Nikt nie przypuszczał, że zupełnie nieplanowany rajd Paryż - Dakar okaże się tak bardzo udaną trasą, wprawdzie pełna niespodzianek oraz wyzwań, ale jednak bardzo udaną pod każdym względem.
Choć tango powszechnie jest kojarzone z Argentyną to pierwotne korzenie wywodzą się z Montevideo. Matylda i @Francis wprawdzie nie dotarli do Bueonos Aires razem, ale mieli okazje mieszkać na Rue Montevideo w Paryżu. Pewnej niedzieli także tańczyć tango na kinderbalu z Hilitką.
Rozdział 29. Na szlaku osiągnięć krajowych oraz zagranicznych
Szlak osiągnięć @Francisa ma charakter iżynierski oraz dziennikarski. Szlak inżynierski rozpoczął się uzyskaniem dyplomu absolwenta Technikum Nukleonicznego w Otwocku.Placówka ta powstała w 1963 roku i była pierwszą tego rodzaju instytucją edukacyjną, kształcącą młodzież w dziedzinie nukleoniki.
Dzięki tej edukacji żaden przewód elektryczny, żarówka, zamek, komputer ani inne urządzenie techniczne nie stanowiło dla niego tajemnicy.Po ukończeniu technikum pracował w Instytycie Badań Jądrowych w Otwocku - Świerku https://pl.wikipedia.org/wiki/Instytut_Bada%C5%84_J%C4%85drowych, .
Edukację kontynuował na wydziale elektroniku Politechniki Warszawskiej.
Szlak dziennikarski ma wymiar krajowy oraz zagraniczny
Po ukończeniu studiów @Francis skierował swe kroki ku karierze dziennikarskiej pracując podczas studiów w prasie studenckiej, a następnie w czasopismach prasy technicznej takich jak Zrób Sam, Przegląd Techniczny oraz finansowych takich jak Gra na Giełdzie. Tak znakomicie opanował wszystkie aspekty związane z poprawną polszczyzną, że jedna z współautorek GdL była przekonana iż jest on absolwentem polonistyki.
Odznaczenie
Edukację politechniczną kontynuował na wydziale elektroniki Politechniki Warszawskiej.
Korespondent Le Figaro ;)
W dalszym etapie kariery współpracował z Matyldą, piszącą na łamach prasy medycznej. Ukoronowaniem tego etapu kariery była akredytacja dziennikarska na kongresie American Heart Association w Orlando (2007).
@Francis na kongresie American Heart Association w Orlando
Korespondent w Orlando
Korespondent France Press ;)
Od 2012 współtwórca GdL, z okazji 5 lecia otrzymał Diamentowy Przecinek
Na łamach GdL 2017 tak została opisana uroczystości 5 lecia
Tradycja nakazuje, aby na urodzinowym przyjęciu był tort, świeczki i zdjęcia dokumentujące ich zdmuchiwanie. Jednak to nieprosta sprawa, gdy potencjalni goście – redaktorzy tworzący GdL rozrzuceni są po całej Europie, mają nie tylko różne grafiki swoich obowiązków służbowych, ale także dziatwę wymagającą odprowadzenia do szkoły lub poczytania po raz setny książeczki z ulubionymi wierszami.
W drugiej części przewodnicząca kolegium redakcyjnego Katarzyna Kowalska zdalnie odebrała Dziennikarski Laur Złoty Przecinek.
O właściwe menu zadbała redaktor naczelna, znana ze swej pasji do niefarmakologicznych metod zapobiegania schorzeniom cywilizacyjnym. Serwowano prozdrowotną pięciokolorową sałatkę warzywną pełną smakowitych antyoksydantów oraz niskosodową H2O.
Pogryzając pomarańczowe marchewki, zielone brokuły, czerwone pomidory, żółte papryki i fioletową kapustę planowaliśmy następne numery. Najbliższy temat, który przedstawimy na naszych łamach, to „Choroby rzadkie w Europie”.
Obchody zostały podzielone na części realną i wirtualną. Podczas pierwszej z nich sekretarz redakcji Mieczysław Knypl otrzymał Dziennikarski Laur Diamentowy Przecinek, a redaktor Alicja Barwicka, autorka najbardziej poczytnego artykułu opublikowanego na naszych łamach, odebrała Dziennikarski Laur Złoty Przecinek.
