Dendrologia w wydaniu rodzinnym

Alicja Barwicka

Nie bez powodu zwykło się przyjmować drzewo jako symbol graficzny trwania rodów. Drzewo ma zawsze jakiś początek w postaci pnia, z czasem tworzą się gałęzie, część z nich bujnie się rozrasta, część wręcz odwrotnie, bo też i każde drzewo jest inne. W zakresie rozrastania się lub nie ludzkich rodzin jest podobnie, bo one także różnią się między sobą. Upływający czas kształtuje te nasze rodzinne drzewa pokazując ich niewątpliwe piękno, ale też pozwala na ukrywanie wśród gałęzi i liści cech, które dla osób postronnych nie powinny być od razu widziane. Tak jak w przyrodzie są drzewa stare, w których ocalała rodzinna dokumentacja pozwala lokalizować pień, z którego powstawał ród na XVII - XVIII wiek, ale są i całkiem młode drzewka, bo z jakiś przyczyn początek rodziny osadzamy w okresie półwiecza, czy raptem wieku temu.  

Polski drzewostan zawsze był zróżnicowany

Po zakończeniu wojny opisywana wcześniej rodzina Marty i Antoniego Kowalskich  starała się w Człuchowie odnaleźć spokój i stabilizację, nie zaprzestając poszukiwań drogi powrotu do Bydgoszczy. Najstarsze córki Basia i Jadzia romansowały z przyszłymi mężami, a Halinka, Gosia i Milena pilnie odrabiały zaległości edukacyjne. W tym czasie, w sporej odległości od Człuchowa wyrastało sobie całkiem inne rodzinne drzewo. Od zawsze klepało biedę i było do niej przyzwyczajone, ale i tak, jak na pierwsze lata powojenne miało się bardzo dobrze, bo też i mocno zapuściło korzenie na mazowieckiej równinie. W tej „najbiedniejszej z biednych” rodzinie założonej w początkowych latach XX wieku przez Mariannę z domu Uleńską i Bolesława Stefańskich bieda panowała zawsze. Bolesław był robotnikiem rolnym, czyli sam nie posiadał nic. Pamiętajmy, że  w tamtym czasie polscy robotnicy rolni stanowili najniższą warstwę ludności wsi. Uzależnieni od dziedzica i jego administracji albo od swego gospodarza, pozostawali w systemie zależności osobistej, co odczuwano jako pozostałość stosunków feudalno-pańszczyźnianych. W strukturze społecznej przedwojennej Polski ta grupa stanowiła aż 25%  mieszkańców, co tylko oddaje stan poziomu gospodarczego kraju, który dopiero dźwigał się z niebytu ekonomicznego po odzyskaniu niepodległości. Źródłem środków utrzymania rodzin robotników rolnych była dorywcza praca w majątku lokalnego właściciela ziemskiego. Dziedzic pozwalał nielicznym na bardziej trwałą formę zatrudnienia we dworze, lub w posiadanych włościach. Pozostali mieszkańcy wsi mogli liczyć tylko na doraźne wykonywanie  nisko opłacanej pracy zależnie od aktualnych potrzeb ziemianina. Kiedy dziedzic był człowiekiem życzliwym okolicznym bezrolnym chłopom, pozwalał zbierać chwasty ze swoich upraw i stąd na chłopskich stołach tak bardzo popularna była wówczas zupa z lebiody.

