoustrojowych stosowanych u zwierząt, tylko 3,1 miliona funtów jest wykorzystywanych do celów nieterapeutycznych - dowiadujemy się z artykułu "A Review of Antibiotic Use in Food Animals: Perspective, Policy, and Potential"dostępnego pod linkiem
Wiele bardzo konkretnych danych znajdujemy w artykule "The public health issue of antibiotic residues in food and feed: Causes, consequences, and potential solutions" z marca 2022 r., który jest dostępny pod linkiem
W artykule czytamy, cyt. Globalne zużycie antybiotyków u zwierząt jest prawie dwukrotnie większe niż u ludzi . W skali globalnej u zwierząt gospodarskich stosuje się rocznie 63,1±1,5 tony antybiotyków, szacując, że ponad 80% zwierząt przeznaczonych do produkcji żywności jest obecnie leczonych tymi związkami.
Na świecie żyje obecnie 8 mld ludzi, powiedzmy, że 2 mld z nich nie spożywa mięsa bo są wegetarianami, weganami lubi ich na to nie stać aby jadać mięso. Mamy więc 63,1+/-1,5 tony antybiotyków w mięsie zjadanych rocznie przez 6 mld konsumentów. Jak możemy to przedstawić w bardziej przystępny sposób?
Bierzemy kalkulator, który wylicza nam, że statystyczny konsument mięsa zjada w ciągu roku równowartość ponad 200 tabletek antybiotyku a 500 mg tabletka...
Wnioski
Przy założeniu, że statystyczny pacjent rocznie jest leczony antybiotykiem 2 razy w roku po 5 tabletek na kurację, skierowanie działań na rzecz zmniejszenia spożycia antybiotyków do producentów żywności oraz wspomagających ich producentów antybiotyków da wynik 20 razy skuteczniejszy niż dotychczas prowadzona polityka na rzecz zmniejszenia spożycia antybiotyków.
Nie od dziś wiadomo, że to jak spostrzegamy rzeczywistość zależy tylko od tego po której stronie lustra stoimy... Może już pora stłuc to lustro i stanąć po jego właściwej stronie w kwestii zwalczania antybiotykooporności. Jak dotychczas mamy zastanawiającą faktooporność.
Powodem wyjazdu było uczestnictwo w konferencji prasowej poświęconej nowościom w leczeniu SM, a trwałą pamiątką jest zdjęcie zrobione przez jedną z uczestniczek kongresu.
Paryż po raz pierwszy 1997 rok, szesnaste urodziny Kate obchodzone wg zasady
„zawsze w dobrym miejscu, zawsze w dobrym towarzystwie”
Drugi pobyt w tym mieście miał charakter naukowy, uczestniczyłam w kongresie European Society of Hypertension w 2004 roku prezentując 3 postery.
Mieszkałam w hotelu Darcet, który był stosunkowo niedaleko centrum kongresowego
Kongresy European Society of Hypertension w pierwszych latach aktywności tego towarzystwa naukowego miały bardzo malowniczą oprawę, odbywały się bowiem na terenie uniwersytetu mediolańskiego.
W 2003 roku po raz pierwszy zorganizowano kongres ESH poza murami uniwersytetu, w mediolańskim centrum kongresowym. Od tej pory kongres stracił dużo na urodzie, stał się jednym z wielu imprez organizowanych w bezimiennych centrach na obrzeżach miast, wyłożonych kilometrami szarej wykładziny, po której przebiegają zdyszani uczestnicy zmierzający z jednej sali obrad do drugiej.
Otwarcie kongresu ESH w Paryżu 2004 Był to mój drugi kongres ESH na którym młodsi koledzy prezentowali doniesienia naukowe napisane pod moim kierunkiem. Na podróż do Paryża młode koleżanki otrzymały travel grant na pokrycie kosztów pobytu.
Hipertensjolog w Paryżu 2004
W roli mentorki hipertensjologicznej debiutowałam wcześniej, w 2004 roku, kiedy to jeden z młodszych kolegów wykonał pracę pod moim kierunkiem i także otrzymał travel grant ESH dla młodych badaczy na kongres do Mediolanu.
Korespondencja z komitety naukowego kongresu ESH w Paryżu 2004
Niestety badaczy z starszym peselem organizatorzy kongresów nie wspierali i trzeba było wyasygnować własne fundusze na wyjazd.
Wizytówka hotelu Darcet Przygotowując się do wyjazdu długo szukałyśmy odpowiedniego cenowo hotelu, co jak wiadomo jest poważnym wyzwaniem dla turysty przyjeżdżającego nad Sekwanę. Wybraliśmy trzygwiazdkowy hotel, z którego było blisko do linii autobusowej na lotnisko, ale dość daleko do centrum kongresowego. Mówi się trudno! Był to klasyczny paryski tani hotel. Na czym polega klasyka? W mikroskopijnej przestrzeni windy panoszyła się oczywiście popielniczka, tak że na gości hotelowych i ich walizki prawie nie starczało miejsca. Z kolei wyjście spod prysznica bez wdepnięcia prosto w klozet wymagało cyrkowych umiejętności. W hotelu trwał cały czas remont, obcojęzyczni robotnicy wesoło nawoływali się na wszystkich piętrach. Obrazu multi-kulti dopełniał personel pracujący w sali śniadaniowej.
Pobyt na kongresie European Society of Cardiology w charakterze dziennikarza akredytowanego
Hotel Hilton 2006, odbiłam sobie niedostatki kwaterowania w 2004 roku
Można w sumie zatrzeć dłonie Raz w Darcecie, raz w Hiltonie ; )
Berlin odwiedzałam kilkakrotnie zarówno w celach kongresowych, jak i w bardziej przyziemnych celach zakupowych. Zwykle mieszkałam w hostelu Wieland, tym razem nie było miejsc w nim i zamówiłam pokój w hostelu Kima, na tej samej ulicy.
Atmosfera była jeszcze świąteczna
Mieszkałam w hotelu Kima, bowiem w hotelu Wieland nie było miejsc. Oba hotele są na tej samej ulicy. Wieczorem odebrałam maila z wynikiem mojego test genetycznego z https://www.igenea.com/pl/home i zalogowałam się na forum, gdzie dyskutowano o poszukiwaniu korze ni żydowskich. Zabrałam głos, odezwał się do mnie na priv jeden z dyskutantów i napisał o tym jak odnalazł swoje żydowskie korzenie dzięki tym badaniom. Atmosfera zrobiła się bardziej niż niecodzienna... W hotelu Kima źle działał internet, a wiedziałam, że w hotelu Wieland jest świetny. Stanęłam więc pod balkonem Wielanda i połączyłam się komórką z internetem. Kobieta potrafi, jak jest w potrzebie!
STOPP czyli Study on Osteoarthritis Progresion Preservation with chondroitin sulfate
Sympatyczna konferencja w sympatycznym mieście
Przywitanie w pokoju, mieszkałam na 19 piętrze i mogłam podziwiać Paryż nocą
Dziennikarz uczestniczący
Wykładowcy
Paryż zimowy, bezśnieżny
Lubię sieć sklepów Ed
Poznałam ją podczas pobytu w Paryżu w 2004 roku na kongresie European Society of Hypertension, dzięki kelnerce z małego hoteliku w którym mieszkałam, mówiącej po rosyjsku, która na pytanie gdzie można zrobić zakupy spożywcze - powiedziała iditie do Jeda, tam budiet dieszewle. Gdy widzę ten szyld to zawsze przypomina mi się otrzymana rada. Byłam i tym razem, rachunek za wodę Evian 1 litr, paczkę kawy brazylijskiej, miętową herbatkę i chusteczki higieniczne wyniósł 6,95 euro. Po latach dowiedziałam się że sieć Ed - to nie jest skrót od Edward jak sądziła sympatyczna kelnerka, lecz od European Discount!
22 listopada 2022 r. odbyła się w Warszawie konferencja "Priorytety naukowe w zdrowiu na 2022 r. Rola Agencji Badań Medycznych w kreowaniu innowacyjnego systemu ochrony zdrowia".
Program konferencji
Konferencja składała się z czterech sesji
1.Innowacja jest przyszłością
2. Medycyna przyszłości
3. :Połączeni dla zdrowia
4. Inicjatywa Trójmorza na rzecz onkologii
Obrady otworzyli Minister Zdrowia dr Adam Niedzielski oraz prezes Agencji Badań Medycznych dr hab. med. Radosław Sierpiński. Minister Zdrowia podkreślił, że niezbędny jest pozytywistyczny wysiłek wszystkich pracowników medycznych z uwagi na ogrom zdań jakie stoją przed sektorem ochrony zdrowia.
Starzejące się społeczeństwo, wielochorobowość, niedobór kadry medycznej, wzrost świadomości zdrowotnej społeczeństwa, która generuje chęć do badania się - to główne wyzwania przed jakimi stoi ochrona zdrowia. W sytuacji gdy są duże potrzeby i małe możliwości pomoc może technologia może być ważnym wsparciem dla systemu ochrony zdrowia - mówił Minister Zdrowia.
Dr hab. med. Radosław Sierpiński podkreślił, że Agencja Badań Medycznych jest instytucją inspirującą środowisko pracowników ochrony zdrowia do rozwoju badań na nowymi technologiami. Pomocne w rozwiązywaniu nowych zadań będzie nowo powstała Polska Sieć Badań Klinicznych oraz procedowana w Parlamencie ustawa o badaniach klinicznych.
Agencja Badań Medycznych dysponuje kwotą 2 mld złotych na realizację projektów badawczych wśród których znajdą się między innymi badania nad technologią CAR-T(nowa metoda immunoterapii stosowana w leczeniu chorób onkologicznych, więcej pod linkiem https://immuno-onkologia.pl/limfocyty-car-t-immunoterapia-adoptywna/. Aktualnie w badaniach klinicznych w Polsce bierze udział 50 tysięcy pacjentów.
Badania kliniczne są podstawą rozwoju. Mamy obecnie 3 krotny wzrost liczby niekomercyjnych badań klinicznych w Polsce; będziemy mieli niebawem 200 badań prowadzonych w naszym kraju. Wzrost ten jest możliwy między innymi dzięki współpracy z krajami Unii Europejskiej oraz Stanami Zjednoczonymi.
Nagrody dla liderów
Podczas konferencji przekazane zostały Nagrody Prezesa Agencji Badań Medycznych - Medycyna Jutra. Laureatami zostali, w kategorii:
1. Główny Badacz - prof. Anna Raciborska, Instytut Matki i Dziecka
2. Instytucja - Gdański Uniwersytet Medyczny
3. Organizacja Pozarządowa - Stowarzyszenie Polskiej Grupy ds. Leczenia Białaczek u dorosłych
Laureatów wytypował specjalny program sztucznej inteligencji, a komisja konkursowa zaakceptowała wybór AI podzielając opinię odnośnie wyboru kandydatów.
Co będzie nowego w ochronie zdrowia?
Jednym z ciekawszych projektów jest powstanie w przyszłym roku dziesięciu Centrów Medycyny Cyfrowej. Podstawy do ich działalności dostarczą biobanki zawierające dane medyczne z takich programów jak e-gabinet, e-recepta, e-zwolnienie. Konieczne jest ujednolicenie sposób prowadzenia dokumentacji medycznej aby zawarte w niej dane mogły być wykorzystane do tworzenia programów sztucznej inteligencji. Specjalizacjami które w pierwszej kolejności mogą liczyć na programy AI są radiologia i patomorfologia.
Czy sztuczna inteligencja jest konkurencją dla lekarzy?
Wyrażono podczas konferencji opinię, że sztuczna inteligencja nie zastąpi lekarzy, ale lekarze którzy będą stosowali programy AI zastąpią tych absolwentów wydziałów lekarskich, którzy nie będą posługiwali się. Jakość porad AI będzie w dużej mierze zależała od jakości baz danych na podstawie których będą zbudowane programy.
Kierunki rozwoju poszczególnych sektorów rynku medycznego
Przedstawiono kierunki rozwoju w farmakologii, wyrobach medycznych, poszukiwaniu nowych leków, produkcji leków generycznych. Zwrócono uwagę na konieczność rozwoju medycyny pola walki. Omówiono także współpracę Agencji Badań Medycznych z organizacjami europejskimi oraz amerykańskimi takimi jak ECRIN (https://ecrin.org/) oraz Inicjatywa Trójmorza na Rzecz Onkologii. Przedstawiono perspektywy badań nad lekami opartymi o technologię mRNA.