Matylda w 2008 roku wybrała się do Buenos Aires na World Congress of Cardiology. Była bardzo zawiedziona, gdy okazało się iż ludzie nie tańczą tan na ulicach tanga od rana do nocy. Owszem tańczą jednie w dzielincach turystycznych, niejako zarobkowo - o czym dowiedziała się już po powrocie
Kupiona na lotnisku w Buenos Aires figurka tancerzy stała się jej ulubiona maskotką. Na wspólne tańce w Buenos Aires jednak Matylda z @Francisem nie wybrali się. Najbardziej egzotycznym miejscem do którego dotarli był Oran.
Tango obecne w planach oraz marzeniach znalazło także swój wyraz na łamach GdL. Matylda odbyła podróż badawczą do Argentyny. Była nieco zaskoczona, że wszyscy ludzie nie tańczą w Bueonos Aires na ulicach, co najwyżej w dzielnicach turystycznych. Nie zawiodła się na hostelu, w którym były ciekawe ilustracje na ścianach.
Czy taniec to szaleństwo naszych czasów? Otóż nie! Taniec istnieje znacznie dłużej niż sięga nasza pamięć, a nawet tak zwana pamięć zbiorowa. Towarzyszył ludziom od zarania dziejów i był obecny w codzienności pierwszych cywilizacji. Każde plemiona miały swoje rytuały przejścia i zawsze towarzyszył im grupowy taniec. Przed walką wojownicy dodawali sobie odwagi, wykonując rytualne tańce. Szaman, nim brał się za leczenie, wykonywał taniec, który dawał mu boskie prawo uzdrowienia. Powstałe przed nastaniem naszej ery malowidła naskalne przedstawiają nie tylko sceny polowań, ale i tańca. Dawid tańczył przed Arką, Salome przed Herodem, a Estera przed Aswerosem. Opisy tańca znajdują się nie tylko w Biblii, ale i w antycznych tekstach, chociażby u Homera. - pisze na łamach GdL Aleksandra Zasimowicz
Polska międzywojnia nuciła szlagiery Jerzego Petersburskiego, takie jak Tango milonga, To ostatnia niedziela czy Artura Golda Jesienne róże. Dzisiaj wszyscy potrafią zanucić utwór Budki Suflera Takie tango (Bo do tanga trzeba dwojga…). Violetta Villas śpiewała tango Pocałunek ognia, a Justyna Steczkowska ponadczasową La Comparsitę czy wreszcie bracia Golec Góralskie tango. Istnieje tango warszawskie, co nie zmienia faktu, iż rodowód tanga nie jest polski i dlatego wśród światowych twórców mamy Giuseppe Verdiego, Carlosa Di Sarli, Igora Strawińskiego (najczęściej grywanym jego utworem jest właśnie Tango), Astora Piazzollę, Carlosa Gardela, Osvalda Pugliese, Francisco Canaro, Juana d’Arienzo, AnibalaTroilo i wielu innych. Wyjątkowy status „tańca zwaśnionych kochanków” potwierdziło UNESCO, które w 2009 roku uznało tango za część niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości.
Tango nie znalazło miejsca na balach karnawałowych Wiednia, to fakt, może dlatego, że nie jest tańcem opartym na choreografii. Docenił je za to srebrny ekran. Kinematografia jest pełna nie tylko pięknych motywów muzycznych z elementami tanga, ale i popisów tancerzy. Jennifer Lopez w Zatańcz ze mną z Richardem Gere tańczy po mistrzowsku – jak na instruktorkę przystało. All Pacino, który w Zapachu kobiety jako niewidomy weteran tańczy tango, robi furorę nie nogami dublerów i montażem, ale mimiką, jest superaktorem. Scena tańca w Ostatnim tangu, nagrana wśród zawodowych tancerzy, doczekała się milionowych odsłon w internecie. Miłość i inne nieszczęścia, Valentina’s Tango, Nagie tango czy wreszcie Wytańczyć marzenia to tylko niektóre filmy XXI wieku, które zawierają popisy taneczne właśnie tanga. Wszystkie są warte obejrzenia.
W tangu jest erotyzm, ale i są rytuały. Rozpoczyna się od spojrzeń. Mężczyzna szuka spojrzenia kobiety, a ta, gdy napotkała jego wzrok, nie może odmówić tańca. W tangu, mimo że jest swobodną improwizacją, zawsze prowadzi mężczyzna. To on dokonuje wyboru kroków i figur. Kobieca intuicja pomaga tancerce odgadywać je w lot.