<a href=

Źródło ilustracji:

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/cb/Robotnik_28.10.1931.jpg

Dał nam przykład Bonaparte

Sytuacja polityczna i gospodarcza Polski we wczesnym okresie międzywojnia i raczkujący dopiero polski przemysł nie mógł wchłonąć ogromnej liczby chętnych do pracy, stąd większość osób z najniższych warstw społecznych nie miała żadnych szans na poprawę swojego bytu. Ówczesna Europa dysponowała wiedzą o poziomie biedy polskich robotników rolnych. 3 września 1919 roku pomiędzy rządem RP i Republiki Francji zawarta została Konwencja w przedmiocie emigracji i migracji oraz protokół dodatkowy do tej Konwencji. Ten akt prawny legalizował emigrację zarobkową obywateli obu krajów zapewniając obustronnie respektowanie obowiązujących praw pracowniczych, w szczególności realizowaną przez właściwe państwo opiekę socjalną i zdrowotną. W w/w dokumencie czytamy między innymi: „Rząd Polski i Rząd Francuski postanawiają:

1. Udzielać wszelkich ułatwień administracyjnych mieszkańcom każdego z obu krajów, pragnącym się udać jednostkowo w celach zarobkowych do drugiego kraju lub powracających do ojczyzny…

2. Zezwalać na zbiorowe kontraktowanie robotników w jednym z obu krajów na rachunek przedsiębiorstw, znajdujących się w kraju drugim, z zachowaniem warunków wyszczególnionych w niniejszej konwencji.”

Dzięki takim uwarunkowaniom wielu polskich obywateli, w tym w szczególności robotników  rolnych skorzystało z szansy legalnego zatrudnienia, a tym samym zarobkowania na terenie Francji. Wyjechało wielu, a dzięki ich ciężkiej, ale przede wszystkim regularnie opłacanej pracy we francuskich fabrykach, kopalniach i gospodarstwach rolnych poprawiał się przez następne lata byt pozostawionych w Polsce rodzin.  W 1939 roku przybrały na sile pogłoski o zbliżającej się wojnie, co miało istotny wpływ na podejmowanie przez polskich emigrantów decyzji w sprawie powrotu do kraju. Duża część wybrała emigrację i do Polski nie wróciła. Z możliwości legalnego wyjazdu do pracy na terenie Francji skorzystał również Bolesław Stefański i przez kilka lat pracował fizycznie w kopalni węgla kamiennego w okolicach Lille, wspierając finansowo pozostawioną w Polsce rodzinę. Chociaż nikt nie sądził, że wojna potrwa tak długo i że przyniesie taką masę zbrodni, to ojciec rodziny nie chciał jej pozostawiać samej w niepewnym czasie i tuż przed wybuchem wojny wrócił do swoich.

Bieda w sąsiedztwie palacu

Co prawda rodzina Stefańskich przeprowadzała się kilkakrotnie, ale zawsze były to lokalizacje położone w niezbyt dużej odległości. Młode małżeństwo Marianny i Bolesława rozpoczęło swoją wspólną drogę w małej wsi Psary, położonej w powiecie płockim, gminie Drobin. Tam też w październiku 1923 roku przyszedł na świat ich pierworodny syn Stanisław. W niedługim czasie przenieśli się nieco bardziej na południe do znacznie większej wsi Staroźreby, gdzie w imponującej rezydencji otoczonej rozległym parkiem mieszkał dziedzic tych ziem. Znaczną część majątku zajmował klasycystyczny pałac, będący wynikiem rozbudowy starego dworu, a raczej renesansowej willi wzniesionej w XVI wieku jako rezydencja biskupa chełmskiego Wojciecha Staroźrebskiego. W obecnym kształcie pałac powstał około 1800 roku według projektu słynnego na przełomie XVIII i XIX wieku architekta warszawskiego Hilarego Szpilowskiego dla Onufrego i Ludwiki Bromirskich właścicieli tych ziem do 1875 roku. W kolejnych dziesięcioleciach właścicielami majątku były polskie rodziny ziemiańskie, a jako ostatnia przed wojną rezydowała tu rodzina Karnkowskich. Pałac był otoczony pięknym, zadbanym parkiem z licznymi stawami, starodrzewem (między innymi kilkusetletnią topolą, alejami grabowymi) i słonecznymi polankami. Do tej rozleglej, otoczonej murem posiadłości prowadziła neogotycka brama z krzyżem na szczycie. Współcześnie cały kompleks jest ponownie własnością prywatną, istnieje więc szansa, że zarówno mocno zniszczony pałac jak i zaniedbany park odzyskają jeszcze kiedyś swój dawny blask. Przeprowadzka do Staroźreb nie poprawiła bytu młodej rodziny, nadal nie mieli własnego domu i zajmowali jedynie przydzielone im niewielkie izby w dworskich zabudowaniach. Mieli tu jednak bliżej do dworu, tym samym łatwiej było zdobyć nawet dorywczą pracę, a z takiej się głównie utrzymywano.