Podsumowanie
Podczas konferencji przedstawiono główne kierunki rozwoju medycyny przyszłości do których zaliczono tworzenie programów sztucznej inteligencji, poszukiwanie nowych leków zwłaszcza w kardiologii, onkologii oraz hematologii, rozwój nowych terapii w oparciu o komórki macierzyste, terapię CAR-T(https://pl.wikipedia.org/wiki/Terapia_CAR-T) oraz terapie genowe (https://pl.wikipedia.org/wiki/Terapia_genowa). Podkreślono rolę tworzenia biobanków czyli baz danych medycznych. Medycyna przyszłości jawi się jako nauka działająca na poziomie komórkowych wspierana przez sztuczną inteligencję.
Czy, na ile oraz kiedy zostanie wdrożony na powszechną skalę nowy model medycyny pokaże czas. Z dotychczasowych obserwacji można wysnuć pozornie abstrakcyjny wniosek: powszechnie promowany model medycyny holistycznej nieoczekiwanie zogniskował się w poszczególnych strukturach wewnątrzkomórkowych, a pomaga mu w tym lokalizowaniu się sztuczna inteligencja.
Czy Hipokrates, ojciec medycyny tradycyjnej, jest zadowolony z drogi rozwoju swojego dziecka jakim jest medycyna XXI nie wiadomo. Jak zawsze czas będzie czynnikiem, który pomoże znaleźć odpowiedź na pytanie czy obrana droga rozwoju współczesnej medycyny była trafna.
I poleciałam do Nowego Orleanu via Amsterdam i Houston
Zbliżamy się do Nowego Orleanu
Trochę formalności na lotnisku
Jazzową klimatyczność New Orleans czuje się od samego początku!
Konferencję prasowa R3i
Ciekawostką była konieczność nie tylko akredytacji na kongresie, ale i autoryzacji sprzętu fotograficznego ;)
Up date 2022 r.
American Heart Association ma osobliwe przepisy (nie znane nigdzie indziej!) w kwestiach akredytacyjnych - w 2022 r. odmówiono mi akredytacji on line ponieważ zdaniem AHA nie jestem dziennikarzem tylko wydawcą. A jako wydawca to mam wypasione fundusze i powinnam zapłacić kilkaset dolarów za słuchanie wykładów w internecie.
Nie samą pracą człowiek żyje. Była promocja biletów lotniczych do Seulu, w związku z otwarciem połączenia Helsinki - Seul. Wybrałyśmy się więc z koleżanką na weekend. Wyjazd poprzedziło półroczne studiowanie przewodników i map. Warto było!
Potwierdzenie rezerwacji hostelu
Podróż lotnicza (112) TAM: Warszaw - Helsinki ( 916 km/569 mile)
(113) Helsinki - Seul (7065 km / 4390 mile) (114) Seul - Helsinki (115) Helsinki - Warszawa Cała podróż: 15 963 km / 9918 mile Mieszkałam:Hostel Korea
Na lotnisku
Trasa z Helsinek do Seulu
Hostel Korea
Moja wersja azjatycka
Krajobraz azjatycki - dużo przedmiocików, niezdolność do syntezy
Tym razem żadnych konferencji, tylko czysta, żywa Azja
Do Seulu wybrałam się w związku z otwarciem nowej trasy przez Finnair i promocją dzięki której można było kupić bilet w obie strony za 1616 pln. Przygotowanie do wyjazdu przypominało przedzieranie się przez gęsta mgłę. Nie rozumiałam o czym pisały przewodniki, intrygowało mnie dość powszechne oferowanie usługi zadzwoń, odbierzemy cię z przystanku – próbowałam obliczyć ile kosztowałaby rozmowa przez komórkę z przypadkowym osobnikiem w recepcji i wychodziło mi, że lepiej samemu przegryźć się przez opisy dotarcia do hotelu. Przy okazji studiowania cen rozmów telefonicznych odkryłam, że częstotliwość dla telefonów w Korei Południowej jest WCDMA 2100, nie zawsze obecna w naszych komórkach. Dodatkowo kupiłam nowy model komórki. U nas są częstotliwości 900, 1800, 1900 GSM, które nie działają w tamtym systemie. Przewodniki piszą, że można na lotnisku wypożyczyć telefon. Ryłam po różnych forach, w końcu znalazłam dość dokładny opis jak dotrzeć do hotelu Korea, który wybrałam na swoją kwaterę. Cena była dobra, ale jakość wnętrza hotelu Korea zdecydowanie marna. Na przykład w pierwotnej wersji w pokoju nie było prześcieradła, o które musiałam się upomnieć 5 razy - ale z dobrym efektem!. Buty trzeba było zostawiać na zewnątrz. Recepcjonista ze smętną miną mówi, że buty mogą zginąć wiec radzi wynająć skrytkę za ileś tam wonów, dodatkowo zaprasza do zakupu ręczników i papieru toaletowego i tym sposobem podnoszą cenę końcową. Ale nie z nami te numery! Brakujące elementy wyposażenia pokoju przywiozłam ze sobą, a kapcie zabierałam do plecaka – żadnego drenowania kieszeni. Śniadania były w cenie, internet działał bardzo dobrze, prysznic był w pokoju. Podstawowe wyposażenie zapewniające flashpackerowi przetrwanie było dostępne.
Nazwa konferencji sugerowała naukowe debaty i to zachęciło mnie do aplikowania o akredytację. W praktyce okazało się, że była to konferencja jedna z wielu.
Przyjechałam na lotnisko Okęcie dwie godziny przed odlotem samolotu, na nowy terminal, a tam niespodzianka – działa na nim tylko LOT, pozostałe linie zagraniczne działają na starym terminalu. Oba terminale są połączone ze sobą i nie musiałam wychodzić na zewnątrz – właśnie padał deszcz jakby nie mógł tego robić przez 363 pozostałe dni w roku. Odprawa rozpoczęła się na 2 godziny przed i pani z Air France od razu podała dwie ścinające z nóg wiadomości: samolot z Paryża jest opóźniony i póki co nie ma dla mnie miejsca na część atlantycką – dodając, że to nic takiego bo w Paryżu na pewno mi dadzą.
W kolejce do odprawy
Samolot przyleciał z Paryża opóźniony 25 minut. Dostałam miejsce w 8 rzędzie, prosiłam o zewnętrzne na przodzie, aby móc szybko przemieszczać się do drugiego samolotu. Lot w miarę spokojny, i niespodzianka, całkiem dobre jedzenie z jakimiś nie znanymi u nas sosami i przyprawami -kuskus z mięsem a la szaszłyk. Przylecieliśmy na CDG o 22.00 a mój drugi lot zaczynał się o 23.15. Wyrwałam z kopyta do przodu długim rękawem i dalej szklanymi korytarzami. Doszłam do znaków „transit” i dalej przemieszczałam się zgodnie z tymi znakami, aż doszłam do jakiegoś posterunku mundurowych. Pytam gdzie przejście do terminalu E – machają rękoma jak na gimnastyce porannej i mówią, że trzeba przejść przez szklane drzwi. Pytam które drzwi bo nie widzę żadnych. Uprzejmy młodzieniec wyszedł żeby wskazać na coś co wyglądało jak szklana klatka z drzwiami, do której nigdy bym nie weszła! Podchodzę i drzwi tej klatki otwierają się. Lotnisko ma 1000 hektarów powierzchni, a oni budują jakąś klatkę 1 m 1 m na środku tych hektarów!
Przesiadka w Paryżu
Lecę dalej aż dotarłam do długiego korytarza z ruchomymi schodami o którym pisali internauci. Razem ze mną leciało dwóch Azjatów krokiem ludzi opętanych przez diabła więc pomyślałam, że oni też pędzą na przesiadkę bo zapowiadali w samolocie jeszcze transfery do Singapore, Szanghaju i Hongkongu. Po 20 minutach cwału szerokim korytarzem pojawiły się punkty kontrolne – na początek posterunki policji i przy nich kłębiący się tłum. Obywatel francuski rasy innej niż biała zapytał czy jestem from Spain , a dowiedziawszy się, że from Poland skierował mnie do kolejki EU countries – która była mniejsza i poruszała się szybciej. Non-EU było więcej i przyglądali się im bardziej dokładnie. Przeleciawszy policję wpadłam w miłą strefę bardzo przestronnego terminalu E – podobno tuż po otwarciu zawalił się w nim dach i zatłukł na śmierć jakiegoś bodaj Norwega ( wiadomości z forum turystycznego). Nawet nie zapamiętałam jakie tam są sklepy bo nie było czasu. Mój gate nazywała się H35. Przy gate kłębił się spory tłum, a na ekranie większym niż nasz telewizor w salonie wyświetlano moje nazwisko w towarzystwie innych 5 bodaj osób, żeby ci pasażerowie zgłosili się do jakiejkolwiek counter- co było oczywiście uroczym eufemizmem, bo we wcześniejszej transit counter w ogóle nie chcieli ze mną rozmawiać. Przed mną miotała się z dzikim wzrokiem jakaś kobieta i po chwili rozmowy przy ladzie dali jej nowy boarding pass – więc pomyślałam, że jest jedną z tych wyświetlanych na czarnej liście na której byłam i ja. Po chwili nadeszła moja kolej więc zaćwierkam do stewarda, że nie mam miejsca – aha na mojej tymczasowej był w rubryce seat skrót AES – muszę zapytać Agnieszkę, tą co wystawia mi bilety lotnicze co to oznacza – a on na to, że no problem i dał mi nowy bording pass. Nowy boarding pass ma coś z kodem kreskowym ale takim jak pojawiał się przy wypełnianiu aplikacji o wizę amerykańską ( z grubymi kreskami) lub gdy robili mi zdjęcie na lotnisku w Dallas bodaj przy „maszynowym” odprawianiu się. Moje nowe miejsce było 47B.
Podróż transatlantycka
Do samolotu transatlantyckiego szło się bardzo długimi szklanymi korytarzami dobre 10 minut. Lecieliśmy Airbus 777-200ER. Business class w tym samolocie robi wrażenie! Bardzo przestronnie, fotele – nisze z różnymi bajerami. W first class też nieźle, podobne fotel i trochę mniej miejsca. Warto by kiedyś spróbować. No i economy jak to economy – były 3 rzędy po 3 fotele w każdym. Ja siedziałam w środkowym, a obok młode dziewczyny, jedna chyba Czeszka. Zresztą już po wylądowaniu okazało się, że leciało dużo Czechów oraz jedna wycieczka z Polski. Mój plecak dałam pod fotel - pomysł, żeby ochronić go tym żółtym pokrowcem od plecaka Salewy był bdb, bo już na pokrowcu widać różne zabrudzenia. Lot Paris – Buenos wg rozkładu trwa 14 godzin i 5 minut. Rozpoczęło się więc życie na pokładzie. Pierwsza runda to pakieciki z chusteczką higieniczną do umycia rąk, która wydziela wonie niczym z taniej perfumerii. W tym pakieciku były też klapki na oczy w kolorze niebieskim, dwa gumowe ciała obce do zatkania sobie uszu oraz słuchawki. Aha, chwilę potem rozniesiono menu, które opiewało, że obowiązuje ono na trasie Paris –Tokio. Nauczona wcześniejszym doświadczeniem wiem, że najbezpieczniej jest brać chicken- co w gwarze lotniczej oznacza kawałki piersi kurczaka umoczone w jakimś sosie oraz ryż, do tego sałatka z ogórków, pomidorów i kawałeczków fety a wszystko w kwaśnym sosie – coś w rodzaju winegret. Ponadto kawałek ciasta, butelka wody mineralne 0.25 , ser President mały kawałeczek, krakers. Dbając o swoje nogi, żeby nie zrobiły mi się obrzęki, unikałam tych bardziej słonych potraw. Ludzie brali jeszcze wino oraz wodę Perier w puszkach, ale w myśl zasady, że za granicą nie pijam alkoholu poprzestałam na kawie z napojów on demand. Po nakarmieniu ogłosili ciszę nocną czyli zgaszono światła główne na pokładzie. Ja słuchałam trochę muzyki przez słuchawki – wybór taki sobie, a jakość dźwięku jeszcze gorsza. Popatrzyłam też na kanał comics gdzie latały jakieś ludziki, którym z głowy wystawały wiatraczki, które kręciły się gdy oni przemieszczali się. Większą część nocy spałam. W ciągu nocy można było w self - service area pobierać napoje (różne cole, fanty, soki i woda) oraz nad ranem pojawiły się lody na patyku oraz watowate kanapki. Nie brałam bo postanowiłam nabrać sylwetki oraz definitywnie rozstać się z pimusiosadełkowatymi kształtami zwłaszcza w obszarze brzucha.
Na lotnisku Okęcie
Około 9 naszego czasu poczułam, że moja głowa zaczyna funkcjonować jakbym miała kaca – poznałam to uczucie przy ostatniej zwyżce ciśnienia – i w tym momencie uświadomiła sobie, że przecież pora jest zażyć betaloc! Na 2 godziny przed lądowaniem zapalili światła na pokładzie i podano śniadanie – dwa plastry szynki, ser żółty i biały twarożek, pieczywo, mus z jagodowym spodem, napoje. Zjadłam twarożek zostawiając słonowatości. Podczas podchodzenia do lądowania trzęsło, a także wcześniej gdy przelatywaliśmy nad Atlantykiem oraz na górami ciągnącymi się wzdłuż wschodniego brzegu Ameryki Południowej - uświadomiłam sobie, że nie mam najmniejszego pojęcia jak te góry nazywają się!
Po wylądowaniu
Zdjęcie pstryknięte ukradkiem na lotnisku w Buenos Aires w oczekiwaniu do pogranicznika
SMS wysłany z Buenos AIres po wylądowaniu
Przed wylądowaniem rozdali druczki do wypełnienia – podobne jak w US – i tu taka refleksja, że każdy duży kraj jest musi być trochę policyjny. Po co im wiadomość o moim stanie cywilnym, kategorii zawodowej - zaznaczyłam professional - czy adresie hotelu. Jednak EU zmienia człowiekowi świadomość, czy raczej podświadomość. Do pogranicznika stałam w kolejce około 1 godziny – skrupulatnie odpytywali młodych mężczyzna „rasy innej niż biała”. Do mnie nie mieli żadnych pytań i wbili mi do paszportu okazały stempel Republika Argentina. Następnie odbierało się bagaże – miałam trudności ze znalezieniem, ale wesoła pracownica pomagała ludziom odnaleźć walizki bo kręciły się one na bardzo długich dwóch taśmach. Poszukiwania moje trwały chwilę więc podałam jej kwitek z którego przeliterowała ona nasze nazwisko do innego pracownika, który latał po bardzo długiej taśmie i wyszukiwał walizki w następujący sposób: KILO – NATALIA - YOLANDA – PANDORA - LOLA ;)) Do zapamiętania i stosowania :) W poradnikach pisali aby na lotnisku nie wymieniać więcej niż 50 USD i tak zrobiłam – dają tam rate 2,75 ARS ( to jest skrót dla argentyńskiego pesos) za 1 USD, a już w hotelu jest 3,1 ARS za 1 USD. Radzili zamawiać nie taxi ale tzw. remis czyli „przewóz osób” po naszemu. Też taxi tylko bez oznakowań. Na całym świecie działa chyba ta sama mafia taksówkowa nawet gdy nazwie się przewóz osób – przejazd do centrum kongresowego wycenili na 115 ARS czyli około 40 usd w znanej tu korporacji przewozowej, której należy unikać bowiem ceny ma z wysokiego sufitu.
W drodze do centrum kongresowego
Pierwszy odcinek drogi wyglądał bardzo uporządkowanie i okazał się być autostradą, potem jakaś druga autostrada też przyzwoicie wyglądająca, i po tych dwóch odcinkach zaczęły się normalne ulice. Bardzo zatłoczone, pełne spalin w większości małe – to domyślałam się po obejrzeniu zakupionego w sobotę planu. Spaliny tak potężne, że widziałam jedną osobę w masce na twarzy ! Po około godzinie jazdy facet zatrzymał się przed jakimś małym budynkiem i mówi „to tu!”, ja na to że nie tu i pokazuje mu kartonik z adresem ( działa ta metoda z kartonikiem rewelacyjnie!), na co gość „ a tak, nie tu ale tylko jedną przecznice dalej!” i jedziemy jeszcze 20 minut! Powiada:” teraz jesteśmy na miejscu!” ja na to wyjmuje kartkę z widokiem tego centrum i powiadam: ”proszę zawieźć mnie przed ten budynek, tam jest zjazd kardiologów, to jest niedaleko ogrodu botanicznego”. On na to, że to prawie tu tylko jedną przecznica dalej ( w domyśle, że mogę przejść piechotą!) ale zażądałam zawiezienia przed główne wejście. Jedziemy jeszcze 10 minut, wreszcie ukazuje się coś co może być tym centrum.
Pierwsze wrażenia z Buenos Aires - World Cardiology Congress
Przed centrum tłumek facetów wali w bębny – nie wiedziałam co to za zgromadzenie i w pierwszej chwili zakwalifikowała ich jako oprawa muzyczna otwarcia kongresu. Teren kongresu to tak jakby było kilka Hal Mirowskich, a wszystkie połączone tunelami zrobionymi z płótna i rur. Widać było dużo ludzi z badge’ami wchodzących na ogrodzony teren, więc powiadam sobie - tym razem bingo . W sali rejestracyjnej kłębił się dziki tłum delegatów przy okienkach pre-registration. Postanowiłam więc znaleźć Press Center, który wg planu był w innym pawilonie, ale tam okazało się, że press registration jest jeszcze gdzie indziej. Panienka pytana gdzie to jest dokładnie pomachał dłońmi i powiedział „pójdziesz na prawo, a potem na lewo”. Ja na to, że przyjechałam na ten kongres z Europy ( takie drobiazgi jak Polska nie funkcjonują w ich świadomości), wiem gdzie jest strona prawa i lewą i żądam aby tam mnie ktoś zaprowadził, bo mają złe oznakowania. Dziewczę wzniosło oczy do nieba na moją kategoryczna prośbę i zaprowadziło mnie. W press registration dostałam swoją badge i materiały kongresowe plus teczka – bardzo zwyczajna.
Przemieszczanie się po terenie kongresu
Z badge’ą na szyi miałam wstęp wszędzie – zaczęłam od wystaw, gdzie było najciekawsze dla mnie miejsce – przechowalnia bagażu. Za 4 usd zdeponowałam walizkę i plecak spięte liną i zamknięte na kłódkę kupioną w San Francisco. Obleciałam wystawę robiąc trochę fotek. Potem wróciłam do Press Center gdzie produkował się jeden pan który zresztą przyleciał rano, bo na lotnisku widziałam kogoś z wywieszką i jego nazwiskiem w hali przylotów – uznałam, że widziałam go parę razy i wiem co to są czynniki ryzyka, bo o nich mówił i wyszłam z tej całej press conference. Na sali siedzieli jacyś młodzi ludzie wysłani przez redakcje, więc oni musieli. Zajrzałam jeszcze do sal wykładowych – omawiano oporne nadciśnienie oraz leczenie zawału czyli tematyka raczej znana. Poczułam, że moja epoka zainteresowania tematyką wykładów kongresowych minęła i najwyraźniej nie wróciła. Odebrałam bagaż i skierowałam się ku bramie wyjściowej, która okazał się być zamknięta bo była demonstracja przeciwko kongresowi i branży farmaceutycznej. Jedna Amerykanka ( z rosyjskim nazwiskiem na badge’y) pytała czy jesteśmy safe– wyglądało to na pokojową demonstrację ( potem oglądając zdjęcia, które zrobiłam demonstrującym wcześniej gdy myślałam że są oprawą muzyczną otwarcia kongresu, pomyślałam, że to miejscowa odmiana takich dżentelmenów co są na każdym strajku. Po 15 minutach bramę otworzono. Tłum delegatów zaczął szukać taxi i każdy łapał co nadjechało- nie było wyraźnego postoju przed centrum kongresowym ! Mnie udało się po 10 minutach dorwać jakąś radio taxi, które tu są czarne z żółtymi napisami. Jechaliśmy do hotelu Ibis przez plątaninę małych uliczek dobre 20 min. Na liczniku wybiło 14.80 ARS, dodałam 2 ARS napiwku, co zostało przyjęte z ożywieniem.
Hotel Ibis
Pierwsze wrażenie z Buenos Aires -duże, zatłoczone ludźmi i samochodami miasto, zatrute spalinami. Ludzie sympatyczni, uśmiechnięci, kontaktowi. Architektura taka sobie. Chyba cuda natury i dawnych wieków są mocniejsza stroną Ameryki Południowej niż współczesność. Rano czytałam Kapuścińskiego o zawodzie reportera – zgadzam się w 100% z jego refleksjami na temat podróży. Dość zmęczona chodzeniem po downtown Buenos Aires poszłam wcześnie spać, bowiem następnego dnia czekała mnie podróż rannym brzaskiem do Puerto Iguazu.
Hostel w Buenos Aires
O wyprawie do Puero Iguazu i Iguazu Falls pod linkiem
Historycznie ablacje podłoża arytmii rozpoczęły się od leczenia tą metodą częstoskurczów nadkomorowych. Z czasem zastosowanie tej procedury znacząco się zwiększyło. Do niedawna mówiliśmy jeszcze o istotnych ograniczeniach ablacji, dziś jednak zamiast wymieniać rodzaje zaburzeń rytmu serca, które możemy leczyć ablacją, pytamy: których rodzajów zaburzeń rytmu nie możemy leczyć tą metodą? Wysoką skuteczność i bezpieczeństwo tej procedury potwierdzają kolejne aktualizacje wytycznych naukowych a imponujący rozwój technologiczny sprawia, że ta metoda terapii ma przed sobą interesującą przyszłość - mówi prof. dr hab. n. med. Jarosław Kaźmierczak.
Panie Profesorze, ablacja podłoża arytmii, jeden z wiodących tematów XIII Konferencji „W Dobrym Rytmie”, to procedura o stale rosnącej roli w zakresie leczenia różnych rodzajów zaburzeń rytmu. Które arytmie można leczyć za pomocą tej metody, a których nie? Ablacje nie są chyba remedium na wszystkie rodzaje zaburzeń rytmu?
Na wszystkie rzeczywiście nie, natomiast o ile do niedawna mówiliśmy jeszcze o istotnych ograniczeniach ablacji, dziś coraz częściej patrzymy na to zagadnienie odwrotnie, pytając: których rodzajów zaburzeń rytmu serca nie możemy jeszcze leczyć tą metodą? Ale po kolei. W rozwoju historycznym ablacje podłoża arytmii rozpoczęły się od tak zwanych częstoskurczów nadkomorowych. 25-30 lat temu to była najczęstsza arytmia leczona ablacją. W tym czasie za pomocą ablacji leczono tak zwane częstoskurcze węzłowe albo występujące w przebiegu zespołu WPW. Później zaczęto wykonywać ablacje trzepotania przedsionków – także jako pewnego rodzaju częstoskurczu nadkomorowego. W następnej kolejności pojawiły się ablacje częstoskurczów komorowych oraz ablacje migotania przedsionków. W międzyczasie w komorowych zaburzeniach rytmu pojawia się ablacja pobudzeń przedwczesnych komorowych, w szczególności tak zwanych idiopatycznych, z prawej komory, występujących w zdrowym sercu. Późniejsze lata pokazały, że wielu pacjentów ma pobudzenia przedwczesne komorowe występujące w znaczących ilościach - kilka, kilkanaście tysięcy na dobę, nie tylko z prawej komory (to najczęstsza lokalizacja), ale także z różnych miejsc w lewej komorze serca, a także występujących pozasercowo, w płatkach zastawki aortalnej. Takie arytmie także w tej chwili leczy się metodą ablacji. Obecnie w praktyce klinicznej dominują dwa rodzaje ablacji: ablacja RF, w której wykorzystuje się energię ciepła – prąd o częstotliwości radiowej - i krioablacja, w której wykorzystuje się chłodzenie (mrożenie) tkanek. Rozwijane i stosowane są także inne metody, takie jak nietermiczna metoda elektroporacji.