Czekoladowa rzeczywistość

Chociaż rodzina była biedna, to wypracowano w dzieciach potrzebę kształcenia. Wiejska szkoła w której wraz z innymi równie biednymi dzieciakami rozpoczynała edukację czwórka (Stanisław, Edek, Ircia i Zosia) z pięciorga rodzeństwa Stefańskich nie mogła ich wiele nauczyć, ale rozbudziła marzenia o innym, lepszym życiu. Tylko najmłodszy Janek urodzony w 1933 roku nie zdążył rozpocząć edukacji przed 01 września 1939 roku. Do rodzinnej historii przeszła opowieść Stanisława o swoim szkolnym koledze, który w odpowiedzi na pytanie nauczyciela kim chciałby zostać jak dorośnie, odpowiedział „fabryką czekolady” . Taka odpowiedź była dla słuchających kolegów szczytem odwagi i to wcale nie przed wyśmianiem. To była deklaracja sięgnięcia w życiu po coś dla ich środowiska absolutnie nieosiągalnego, bo przecież żadne z tych dzieci nie tylko nie znało smaku czekolady, ale też nic nie wskazywało na to, że mogą go kiedyś poznać. Marianna była tylko prostą wieśniaczką, ale w domu regularnie czytano periodyk „Robotnik”, były książki, które czytano dzieciom, póki same tej umiejętności nie nabyły. Cała rodzina była uzdolniona muzycznie i chociaż nie było można nawet marzyć o zapewnieniu rodzeństwu profesjonalnego wykształcenia w tym kierunku, to elementarną wiedzę dzieciarnia zdobywała sama. W domu grano na darowanych przez kogoś skrzypcach i na akordeonie oraz śpiewano „na głosy”. Wszystkie dzieci były ciekawe świata, chciały go poznawać. W tym bardzo biednym domu panowało przekonanie, że tylko zdobycie wiedzy pozwoli na poprawę bytu. Tymczasem jednak Bolesław z najstarszymi synami Stanisławem i Edkiem aż do wybuchu wojny zajmowali się przede wszystkim dworskimi końmi. Ponieważ dziedzic był z ich pracy zadowolony, to z czasem na ten rodzaj zajęcia uzyskali swojego rodzaju patent. Praca nie była lekka, bo obejmowała nie tylko opiekę nad stajniami, ale i ujeżdżanie koni. Powoli dworskie konie stały się ulubionym tematem codziennych rozmów w domu do tego stopnia, że nie mogąc sobie wyobrazić sceny ognia wypadającego z obłoku opisanej w pięknej polskiej kolędzie (Z narodzenia Pana) chłopcy podczas śpiewu spokojnie zamieniali słowo „obłok” na „obrok”, bo w końcu dawali tę paszę koniom każdego dnia i taka scena była dla nich bardziej rzeczywista. Sytuacja ekonomiczna rodziny poprawiła się w niewielkim zakresie dzięki pracy Bolesława we francuskiej kopalni, ale przez wybuch wojny bieda szybko tu powróciła.