W przypadku jakich rodzajów zaburzeń rytmu serca ablacja nie będzie optymalna?
Sztandarowy przykład to migotanie komór, chociaż i tu w pewnym sensie pośrednio leczymy migotanie komór ablacją. Mianowicie: usuwamy czynnik, który bezpośrednio wyzwala migotanie - bezpośrednio wyzwala je najczęściej pobudzenie przedwczesne komorowe. Jeśli usuniemy pobudzenia przedwczesne komorowe, usuniemy czynnik, który wywołuje migotanie komór. Kolejny obszar, gdzie zaburzenia rytmu bardzo trudno jest leczyć ablacją, to złożone przedsionkowe zaburzenia rytmu, częstoskurcze przedsionkowe - chaotyczne, występujące najczęściej we wrodzonych wadach serca czy u pacjentów, którzy są po operacjach wrodzonych wad serca. Chociaż i w tym przypadku trzeba powiedzieć, że oczywiście terapia ablacją jest tu możliwa i bardzo wiele takich zabiegów się wykonuje, jednak są to zdecydowanie zabiegi najtrudniejsze, ponieważ substrat zaburzeń rytmu jest w wymienionych przypadkach bardzo nieregularny i nieprzewidywalny. Bardzo ważne jest w tych rodzajach zaburzeń rytmu bardzo dokładnie poznanie anatomii serca pacjenta, ponieważ jest ona zmieniona zarówno na skutek samej wady, jak i na skutek korekcji kardiochirurgicznej - w sercu występują dodatkowe cięcia, blizny. Nieraz wstawia się sztuczne nie tylko zastawki, ale także sztuczne fragmenty ściany serca czy sztuczne naczynia. To wszystko ma wpływ na zaburzenia rytmu serca i ich skomplikowanie, specyfikę.
A migotanie przedsionków?
Ablacje napadowego i przetrwałego migotania przedsionków wykonuje się z powodzeniem i wysoką skutecznością. Wyzwaniem jest terapia utrwalonego migotania przedsionków. Jeżeli migotanie przedsionków się już utrwali, przedsionki są bardzo zmienione chorobowo, zwłókniałe. Problemem jest wówczas miarodajna ocena zwłóknień w przedsionku. Najlepiej ocenia je rezonans magnetyczny, ta metoda nie jest jednak szeroko dostępna. Utrwalone migotanie przedsionków to zatem arytmia, która w kontekście ablacji jest również wciąż poza naszym zasięgiem.
Czy rosnąca rola ablacji podłoża arytmii to stały trend?
Tak, na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, szczególnie w migotaniu przedsionków, widzimy stały trend: podnoszenie klasy wskazań ablacji. Pamiętam, kiedy ablacja w migotaniu przedsionków miała wskazanie IIb („można rozważyć”), dziś już „zaleca się” albo „należy rozważyć” tę formę terapii, nawet bez uprzedniego leczenia farmakologicznego. Obecnie, jeśli pacjent ma napad migotania przedsionków albo rozpoznane migotanie przedsionków po raz pierwszy, to u części chorych w takiej sytuacji możemy mówić o ablacji jako leczeniu pierwszego rzutu czyli bez fazy farmakoterapii. To chorzy, u których na przykład szybki rytm w przebiegu migotania przedsionków powoduje pogarszanie funkcji serca i pojawia się u nich tak zwana tachykardiomiopatia. W takiej sytuacji nie trzeba rozważać leczenia farmakologicznego - można od razu kierować chorego na ablację migotania przedsionków.
U jakich jeszcze pacjentów warto rozważyć leczenie metodą ablacji?
Z pewnością u pacjentów z częstoskurczami nadkomorowymi ablacja to obecnie metoda z wyboru. Po pierwszym epizodzie częstoskurczów nadkomorowych powinniśmy już rozważyć ablację, a przy nawrotach arytmii, przy powtarzających się epizodach częstoskurczów nadkomorowych, powinniśmy preferować ablację nad leczenie farmakologiczne. W klasycznym trzepotaniu przedsionków, bardzo opornym na farmakoterapię, i migotaniu przedsionków mamy ablację uwzględnioną w wytycznych w I klasie wskazań („zaleca się”). W pierwszej kolejności powinniśmy podjąć leczenie antyarytmiczne lekami klasy pierwszej i trzeciej. To jest klasa pierwsza wskazań, a jak ktoś ma migotanie przedsionków leczone beta-blokerami, to u takiego pacjenta ablacja jest w klasie IIA („należy rozważyć”). Można się zastanawiać, czym się różni pacjent, który jest leczony lekami klasy pierwszej lub trzeciej od pacjenta leczonego beta-blokerami. Odpowiedź jest prosta: u tych pacjentów, którzy są leczeni beta-blokerami jako opcję terapeutyczną mamy jeszcze w zanadrzu leki klasy pierwszej i trzeciej. Jak zaś u kogoś leki klasy pierwszej i trzeciej okazały się nieskuteczne, jest bardzo mało prawdopodobne, że beta blokery będą skuteczne. Jednym słowem, w drugą stronę mechanizm dodatkowej opcji farmakoterapii już nie zadziała, co potwierdzają wyniki badań. Oczywiście oprócz rodzaju arytmii w procesie kwalifikacji pacjenta bierzemy pod uwagę także jego: wiek, ewentualne inne schorzenia, specyfikę budowy anatomicznej (dostęp do serca). Ogólna chorobowość pacjenta ma znaczenie dla skuteczności ablacji. Zresztą, jak w każdym leczeniu, im pacjent ma więcej chorób, tym zasadniczo efekty leczenia są gorsze. Nie mniej istotne są czynniki związane ze stylem życia: optymalna masa ciała, skuteczne leczenie nadciśnienia i cukrzycy, nieużywanie alkoholu i wyrobów tytoniowych, używek. Już dzięki efektywnym wynikom pracy pacjenta nad tymi obszarami widzimy, że efektywność procedury ablacji jest realnie wyższa.
W procesie podejmowania decyzji o wyborze metody terapii pacjent ma istotny głos?
Z pewnością chory powinien być świadomy wszystkich aspektów różnych rozważanych opcji terapeutycznych i jako lekarze musimy o to zadbać. Oczywiście poza preferencjami pacjenta w doborze metod leczenia musimy brać pod uwagę przede wszystkim obiektywne czynniki kliniczne, w tym na przykład przeciwwskazania do zastosowania każdej rozważanej opcji terapii. Ablacja będzie na przykład preferowana u tych pacjentów, u których leki antyarytmiczne są przeciwwskazane i po prostu nie da się ich zastosować. Innym przykładem są czynniki „życiowe”. Pacjenci, którzy wykonują zawody, gdzie napady arytmii zagrażałyby ich bezpieczeństwu, ale także bezpieczeństwu publicznemu (to na przykład: zawodowi kierowcy, maszyniści, piloci samolotów, przedstawiciele służb mundurowych), muszą być skutecznie leczeni, żeby pozostać aktywnymi zawodowo. W takich grupach pacjentów także możemy rozważyć ablację bez uprzedniego leczenia farmakologicznego.
Jak skuteczna jest obecnie procedura ablacji?
Odpowiadając najkrócej: skuteczność ablacji jest wysoka. Trzeba przy tym zaznaczyć, że skuteczność tej procedury zależy od wielu czynników, w tym od rodzaju i mechanizmu arytmii. Przykładowo, mechanizm arytmii może być punktowy i wtedy w leczeniu metodą ablacji osiągniemy bardzo wysoką skuteczność. Im substrat (podłoże) arytmii jest bardziej rozległy, tym skuteczność zabiegu będzie niższa. Inna rzecz, że w ogólnym rozrachunku musimy oceniać nie tyle doraźną (co do zasady najwyższą), co odległą (spodziewanie nieco niższą) skuteczność metod terapii, bo przecież właśnie o to nam chodzi – o długotrwały efekt terapeutyczny. I tak w napadowym migotaniu przedsionków odległa skuteczność zabiegowa ablacji (dwuletnia, pięcioletnia) wynosi pomiędzy 60 a 80 proc. Zdarza się, że sięga nawet 80-90 proc., ale jest to związane ze ściśle określonymi grupami pacjentów. W przetrwałym migotaniu przedsionków przyjmuje się, że pięcioletnia skuteczność ablacji wynosi mniej więcej 60-70 proc. W częstoskurczach komorowych wyniki są gorsze, ale, jak wspomnieliśmy, sama choroba jest inna. Ta choroba jest bardziej progresywna, postępuje, tworzą się nowe miejsca, gdzie indukuje się arytmia. W klasycznym trzepotaniu przedsionków skuteczność ablacji wynosi ok. 80-90 proc. Po jakimś czasie na powtórny zabieg ablacji wracają do nas naprawdę pojedynczy pacjenci. Inną grupą są chorzy trwale wyleczeni z danego rodzaju zaburzeń rytmu serca, którzy wracają po latach z inną arytmią – na przykład z migotaniem przedsionków, które rozwinęło się u nich wraz z wiekiem. To jednak zupełnie nowe schorzenie. Podsumowując, łatwiej dziś mówić nie o tym, które arytmie leczy się ablacją, tylko, o tym, których się tą metodą nie leczy. Rozwój nowych technologii, w tym cewników diagnostycznych i terapeutycznych - z czujnikami kontroli temperatury, siły nacisku, kierunku ekspozycji mocy etc., systemów elektroanatomicznych pozwalających śledzić przebieg arytmii w sercu pacjenta czy wreszcie nowatorskich koncepcji, takich jak ablacja przeprowadzana z wykorzystaniem wiązek promieniowania rentgenowskiego, pozwalają przypuszczać, że ablacja jako metoda leczenia zaburzeń rytmu serca ma przed sobą interesującą przyszłość.
Panie Profesorze, dziękuję za interesującą rozmowę.
Bezpośrednim powodem wyjazdu było osobiste odebranie dyplomu
Specjalista European Society of Hypertension to ja ! :)
W Polsce taki dyplom ma 29 osób.
Moja badge'a i jakaś opaska identyfikacyjna
Pamiątkowy i symboliczny T-shirt z Tintinem, kupiony na lotnisku w Brukseli podczas (ostatniego!?) pobytu na konferencji, która była poświęcona zagrożeniom dla zdrowia publicznego w październiku 2019...
Kolejny wyjazd dziennikarki był związany z uczestnictwem na konferencji prasowej na temat badania Mieszkałam: Caribe Royal Hotel, dziś 1 doba kosztuje w tym hotelu 1388 zł. Wiadomo inflacja atakuje wszystkich, a infekcja też nie pozostała bez śladów finansowych...
Mój bilet
Ten bilet jest historyczny bo wydano dwóm osobom miejsce 16B, byłam pierwsza!
Nasze limo service, które zawiozło nas z lotniska do hotelu
Nasz fotoreporter :)
Do hotelu dotarliśmy nocą
Z badge'ą
Szerokość korytarzy robiła wrażenie
Stoję sobie obluzowana jakbym nic innego nie robiła całe życie, tylko raportowała z amerykańskich konferencji prasowych ;) W tej podróży pojawił się Ryży z Amsterdamu* kultowa postać w naszych wspomnieniach, który zapytał nas na lotnisku w Amsterdamie kim dla siebie jesteście. Odpowiedzieliśmy w duchu języka polskiego jesteśmy kolegami. Ryży rzucił od niechcenia a kiedy ostatnio widzieliście się prywatnie. Odpowiedziałam prywatnie się nie spotykamy, my współpracujemy. Ryży wydał werdykt wy nie jesteście kolegami, wy robicie razem biznes. No i dowiedzieliśmy się czegoś o sobie!
Konferencja prasowa dotyczyła mikrokrążenia
W ogrodach hotelowych
Szefowa naszej delegacji do Orlando Teresa Komorniczak
Tak pisałam o konferencji w Rzymie: Aby dostać się na takie konferencje trzeba zwykle napisać uzasadnienie w języku angielski. Jak to robię nie wiem ponieważ podczas pisania takiego uzasadnienia posługuję się jakaś częścią mózgu, której na co dzień nie czuję. W wyniku aktywności wspomnianej mysterious part of my brain wyprodukowałam taki tekst. Justification for fellowship
I would like to participate in European School of Oncology Media Forum (26th October 2007, Roma) because I deeply believe, that it will be helpful for my future journalistic works. Meeting people directly involved in promotion modern oncology achievements allow me better understood how it is valid for patients.
Early cancers’ diagnosis and contemporary treatment is constantly too rare in Poland. The improvement of this situation needs active attitude of different people – doctors, government, patients and of course journalists. I believe that my medical education and experience connected with journalistic skills create good circumstances to active participate in improvement process for oncological patients in my country.
Miejsce obrad było bardzo urodziwe
Urwałam się z ostatnich wykładów i pojechałam do Watykanu, bo być w Rzymie i papieża nie widzieć nie uchodzi
Papieża nie udało mi się zobaczyć, ale malowniczych strażników watykańskich i owszem. Gwardia Papieska jest najstarszą i najmniejszą armią świata.
Nagroda Prix Galien została stworzona we Francji w 1970 roku przez farmaceutę Rolanda Mehla. Jej celem było promowanie znaczących postępów w badaniach nad lekami.
Pierwszymi krajami, poza Francją, które stworzyły własną nagrodę Galien były Belgia i Luksemburg w 1982 roku, a następnie Niemcy w 1984 roku i Holandia w 1985 roku. W 1988 r. Prix Galien ustanowiła Wielka Brytania, a następnie w 1989 r. Włochy, w 1990 r. Hiszpania, w 1992 r. Portugalia, w 1993 r. Kanada, w 2001 r. Szwajcaria, a w 2007 r. Stany Zjednoczone.
W 2012 roku nagrody Prix Galien wprowadzono w Polsce, Turcji, Izraelu i RPA, a w 2013 roku dołączyły Grecja, Rosja i Maroko. W 2015 roku Prix Galien po raz pierwszy odbyła się w Brazylii (https://www.prixgalien.gr/en/)
Poprzednia konferencja w Zurichu była ekstremalnie niskobudżetowa co wyrażało się wyjazdem rano na obrady i powrotem do Warszawy wieczorem. Dla odmiany organizatorzy konferencji "Painting the picture of cardiometabolic risk" nie szczędzili grosza /euro-centa i zorganizowali konferencję w hotelu Hiilton w Paryżu. Powiedzenie "elegancja - Francja" znakomicie pasuje do tej konferencji. W czasie naszego pobytu był turniej tenisowy French Open ( znany też jako Rolland Garos) i po korytarzach hotelu przechadzali się zawodnicy w strojach sportowych z rakietami w torbach. Niecodzienny widok w hotelu bogato-gwiazdkowym.
Nie dość tego nazwali ją "1st International Media Summit", powinni dodać pierwszy i ostatni szczyt medialny ponieważ omawiany na konferencji lek na odchudzanie rimonabant nie zabawił długo na rynku z powodu poważnych działań niepożądanych .
Ku pamięci sfotografowałam się in front of Hilton Hotel :)
Przed hotelem
Hotel zmienił nazwę na Hotel d' Collectionneureur
Obecnie doba w hotelu kosztuje około 1300 zł.
Tak opisałam wnętrze mojego pokoju:
Środek pokoju zajmowało zachwycające łoże z madagaskarskiego, ciemnobrązowego hebanu. Obleczone było w śnieżnobiałą jedwabną pościel najwyższego gatunku. Wezgłowie zdobił hotelowy herb z dzielnym rycerzem na rydwanie. Złote linie herbu znakomicie komponowały się z ciemnobrązowym hebanem.
W pokoju
Heban to gęste, czarno-brązowe drewno twarde, które jest na tyle gęste, że tonie w wodzie. Jest delikatnie teksturowany i ma lustrzane wykończenie po wypolerowaniu, co czyni go cennym jako drewno ozdobne. Jest także używany do produkcji instrumentów muzycznych Słowo heban pochodzi od starożytnego egipskiego hbny.
Rimonabant wycofano z rynku, wspomnienia pozostały.
Prelegentem był prof. Nils Wilking z Karolinska Institut w Sztokholmie
Uczestniczka obrad
Wyjazd był niskobudżetowy: rano samolot do Zurichu, powrót wieczorem. Nie zawsze ekstremalna oszczędność popłaca.. samolot spóźnił się i dojechaliśmy do miejsca obrad na ich koniec... Zorganizowano nam odrębne spotkanie z prof. N. Wilkingiem.
Na kongresie medycyny seksualnej w Kopenhadze dyskutowano głównie o sildenafilu czyli tematyce dotyczącej panów. Uznałam, że nie mogę mieć asymetrii wiedzy i w 2006 roku wybrałam się na kongres medycyny seksualnej kobiet. Była to pod każdym względem udana wyprawa - obrady ciekawe, Lizbona fotogeniczna, a do tego poznałam fado...
Moja badge'a
Abstract book
Bardzo ciekawa też była formuła kongresu. Zagadnienia związane z seksualnością kobiet omawiano w 5 liniach tematycznych:1.wzrok 2.dotyk 3.słuch 4.smak 5. węch
Jeden z abstractów
Przywieziona płyta pozostaje niezapomnianą pamiątką
Powiększyłam także moją kolekcję wydań Małego Księcia" w różnych językach
Po latach zupełnie nieoczekiwanie zostałam "ekspertką"medycyny seksualnej kobiet
Nabierałam dziennikarskich szlifów oraz możliwości wywierania wrażenia, wśród których między innymi tzw. była "czerwona blacha" czyli legitymacja prasowa International Federation of Journalists. Robiła ona bardzo duże wrażenie na wszystkich i jak mówiłam w czasach posługiwania się nią - działała bez otwierania. Nazwa blacha nawiązuje do metalowego identyfikatora policjantów, zwanego "blachą", który też robi duże wrażenie po okazaniu ;)
Czerwona blacha
Późniejsze formy legitymacji w postaci plastikowych kart nie mają tej mocy, bo takie karty nie dość, że mają wszyscy to jeszcze mogą się pomylić wywołując raczej uśmiech niż grozę. Niedawno gdy przyszło do płacenia rachunku w mojej ulubionej restauracji Koreana, wyjęłam z portfela kartę Biedronki...
Kopenhaga jest miastem, które trudno pokochać i nic dziwnego, że powodem mojej obecności była konferencja prasowa o lekach wspomagających uczucia czyli blokerach 5 fosfodiesterazy.
Pod tą uczoną nazwą kryje się specyfik, którego nazwa w sanskrycie zapisana jest takimi oto ładnymi znakami व्याघ्र i oznacza tygrysa. Każdy dżentelmen, który nie czuje się tygrysem po zażyciu व्याघ्र będzie nim niechybnie, no chyba, że wcześniej zejdzie na zawał serca bo wcześniej brał nitroglicerynę. To jedyna niezgodność farmakologiczna, która została pięknie pokazana w moim ulubionym filmie Lepiej późno niż później gdy Jack Nicholson trafia z atakiem serca i ma otrzymać nitroglicerynę. Choć bardzo lubię Nicholsona, to spoglądając na niego przez lata trudno oprzeć się refleksji jak okrutnie nietrwałym darem losu jest uroda. Być młodym i przystojnym to dar pospolity, ale zestarzeć się ładnie to dar dany nielicznym.
Podczas pobytu kupiłam dwa wydania Małego Księcia w języku duńskim
Konferencje w Brukseli były okazją do poznania wielu zagadnień dotyczących medycyny, a także spotkania ciekawych ludzi, wybitnych naukowców, laureatów Nagrody Nobla.
Moja badge,a
Press room
Prof. Rolf Zinkernagel, laureat Nagrody, Nobla. Podczas śniadania prasowego, powiedział pamiętne zdanie: największym wyzwaniem dla medycyny są zachowania ludzi
Na stronach bloga firmy Tavex ( https://pl.wikipedia.org/wiki/Tavex_Group) czytamy, że banki centralne w III kwartale kupiły 399 ton złota. Jest to największy zakup kruszcu od 1967 roku. Specjaliści rynku złota prognozują, że zakupy w IV kwartale będą jeszcze większe. Zakupy te mogą być wyprzedzającym działaniem w związku z obawami o hiperinflację. Inna koncepcja to przygotowanie do nowego systemu monetarnego mającego zabezpieczenie w złocie.
Sztabka złota nie jedno ma imię, nie zawsze musi być w kształcie prostokąta
Na taką ewentualność przygotowuje się zresztą „wschodni blok gospodarczy”. Kraje BRICS (czyli Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i Południowa Afryka) informowały już w ostatnich miesiącach o trwających pracach nad stworzeniem nowej waluty rezerwowej, która zamiast na zaufaniu (jak w przypadku dolara), miałaby się opierać na koszyku oferowanych przez nie surowców. Biorąc pod uwagę prowadzony w ostatnich latach przez te kraje (zwłaszcza największego, światowego producenta, czyli Rosję, ale Chiny i Indie) skup złota, można przypuszczać, że kruszec również znalazłby w zakresie zabezpieczenia tejże waluty swoją rolę - czytamy we wspomnianym blogu.
Pomijając zakres nadmiernej aktywności zakupoholików, również reszta ludzkości zawsze lubiła kupować zarówno towary pierwszej potrzeby, jak i te luksusowe. Nieważne, czy środkami płatniczymi były monety, lusterka, kolorowe paciorki, sztabki złota, czy banknoty o wysokich nominałach. Finalnie i tak najważniejszy jest zawsze zakupiony towar, bo jego rolą jest zapewnienie kupującemu chwili radosnej satysfakcji. Chociaż potrzeba wyzbywania się zdobytych często z niemałym trudem środków finansowych może wydawać się co najmniej irracjonalna, to i tak wszyscy z wielką ochotą uczestniczymy w tym odwiecznym procesie.
Pieter Brueghel Młodszy, Urząd poborcy podatkowego, 1640 r
Część zakupionych dóbr sprawia nam szczerą radość, są też niezrozumiałe wydatki, kiedy kierując się chwilowym zauroczeniem kupujemy coś zupełnie nam niepotrzebnego co zamiast radości przynosi jedynie dyskomfort. Są ponadto wydatki co prawda konieczne, ale zdecydowanie nielubiane.
Podatek, instytucja ponadczasowa
Nielubiane podatki towarzyszyły ludzkości od zawsze i nic się tej kwestii od tysięcy lat nie zmienia. Jak wskazują źródła historyczne - istniały już 4000 lat przed naszą erą wywodząc się ze świadczeń osobistych i darów na rzecz panującego. Nieco później powstały sumeryjskie gliniane tabliczki datowane na 2500 r. p.n.e. zawierające potwierdzenia zapłaty należności fiskusowi. Równie stary rodowód mają zwolnienia podatkowe. Kamień z Rosetty, czyli znajdująca się obecnie w Muzeum Brytyjskim w Londynie kamienna płyta pochodząca z 196 r. p.n.e., odkryta w Egipcie w 1799 roku przez żołnierzy Napoleona zawiera tekst dotyczący zwolnienia podatkowego dla kapłanów ze starożytnego Egiptu. Treść przekazu musiała być bardzo ważna, skoro zapisano ją w języku greckim, egipskim, hieroglifami i pismem demotycznym. Trzeba nadmienić, że w starożytności podatkami i daninami były obciążone tylko niektóre grupy ludności. Dla przykładu system podatkowy w starożytnym Egipcie polegał na zabieraniu rolnikom części zbiorów, rzemieślnicy natomiast oddawali część swych wyrobów na potrzeby wojska i administracji (resztę sprzedawali), a kupcy składali daniny rzeczowe. Z kolei w starożytnym Rzymie wprowadzono świadczenia pieniężne. W średniowieczu w warunkach gospodarki naturalnej i obowiązującego w Polsce prawa książęcego , przeważająca część świadczeń przybierała formę danin. Na terenach europejskich były one zwykle uiszczane monarsze przez poddanych lub władcy silniejszemu przez władcę słabszego jako wyraz uznania jego zwierzchności. Podatki istniały tylko na terytoriach o funkcjonującej gospodarce towarowo-pieniężnej, a dochody władcy pochodziły przeważnie z posiadłości ziemskich, przywilejów monarszych i ceł. Najszybciej w Europie rozwijał się system podatkowy we Francji i Anglii. Szczególnie ważne dla brytyjskiego skarbca było opodatkowanie mieszkańców amerykańskich kolonii. Nakładano więc na nich rozmaite podatki, np. na cukier czy podatek za opłatę stemplową, której podlegały drukowane oficjalne dokumenty. Pod koniec XVIII wieku wszystkie te podatki z wyjątkiem podatku od herbaty (to on wywołał w Bostonie szczególnie groźne zamieszki) zniesiono. Według ówczesnego brytyjskiego rządu obywatele powinni być obciążeni przynajmniej jednym podatkiem by podtrzymywać prawo do ich pobierania. Na przestrzeni wieków podatki miały zwykle najpierw charakter dobrowolny, potem zwyczajowy, aż wreszcie stawały się prawem.