Maszyna do produkcji czekolady

Źródło ilustracji:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Czekolada#/media/Plik:Chocolat_broyeuse.jpg

Marzenia do przechowania

Kiedy wybuchła wojna całą ludność w Polsce, w tym również rodzinę Stefańskich dotykały wszystkie dolegliwości dnia codziennego, zwłaszcza narastająca bieda, głód, lęk o życie, możliwe represje ze strony niemieckiego okupanta grożące za każde podejrzenie o niesubordynację. W siedmioosobowej rodzinie Stefańskich wybuch wojny nie zmienił tylko stale towarzyszącej im biedy, a dodatkowo zniweczył marzenia dzieci dotyczące edukacji. Ojciec rodziny z racji wieku i stanu zdrowia nadwątlonego ciężką, fizyczną pracą we francuskiej kopalni nie został wcielony do armii. Już od początku wojny żeby mieć co jeść nadal zajmowano się końmi, chociaż już nie tylko dworskimi, ale i tymi będącymi na wyposażeniu wojska. Poza sprzedażą tego, co wyrosło w przydomowym ogródku było to główne źródło niewielkiego dochodu rodziny. Dzieci nie mogły się kształcić, a ich marzenia o edukacyjnej drodze do osiągnięcia celu jakim byłby lepszy los zostały póki co odłożone na później. Musiały się zadowolić pomocą w gospodarstwie, chowaniem w ziemiance kartofli przed Niemcami i wędrówkami na targ z warzywami, nieraz nawet z  towarem deficytowym np. kurą, by móc sprzedać towar równie biednym jak oni, a za uzyskane środki kupić potrzebne aktualnie leki, czy nieco ziarna pod zasiew. Te piesze wyprawy dla ówczesnych nastolatków Stasia i Edka bywały czasem bardzo niebezpieczne, a jedna z najdłuższych kiedy po sól - szli pieszo do Warszawy (odległość ok. 120 km) z towarem przez cztery dni bocznymi drogami, śpiąc w stogach siana i chowając się przed patrolami niemieckimi obfitowała w taką masę przygód, że mogłaby stanowić tło dobrej sensacyjnej fabuły. Była wojna i było nie tylko głodno, ale i bardzo niebezpiecznie również dla dzieci. W najbliższej okolicy ciągle pojawiali się Niemcy. Marianna jak każda matka chroniła przede wszystkim dzieci. Dziewczynki postanowiła „przechować” u dalszych krewnych w okolicy mniej przez okupanta nawiedzanej. Ircia rozumiała konieczność rozstania z najbliższymi, ale młodszej, wówczas jedenastoletniej Zosi zupełnie taki pomysł nie odpowiadał, chciała być we własnym domu, postanowiła więc uciec. Podczas tej eskapady trafiła na znudzonego niemieckiego żołnierza, który goniąc dziewczynkę zaczął ją ostrzeliwać z posiadanej broni. Uratowała ją znajomość terenu dzięki czemu mogła się ukryć, bo w bezpośredniej ucieczce przez pola nie miałaby żadnych szans. To doświadczenie zapamiętała na całe życie. Stanisław i Edek byli świadomymi nastolatkami i koniecznie chcieli walczyć z najeźdźcą. Byli zbyt młodzi na legalny pobór, ale snuli plany alternatywnych dróg walki. Chociaż rodzice pilnowali, by nie udało się tych planów zrealizować, to pełni zapału chłopcy podejmowali  próby… Napiszę o tym w kolejnej odsłonie rodzinnych losów.

Alicja Barwicka

GdL 7 _ 2021

Moje wcześniejsze artykuł z serii Świat się zmienia, pisz wspomnienia

1. Świat się zmienia, pisz wspomnienia: Nieustający czas wojny

https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/1080-swiat-sie-zmienia-pisz-wspomnienia-nieustajacy-czas-wojny

2. Świat się zmienia, pisz wspomnienia: Czas pokoju czy niepokoju?

https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/1135-swiat-sie-zmienia-pisz-wspomnienia-czas-pokoju-czy-niepokoju

3. Świat się zmienia, pisz wspomnienia: W jedności siła

https://gazeta-dla-lekarzy.com/index.php/wybrane-artykuly/1136-swiat-sie-zmienia-pisz-wspomnienia-w-jednosci-sila