Wiosenny zapach corocznego PIT-u
Dziś liczba podatków, a zwłaszcza szczegóły dotyczące wysokości oraz formy poboru lub zwolnień jest często dla przeciętnego śmiertelnika wiedzą raczej tajemną, stąd by być uczciwym obywatelem i w gąszczu przepisów czegoś nie przeoczyć korzystamy z pomocy fachowców. Jeszcze nie tak dawno pracownik szedł raz w miesiącu do zakładowej kasy, dostawał do ręki gotówkę i myślał tylko o tym jak się jej pozbyć opłacając konieczne świadczenia i robiąc zakupy. Nie był szczególnie zainteresowany wiedzą ile z wyjściowej, zarobionej przecież osobiście kwoty pobrało państwo na potrzeby wspólne służące chociażby budowie dróg, hut czy przedszkoli. Czasy się jednak zmieniają, zmieniał się też zakres ludzkiej ciekawości. W erze rozliczeń elektronicznych wiosna każdego roku nie kojarzy się już tylko z konwaliami, wiosna zaczyna też pachnąć PIT-em! Przyglądamy się nie tylko wydatkom, ale i celom, na które je spożytkowano, bo zarobione pieniądze wydatkujemy na całe mnóstwo dóbr materialnych, ale też na niezliczone daniny. Uczestniczymy w zbiórkach charytatywnych, ratujemy chore dzieci, również chore zwierzęta, pomagamy w rozmaitych akcjach pomocowych służących dobru ogólnemu lub dobru jednostki, a ta działalność daje nam dużo radości i satysfakcji, bo czujemy się trochę lepsi, bo możemy w czymś pomóc. Wpłacamy kwotę X na cel Y i przyglądamy się jak osiągnięcie tego celu dzięki zbiorowemu wysiłkowi staje się powoli coraz bardziej realne. To, że możemy ten proces obserwować jest kluczem do satysfakcji i motorem do powtórzenia pomocowego działania na podobnym lub innym polu. Nieraz finalnego celu nie widzimy, bo jest jeszcze zbyt odległy, bo chętnych do pomocy zbyt mało, ale jeśli tylko rozumiemy kierunek, w którym założony cel zmierza- na pewno się nie zniechęcimy.
Na lekarskim podwórku
Z zapisów ustawy o izbach lekarskich z grudnia 2009 roku dowiadujemy się, że my lekarze -członkowie izb lekarskich stanowimy samorząd zawodowy lekarzy i lekarzy dentystów, przy czym jednostkami organizacyjnymi samorządu zawodowego lekarzy i lekarzy dentystów są okręgowe izby lekarskie. Zakres zadań realizowanych przez reprezentujące samorząd lekarzy izby lekarskie określono w rozdziale 2, art. 5 w/w aktu prawnego. Ustawa wymienia aż 24 takie zadania, są to więc instytucje, które tak jak ich szeregowi członkowie prowadzą bardzo aktywną działalność. Przeciętny lekarz wie niewiele o pracy okręgowej izby lekarskiej. Jest zabiegany, zajmuje się diagnostyką, leczeniem i własnym nieustannym dokształcaniem. W tej ostatniej aktywności może liczyć na pomoc „swojej” izby, bo organizacja konferencji i szkoleń to jedna z najbardziej widocznych form jej działalności. Lekarze w interesie swoim i swoich pacjentów chcą korzystać z najnowszej wiedzy medycznej bo wiedzą, że to absolutnie niezbędne do wykonywania zawodu. Chociaż izby lekarskie takie szkolenia organizują, to biorąc pod uwagę liczbę specjalności medycznych, zakres potrzeb i ograniczoną na tych wydarzeniach liczbę miejsc, większość z nas dokształca się głównie podczas opłacanych przez siebie konferencji, zjazdów, sympozjów i kursów. Ale i tak na płaszczyźnie edukacji podyplomowej izba lekarska ma decydujący głos, bo to ona okresowo podsumowuje ostateczny wynik odbytych szkoleń, ocenia ich wagę przyznając lub nie właściwą dla danego rodzaju szkoleniowej aktywności liczbę punktów edukacyjnych. Ponieważ izba lekarska prowadzi rejestr swoich członków, to również odnotowuje ich aktywność zawodową, rejestrując placówki, w których lekarz realizuje swoje czynności zawodowe. I dlatego też przy nawiązaniu kolejnej umowy o świadczenie usług medycznych zgłaszamy ten fakt elektronicznie wprowadzając niezbędne dane do swojego profilu, albo też stawiamy się w wyznaczonych dniach i godzinach w siedzibie izby, by tej formalności dopełnić. Wydawany przez okręgowe izby lekarskie dokument: prawo wykonywania zawodu (poza szczególnymi sytuacjami) odbieramy tylko raz, chyba że uzupełnienie go o kolejny wpis wymaga odwiedzin w siedzibie izby. Budżet izb lekarskich stanowią w szczególności wpływy ze składek członkowskich, zapisów, darowizn i dotacji oraz wpływy z działalności gospodarczej. Na szczęście otrzymują też z budżetu państwa, z części, której dysponentem jest minister właściwy do spraw zdrowia, środki finansowe, na pokrycie kosztów czynności administracyjnych związanych z realizacją niektórych zadań. Ponieważ izby lekarskie to organy samorządowe, to zgodnie z w/w ustawą Naczelna Rada Lekarska ustala wysokość składek, a Okręgowa Rada Lekarska takie składki zbiera i prowadzi ich ewidencję. Pieniądze są potrzebne, a przy rosnących kosztach energii i wysokiej inflacji jest ich ciągle za mało.
Dobrze być otoczonym życzliwą troską
Rosnące koszty energii i wysoka inflacja dotyczą każdego. Niedostatki kadry medycznej, w szczególności lekarzy skutkujące przepracowaniem i pogarszającym się stanem zdrowia tej grupy zawodowej dają się we znaki również pacjentom, zwłaszcza że trochę ich ostatnio zza wschodniej granicy przybyło. W związku z obecną sytuacją popandemiczną i wojną na Ukrainie na proces diagnostyczno – leczniczy zwłaszcza w lecznictwie otwartym lekarz ma coraz mniej czasu i coraz mniej siły. Dobrze, że przynajmniej ma wsparcie swojego zawodowego samorządu. Nad potrzebą podwyżki o 100% stawki członkowskiej na rzecz izb lekarskich pochylał się w Naczelnej Izbie Lekarskiej specjalnie powołany zespół. Wszystko po to, byśmy byli pewni rzetelności podjętej na mocy uchwały nr Nr 38/22/IX Naczelnej Rady Lekarskiej z dnia 21 października 2022 decyzji, w myśl której od nowego roku kalendarzowego comiesięczna obowiązkowa stawka członkowska dla większości lekarzy w Polsce będzie wynosić 120 zł.
#
Jak wiadomo podatki i daniny są nieśmiertelne. Będą trwać prawdopodobnie tak długo jak ludzkość. Oficjalne tłumaczenie terminu Danina publiczna brzmi: świadczenie na rzecz państwa lub innego związku publicznoprawnego, ustalane jednostronnie na mocy określonego aktu prawnego, którego realizacja jest zabezpieczona możliwością zastosowania przymusu państwowego. Z racji wykonywanego zawodu i będąc wiernymi złożonemu przyrzeczeniu - lekarze zawsze składali innym daninę ze swojej wiedzy, poświęconego czasu i szacunku dla drugiego człowieka. Obowiązek złożenia jeszcze jednej tym razem podwyższonej o 100% raczej tego obrazu nie zburzy. Jak dotychczas będziemy więc wpłacać na rzecz samorządu lekarskiego określoną kwotę na rzecz "dobra wspólnego" i będziemy cierpliwie oczekiwać realizacji celów wspólnych dla naszego środowiska.
Chicago, Chicago.... śpiewa Frank Sinatra https://www.youtube.com/watch?v=NoKn7vkSMBc , i w rytm tej melodii wybrałam się w 2010 roku na kongres American Society of Clinical Oncology, zaciekawiona czy kongresy onkologiczne są równie ciekawe jak kardiologiczne. Jedna z koleżanek z passe www.photoblog.com napisała mi - pamiętaj zobaczyć The Bean.
Cloud Gate to publiczna rzeźba autorstwa urodzonego w Indiach brytyjskiego artysty Anisha Kapoora, która jest centralnym punktem AT&T Plaza w Millennium Park w obszarze społeczności Loop w Chicago, Illinois. Rzeźba i AT&T Plaza znajdują się na szczycie Park Grill, pomiędzy Chase Promenade i McCormick Tribune Plaza & Ice Rink. Zbudowana w latach 2004-2006 rzeźba nosi przydomek "The Bean" ze względu na swój kształt - nazwa, której Kapoor początkowo nie lubił, ale później polubił. Składa się z 168 zespawanych ze sobą płyt ze stali nierdzewnej, a jej polerowany wygląd zewnętrzny nie ma widocznych szwów. Mierzy 33 na 66 na 42 stopy (10 na 20 na 13 m) i waży 110 krótkich ton (100 t; 98 długich ton). - czytamy w Wikipedii.
The Bean i ja
Istniała już Gazeta dla Lekarzy od marca 2012, poprosiłam więc o akredytację jak dziennikarz ją reprezentujący ma kongresie ASCO, który odbywał się w czerwcu
Welcome Chicago
Press room
Wejście do mojego hostelu
W czerwcu 2012 poleciałam po raz drugi na ASCO do Chicago. Wyjazd był o tyle ciekawy, że pierwszy raz w życiu leciałam za ocean w biznes class. Tak to opisałam w książce „To jest Ameryka!"
„Siadłam na biznesowym fotelu i czuję się jak ta wieś, co tańczy i śpiewa „koko, koko, euro spoko”. ;)) Ni czorta nie wiem, jak co działa. Umiem jedynie zapiąć pasy! W economy class już wszystkie guziczki rozpracowałam, a tu nie wiem nic, bo wszystkie guziczki nowe. Po jakimś czasie rozgryzłam guziczki fotela i wyjmowanie stolika z pionowego ramienia oparcia po lewej – pokrywę odchyla się i w środku jest składany stolik, ale aby pokrywa się odkryła, trzeba nacisnąć guzik z przodu. W międzyczasie podano menu napisane w takich eleganckich słowach, że nie sposób spamiętać, więc wzięłam egzemplarz na pamiątkę. Tak na oko to przystawka składała się z łososia i szparagów, jagnięciny, ziemniaków, warzyw, ciastka, owoców, napojów.
Tymczasem dania spisane z karty, którą każdy otrzymuje w języku niderlandzkim i angielskim, nazywały się tak: Appetiser: Gravalax with white asparagus Main course: Filet of chicken in tarragon gravy Pan-fried halibut with light curry souce Hazelnut-crusted lamb medalion
Zdecydowałam się na nr 3, który okazał się pospolitym kawałkiem mięsa. Tak więc wszystko ponazywane jest bardzo szumnie, ale tak w istocie to chemiczne jedzenie linii lotniczych.
Na kongresie ASCO w Chicago (2012)
Mieszkałam w Palmer House
Pobyt o tyle pamiętny, że recepcja pomyliła numery pokojów i rachunek szefowej naszej 4 osobowej grupy wyjazdowej przypisała do mojej karty kredytowej. Udało się odkręcić, ale co przeżyłam to moje ;)
Dziennikarz uczestniczący w konferencji w centrum kongresowym Square
Moja badge'a
Mieszkałam w Best Western PremieR Hotel
Pisane na gorąco:
Śniadanie podają na poziomie -1, jest to zwykły posiłek hotelowy, bez jakichś rewelacji co do smaku czy wystroju wnętrza, jak np. w Paryżu, gdzie obicia foteli i rąbek na talerzu były w tym samym seledynowym odcieniu.
A więc kawa – nawet smaczna, cappuccino, wędliny – słone lub włókniste (szynka parmeńska), ser żółty, pieczywo takie dmuchane, croissanty – nawet smaczne. W sokach pływały truskawki. Po przygodzie kolegi, który dostał obrzęku Quinckego po truskawkach, postanowiłam ich unikać.
Miejsce obrad Square
Square - Centrum Kongresowe w Brukseli mieści się w dawnym Pałacu Kongresowym, który został zaprojektowany przez Julesa Ghoberta i Maurice'a Hoyoux i zbudowany w 1958 roku na potrzeby Targów Światowych. Zarządzany w tym czasie przez Narodowe Służby Kongresowe, Pałac Kongresowy składał się z kilku podziemnych pomieszczeń, w tym audytoriów na 1200 i 300 miejsc, a także z rudymentarnych przestrzeni wystawowych[2].
Chociaż zmodernizowany zarówno technologicznie, jak i estetycznie w 1978 roku, infrastruktura Pałacu starzała się przez lata 80. i 90. Trudności finansowe, wraz z odkryciem azbestu, doprowadziły do zamknięcia Pałacu w 2003 roku.
Pod koniec 2004 roku zarządzanie centrum zostało przekazane nowo utworzonej spółce Palais des Congrès plc. Do lipca 2005 roku opracowano i zatwierdzono plany biznesowe i remontowe spółki oraz uruchomiono fundusze. W ciągu dwóch i pół roku Pałac został gruntownie odnowiony i rozbudowany. Palais des Congrès plc sfinalizował umowę o zarządzaniu SQUARE z grupą GL events.
Miejsce obrad w odległości 15 minut od hotelu. W registration desk była niejaka Charlotta, z którą wcześniej korespondowałam oraz Alenka, też znana mi z kontaktów e-mailowych. Zapytały mnie, czy przyjdę na dinner – odrzekłam, że mam dużo pracy i niestety nie będę mogła w nim uczestniczyć. Dobrze przewidziałam, bo moje nogi wymagają położenia ich na lampie, a obiad zacznie się za 0,5 godziny i pewnie potrwa do 23.00. Trzeba dbać o formę.
Po odebraniu badge’y poszłam na kawę powitalną i poprosiłam Alenkę, aby poznała mnie z polskimi koleżankami. Zapytałam ich, czy takie wyjazdy to częste zjawisko czy normalna praca, kara czy nagroda w ich instytucjach. Więc jeżdżą raczej rzadko, 1 lub 2 razy w roku, są różne perturbacje z pracodawcami, bo niby je wysyłają, ale żądają pisania podań o zgodę. One chcą dostawać diety, skoro to służbowy wyjazd, na jakieś wydatki typu bilet z lotniska. Narzekały na niskie zarobki, ja powiedziałam oględnie, że emerytury starcza na świadczenia, a na resztę trzeba zarobić.
Wykłady były takie sobie, ciągle mówili SME, pytam co to za żargon – a to skrót od ang. małe i średnie przedsiębiorstwa – jest to specjalna unijna definicja, m.in. do 250 osób i granica obrotów czy dochodów, nie zapamiętałam jak wysoka. Po wykładach był lunch – taki typowy z różnymi daniami typu misz-masz plus jako ekstrawagancja dawno na bankietach niewidziana wino białe i czerwone.
Po obiedzie pojechaliśmy do Leuven autokarem, ale dokładnie to trzeba powiedzieć – w krzaki położone 0,5 godziny drogi od Brukseli, w których to krzakach stoi sobie fabryka produkująca sztuczne vel naturalne chrząstki – w sumie nie zrozumiałam, czy to są sztuczne produkty czy naturalne – może rozmnażają się naturalnie? Kuracja tą metodą zniszczonej chrząstki kosztuje 20 tysięcy euro.
Z wizytą w Leuven w fabryce wytwarzającej chrząstki
Droga powrotne trwała dłużej, bo w obrębie Brukseli korki są praktycznie na wszystkich głównych ulicach – zatkane są na 100%. Dojechaliśmy do miejsca obrad około 18.00. Nieopodal jest muzeum instrumentów dawnych. W programie była wycieczka z przewodnikiem, a potem networking drink (to jeszcze inna nowomowa biznesowa, podobna do smart casual – zawsze człowiek złapie jakieś modne określenie na takim wyjeździe). Wykręciłam się z tych aktywności na hasło muszę pisać, co każdy przyjął ze zrozumieniem, a tak naprawdę to byłam zmęczona i nie przepadam za tym ble-ble. Sympatyczni ludzie ogólnie, ale żebym na obolałych nogach od całodziennego siedzenia na konferencji i z plecakiem 7 kg chciała jeszcze ich słuchać, to nie mogę powiedzieć.
Ponieważ na konferencji zdobyłam hasło dostępu do internetu za free w centrum kongresowym, więc poszłam jeszcze raz do tego centrum, żeby tam poczytać co w kraju. A tak à propos tutejszego dostępu do internetu – to po prostu wieś tańczy i śpiewa! W centrum dla prasy raptem cztery stanowiska komputerowe z modelami przedpotopowymi.
W pierwszej chwili chciałam zajrzeć do poczty z komputera ogólnego, ale padłam na poszukiwaniu kropki na klawiaturze belgijskiej, bo oczywiście jakiś dewiant kropkę umieścił w innym miejscu niż na naszej! Zanim ją znalazłam bez okularów, to już trzeba było iść na obrady ;)).
Na obradach były stoły z gniazdkami i tam na kartkach leżących obok było napisane hasło dostępowe, ale ciekawostka: jest ono ważne do jutra do 22.00 – żeby ktoś, kto zostanie jeden dzień dłużej, nie mógł korzystać z unijnego internetu.
Internet w siedzibie UE na kartki! Normalna komuna, tylko w unijnym wydaniu!
W kawiarniach nie widać ludzi surfujących tak jak u nas, tylko piją piwo – podobnie jak w Paryżu, tylko tam więcej ludzi pali papierosy.
Po powrocie zdrzemnęłam się do 23.30. Po obudzeniu się stwierdziłam, że jest dobra pora na nocne łowy fotograficzne. Życie towarzyskie na ulicach w pełni, mieszkam blisko Grand Place, więc wyszłam i trochę popstrykałam.
Grand Place nocą
Teraz jest 1.15, gdy piszę – jeszcze trochę się spakuję i to będzie na dziś koniec. Rano spróbuję nadać tę korespondencję z centrum kongresowego, w którym jest dostęp do internetu. Mamy wyjazd autokaru o 10.00 i jedziemy na rondo Schumana do tego dużego budynku z tysiącem okien na spotkanie z unijnymi ważniakami. Musimy się wymeldować przed wyjazdem, wracamy autokarem do centrum, więc walizkę zostawię w hotelu i na lotnisko pojadę pociągiem, bo do Gare Brussels Centraal jest blisko. No i przejazd pociągiem trwa około 20 minut, a wszystkie inne środki grzęzną w korkach po południu. Mam samolot o 19.15.
Bruksela, 21 maja 2010 - live transmission ;)
To jest live sprawozdanie z gmachu Komisji Europejskiej, ale nie do końca live, bo europejskie urzędasy limitują dostęp do internetu i trzeba mieć hasło dostępowe, którego dziennikarzom nie dano – bo jeszcze coś napiszą ;)).
W końcu jest nas 17 osób, czyli 5 osób nie dojechało.
Facet nawija w english – a ja siedzę pod ścianą (na propozycję zajęcia miejsca za stołem odpowiedziałam, że jestem dalekowidzem ;)). Nikt więc nie zagląda mi w komputer.
Wyjechaliśmy z hotelu o 10.00 dwoma busami. W budynku, tym dużym oczywiście, kontrola security, ale nie taka napalona jak na lotniskach. Kazali wyjąć tylko laptop i komórkę, ale już aparat foto nie i kable też zostawili w spokoju. Potem szliśmy długimi korytarzami, a teraz siedzimy w jakiejś salce, a Mr X nawija o tym, jaka prasa kontaktuje się z nimi.
Mr X mówi, że oferują stories do wykorzystania, czyli wiedzą, co powinno być napisane, tylko nie piszą sami – stara bajka jak z pacjentami. ;))
Wiedzieć i potrafić – odwieczny ból głowy.
Zebranie Uniwersytetu Trzeciego Wieku - muszę zapisać się ;)
O czym donosi wasz reporter, wersja unformal, a może raczej modna z uwagi chustę na głowie kupioną w Brukseli z powodu zimnicy
Krystyna Knypl
GdL 11/2022
p.s. Na lotnisku w Brukseli, w damskim WC można było zetknąć się z napisem Lady P. Urinor
Na lotnisku w Brukseli - urinoir albo kobieta wyzwolona może sikać na stojąco w ramach równouprawnienia w EU
Dialogi na cztery nogi: - Będę sikać, jak mi się spodoba. - Co mówisz? Nie słyszę!
Dziennikarz uczestniczący w konferencji SIP (vide badge'a)
***
Societal Impact of Pain (SIP)
Platforma "Societal Impact of Pain czyli Społeczny Wpływ Bólu", (SIP) istnieje od 2009 roku. Jest wielostronnym partnerstwem prowadzonym przez Europejską Federację Bólu EFIC i Pain Alliance Europe (PAE), którego celem jest zwiększenie świadomości na temat bólu i zmiana polityki w tym zakresie. Platforma stwarza możliwości dyskusji dla wszystkich, którzy zawodowa lub prywatnie spotkają z problematyką bólu.
Otwarcie obrad
Tak pisałam na gorąco: Samolot miałam o 9.10, więc nie musiałam się zrywać w środku nocy ani brać taksówki, ale mimo to miałam przedsmak przygody – otóż z powodu zagrożenia wulkanicznego zamknięto niebo nad Szkocją i Irlandią. Na lotnisku jak zawsze wkręciłam się w dodatkową kontrolę, bo teraz, jak się okazało, trzeba wybebeszać wszystkie kable do kontroli – o czym nie wiedziałam, bo gdy leciałam do Atlanty, jeszcze nie trzeba było. Laptop, komórkę i aparat fotograficzny wystawiam do kontroli rutynowo, ale jeszcze zażyczyli sobie pokazania ładowarki do telefonu. Gościa przede mną pytają „ma pan jakieś kable w tym neseserze?” a on „tam mam same kable” i wywalił kilogram różnych przewodów. Poza tym wszystko fajnie – nie siedział nikt koło mnie, lot był spokojny, a strefie wolnocłowej na Okęciu nie było nic ciekawego. W samolocie na śniadanie dali na gorąco jajecznicę sproszkowaną, takież ziemniaki i szpinak (fuj!), bułkę, ciastko. Bułkę zabrałam, przydała mi się na potem zamiast dinneru, na który nie poszłam – bo już chyba wszystkie ciekawe lunche służbowe z nieznajomymi ludźmi zaliczyłam. Na lotnisku miał czekać facet z kartką i napisem SIP (nazwa tej konferencji), nie było widać nikogo takiego, jeśli nie liczyć jednego gościa, co wypatrzyłam, że trzyma taką kartkę, ale napisem do dołu.*
Rzeczony gość czekał jeszcze na 4 osoby z Hiszpanii – dwoje pacjentów (taka teraz moda, ze pacjenci biorą udział w konferencjach dla doktorów) i jedną prof. onkologii. Jechaliśmy około 0,5 godziny i dojechaliśmy do hotelu położonego w krzakach pod Brukselą. Design taki nowoczesny, obleci, plusy – mam bardzo duży pokój z aneksem biurkowym – gabinetowym. Cicho dokoła. W łazience nie wiem, jak przełącza się wodę na prysznic i wygląda na to, że się nie dowiem. Recepcja na dzień dobry żąda karty kredytowej na „extrasy” oraz podsuwa do podpisu regulamin, w którym stoi, że hotel nie odpowiada za biżuterię i kosztowności zostawione w pokoju – słowem ochrania złodziei i wystawia do wiatru gości, umywając przy tym ręce. Obrady nawet ciekawe, temat leczenia bólu niby powszechny, ale nie był mi znany bliżej, a dzieje się w tej sferze trochę nowych rzeczy – między innymi ma wejść na rynek w przyszłym roku nowy lek i podjęto starania, aby przewlekły ból z nieznanej przyczyny (tzw. fibromialgia) był samodzielną chorobą. Cierpią nań najczęściej kobiety źle wykształcone, o niskich dochodach, do 50. roku życia. Ucieszyłam się, że nie zapadnę na fibromialgię ;)). Po obradach był dinner, ale nie poszłam – bo strasznie dużo głośno gadających i nieznanych ludzi. Poznałam się przed dinnerem z głównym organizatorem i przeprosiłam za nieobecność – powiedziałam, że idę pisać, bo najlepiej to robić ze świeżymi wrażeniami. Zrobiłam sobie prywatny obiad z bułki, jogurtu, jabłka i batona – wszystko z samolotu oraz z przerwy kawowej. Jak na razie Atlanta jest numerem jeden jeśli chodzi o smaczne jedzenie służbowe. Aha, po przyjeździe był lunch. Poznałam się z przewodniczącym Austriackiego Czerwonego Krzyża – siedzieliśmy obok siebie na obradach. Idę spać, bo jutro muszę zrobić check-out o 8.30, potem obrady do 16.00, wylot o 19.15.
Up-date: w 2019 roku pan który miał mnie odebrać z lotniska miał na kartce nazwisko osoby, która przylatywała za kilka godzin - trzeba umieć rozszyfrować kod brukselskich podwoźników ;)
Do Brukseli jeżdżą teraz tylko bardzo ważni ludzie
Usłyszane w butiku "Elegantka"
Zacznijmy od kaczki, bez której żaden porządny dziennikarz nie jest w stanie funkcjonować w zawodzie. Kaczkę dziennikarską wymyślił żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku Egide Norbert Cornelissen, belgijski literat obdarzony specyficznym poczuciem humoru. Zaintrygowany sensacyjnymi informacjami zamieszczanymi często w ówczesnych gazetach postanowił sprawdzić, jak daleko sięga naiwność czytelników. Do jednej z gazet dał ogłoszenie o sprzedaży kaczki. Ptak miał być owocem niezwykłego eksperymentu. Cornelissen napisał, że miał dwadzieścia kaczek, jedną zabił i rzucił pozostałym na pożarcie. Potem zrobił tak samo z drugą, trzecią i czwartą, a także z wszystkimi pozostałymi. Wreszcie została tylko jedna kaczka – odżywiana wyłącznie mięsem pozostałych. Miała ona charakteryzować się wyjątkową siłą oraz drapieżnością i w związku z tym właściciel chciał ją sprzedać za cenę pięciokrotnie wyższą od ceny zwykłej kaczki. Historię tę przypisał Cornelissenowi belgijski uczony Adolphe Quetelet, autor biografii twórcy ogłoszenia. W historii Queteleta oraz we wszystkich jej lejnych wersjach brakuje informacji, które gazety i kiedy opublikowały ogłoszenie Cornelissena o kaczce. Inne z kolei wyjaśnienie mówi, że kaczki od dawna kojarzone są z kłamstwami, niemieckie bowiem słowo „kaczka” („ente”) może oznaczać również kłamstwo lub żart z gazety.
Nie jest możliwa kariera dziennikarza bez kaczki ;)
Ciekawa jest też informacja, że kaczka dziennikarska wywodzi się ze starego francuskiego wyrażeniavendre un canard a moitié,czyli sprzedać połowę kaczki. Otóż pewien uliczny sprzedawca kaczek oferował ptaki po osiem franków za sztukę. Niespodziewanie na drugą stronę ulicy wprowadził się nowy sprzedawca, który zaoferował kaczki po siedem franków za sztukę. Rozgorzała wojna cenowa, w wyniku której nowy sprzedawca kaczek zaproponował trzy franki za kaczkę. Pierwszy sprzedawca kaczek dał duży napisdwa franki, a na dole małym drukiem:za pół kaczki. Wszystko w przyrodzie ewoluuje... i po latach kaczka dziennikarska przemieniła się wfake newsa– ale to już zupełnie inna historia.
Berlaymont Building, siedziba Komisji Europejskiej
Podróże to marzenia, olśnienia, wspomnienia - kolorowa strona medalu z napisem podróże. Jest też druga strona mniej barwna – niepokój, niepewność, niebezpieczeństwo. Chyba w wyobraźni wszystkich przeważają te kolorowe barwy podróży skoro lotniska są wypełnione po brzegi, a każdej nocy przez Ocean Atlantycki leci kilkaset samolotów. Dla zrealizowania swoich marzeń, doznania olśnień i możliwości snucia wspomnień oszczędzamy pieniądze, czytamy o dalekich krajach, szukamy najlepszych połączeń, cierpliwie poddajemy się oględzinom na lotniskach, badaniu palpacyjnemu jako podejrzani, skanowaniu naszych linii papilarnych jako potencjalnie niebezpieczni, fotografowaniu jako teoretycznie zagrażający… długo by można snuć te rozważania. A jednak poddajemy się tym wszystkim procedurom dla przyjemności zobaczenia wieży Eiffla, kaplicy św. Piotra, Berlaymont Building, wodospadów Iguazu i zachowania w pamięci wrażenia które czuliśmy w pierwszej chwili gdy przed naszymi oczami pojawił się widok któregoś z cudów natury lub architektury.
W czasach PRL (w epoce socjalizmu) mieliśmy etap marzeń o podróżach, w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych (w epoce kapitalizmu) podróżując po świecie byliśmy na etapie olśnień. Teraz w epoce post-pandemializmu mamy czas wspomnień.
Symbol graficzny Unii Europejskiej to Berlaymont Building na tle którego jest unijna flaga. Budynek Berlaymont Building zawdzięcza swoją nazwę zakonowi Dames du Berlaymont (Siostry z Berlaymont). Zakon Dames du Berlaymont został założony w 1625 roku przez hrabinę Marguerite de Lalaing, żonę hrabiego Florenta de Berlaymont. Państwo belgijskie kupiło tę ziemię w 1962 roku, kiedy zakon przeniósł się do Argenteuil.
Mamy rok 2008
Od 4 lat Polska należy do Unii Europejskiej, pracuję w nowym zawodzie dziennikarza medycznego już kilka lat. Mam doświadczenie w samodzielnym bywaniu na konferencjach zagranicznych zarówno jako lekarz prezentujący doniesienia plakatowe na kongresach European Society of Hypertension oraz Interamerican Society of Hypertension (Mediolan, Paryż, Sao Paulo), a także jako dziennikarz medyczny akredytowany kongresie American Society of Hypertension oraz mam wizę amerykańską "I" jak informacja, która upoważnia do wykonywania zawodu dziennikarza w Stanach Zjednoczonych.
Umiem przesiąść się na lotnisku amerykańskim, odpowiedzieć na pytania pogranicznika i bez powikłań kontynuować podróż. Wbrew pozorom nie jest to czynność tożsama z przejściem na drugą stronę ulicy na zielonym świetle. Znane są przypadki odsyłania z granicy amerykańskiej osób bez odpowiedniej wizy dziennikarskiej dla osób piszących o podróży lub wiz pozwalających na pracę w Stanach Zjednoczonych dla artystów występujących na tamtejszych scenach. Także słownictwo podczas tych pogawędek musi być zgodne z oczekiwaniami pogranicznika. Co więcej podszkoliłam się w języku angielskim w Acadia Center for English Immersion, i najważniejsze: nie mam szefa, który zatroskanym głosem oznajmi, że najbardziej rozwinę się biorąc kolejny dyżur lekarski.
Jestem świadoma swego potencjału intelektualnego i postanawiam postawić kolejny krok na ścieżce kariery, a jest nim pokazanie się na salonach europejskich jako dziennikarz medyczny. I last but not least: mam 63 lata.
Bezpośrednim powodem wyjazdu do Brukseli było zaproszenie na konferencje prasową w Parlamencie Europejskim, jakie nadeszło pocztą elektroniczną pewnego popołudnia. Organizacja pozarządowa Europacolon organizowała miesiąc świadomości schorzeń nowotworowych jelita grubego i poszukiwała wsparcia swojej działalności w mediach.
Szczegóły logistyczne
Miejsce konferencji na tyle atrakcyjne i dotychczas bliżej mi nie znane, że zdecydowałam jako typowy freelancer zainwestować w wyprawę. Koszty wyjazdu były następujące: bilet do Brukseli LOT - em: 317.41pln ( na pokładzie całkiem przyzwoite śniadanie - kanapka plus pierogi z serem, napoje, wino, gazety wszystko wliczone), z Brukseli linią Brussels Airlines 518.17 pln ( na pokładzie wszystko za pieniądze! nawet gazety i H2O) dwa noclegi w hotelu Eurostars Grand Palace przy Boulevard Anspach, przejazd na lotnisko w Warszawie - 30,00 pln przejazd z/na lotnisko w Brukseli - 2 x 2.90 euro wyżywienie tradycyjnie nie było zbyt drogie. Lot 235 o 7:00 spowodował, że zerwałam się na równe nogi o 4:00 i pohałasowawszy sąsiadom o 5:10 wsiadłam do taksówki. Kurs do 6:00 rano jest wg drugiej taryfy i na Okęcie wyniósł 30 pln. Odprawa przy check-in bez problemów, także wykrywacze metali nie byli jeszcze do końca rozbudzeni i niczego nie chcieli oglądać w szczegółach. Miejsce przy oknie, w towarzystwie dżentelmena zamieszkałego w Brukseli, z pochodzenia Polaka.
Sąsiad doradził mi abym jechała pociągiem a nie taxi (wyznanie raz utknąłem w korku i spóźniłem się na lot - przekonało mnie ostatecznie i szybko). Bilety kupuje się na lotnisku. Pociąg jest na poziomie -1. Autobusy na poziomie 0. Po kwadransie oczekiwania na peronie nadjechał dość brudny pociąg, który zatrzymał się na Gare Nord, a potem na Gare Centrale. Po drodze z okiem widziałam Atomium - robi pewne wrażenie, ale podobno im dalej tym lepsze. Nie zabiegałam więc o bliski kontakt z budowlą. Z Gare Centrale kierują się w dół wąskimi uliczkami po kilku minutach doszłam do Grand Place, który przede wszystkim wcale nie jest taki grand. Dalsze 15 minut w dół i znalazłam się na Boulevard Anspach. Przypadkowo skręciłam w lewo i natknęłam się na supermarket, w którym zrobiłam zakupy spożywcze. Hotel dostępny był od 13.00. Recepcja wyznaczyła mi pokój 507 na V piętrze.
"Rdzeniowy zanik mięśni (SMA). Efekt leczenia SMA w Polsce. Nowa jakość życia pacjentów oraz opiekunów" - to tytuł raport podsumowującego wyniki leczenia w latach 2019 - 2022 nursinersenem w ramach programu lekowego.
Nusinersen był zarejestrowany w grudniu 2016 roku jako pierwszy lek do leczenia SMA. Zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Europie ma on status leku sierocego,
Program był uruchomiony 1 stycznia 2019 roku, a pierwszy pacjent otrzymał leczenie w marcu 2019 roku. Początkowo program był realizowany w trzech ośrodkach specjalistycznych, obecnie w jego realizację zaangażowanych jest 35 ośrodków (18 ośrodków pediatrycznych około 50 zachorowań oraz 17 ośrodków dla osób dorosłych. Szacuje się, że w Polsce choruje na SMA około 1200 osób, a każdego roku diagnozuje się około 50 nowych zachorowań. Średnia wieku 298 pacjentów pediatrycznych włączonych do programu wynosiła 6,9 lat. Skuteczność leczenia oceniana za pomocą skali CHOP-INTEND, która po roku leczenia wynosiła 8,9 punktów oraz za pomocą skali HFMSE, która po roku leczenia wynosiła 6,1 punktu. W obu przypadkach zmiana przekraczała liczbę punktów, którą uznaje się za istotną klinicznie ( 4 punkty dla skali CHOP-INTEND oraz 3 punkty w skali HFMSE.
Obecnie w Polsce przeprowadzane są badania przesiewowe wszystkich noworodków pod kątem SMA.
Piśmiennictwo:
1.Safety, tolerability, and efficacy of a widely available nusinersen program for Polish children with Spinal Muscular Atrophy - Katarzyna Kotulska i wsp.