W 2012 r. tak pisałam na łamach GdL: Różne okoliczności ipowody decydują, że mieszkamy dziś nie tylko wPolsce, ale iwwielu krajach na wszystkich kontynentach. Przemieszczając się po świecie bez granic, nie powinniśmy zapominać, skąd wyruszyliśmy. Podtrzymywanie znajomości języka polskiego, naszej historii, symboli narodowych, obyczajów, tradycji jest obowiązkiem całej rodziny. Szczególne zadanie wzakresie pielęgnowania ipodtrzymywania polskości przypada Babciom iDziadkom. Ich doświadczenie życiowe jest najcenniejszym walorem, który powinni wnosić wwychowanie młodych pokoleń mieszkających poza krajem ojczystym. Literatura poświęcona Babciom iDziadkom nie jest zbyt obfita, często utrzymana wnegatywnej tonacji igłównie koncentrująca się na stanie zdrowia najstarszego pokolenia. Na rynku księgarskim mamy setki poradników otym, jak zrobić karierę wkorporacji, ale trudno znaleźć wartościowy poradnik dla dziadków na temat obsługi komputera, zasad poruszania się po internecie czy zakładania konta na Skype. Sytuację tę skłonna jestem traktować jako pochodną braku wyobraźni osób decydujących ozasobach itematach poruszanych wprzestrzeni publicznej. To także efekt skostniałych poglądów na temat tego, co jest potrzebne osobom ze starszego pokolenia. Rodzice mają wiele obowiązków wobec swoich dzieci, co jest oczywiste iwynika zprzepisów prawa stanowionego oraz praw natury. Pamięć oprzeszłości, patriotyzm, poniekąd kwestie oczywiste, nie są wpisane wżadne statuty. To wdzięczna nisza na rozległym polu obowiązków rodzicielskich do zagospodarowania przez Babcie iDziadków. Słowa hymnu Jeszcze Polska nie zginęła,póki my żyjemy – nabierają jakże nowego znaczenia!
Wkrótce po narodzinach ruszyły w ślady Taty do Algieru, a z czasem wraz z Heńkiem do Paryża, a potem do Dakaru. Posiadłość Niemcewicze - jak mawia Heniek stała się przystankiem rodzinnym.
Trzecia wyprawa do Paryża odbyła się w listopadzie 2015
Lecimy Air France
Odbieramy walizki
Obieramy walizki
Przyjechaliśmy, jeszcze autobusem Les Cars Air France, pod "etolę"
Nasze bagaże
Powoli rozpoznajemy ulice odchodzące od "etoli"
Mijamy ciekawe budynki
Śniadanie
Torba przywieziona z konferencji w Phoenix, zrobiła międzynarodową karierę - francuscy lekarze widząc ją pytali Kate "jest pani lekarzem?'
Obowiązki naszej prywatnej organizacji "Dziadkowie bez Granic" tym razem skierowały nas do Madrytu. Oczy miłośnika brunetek miały z pewnością bardzo dobrze w Madrycie do którego wybraliśmy się w ramach obowiązków naszej organizacji "Dziadkowie bez Granic".
Po serii wyjazdów wakacyjnych do Rodzinnego Miasteczka nadeszła pora poznawania zagranicy. Pierwszy wyjazd był do Bratysławy i Wiednia. Dwa następne do Szwajcarii, a potem do Paryża.
W latach osiemdziesiątych nadeszła moda na długie weekendy majowe. Jeden z nich spędziliśmy na rodzinnej wycieczce autokarowej.
Trasa podróży autokarowej była następująca: Warszawa – Modra – Wiedeń – Bratysława – Warszawa. Nocowaliśmy w hotelu na Słowacji, w miejscowości w Modra oraz w Bratysławie.
W programie zwiedzania Wiednia znalazły się: spacer po Starym Mieście, Ring, budowle, pomniki i pałace Hofburga, Opera, Kartner Strasse, katedra św. Szczepana, Figaro Haus, dzielnice grecka i żydowska, kościół św. Ruprechta, Hoher Markt, Am Hof, Freyung, Burgtheater, ratusz, parlament, plac Teresy, skarbiec w Hofburgu i krypty cesarskie. Czas wolny na Praterze (ok. 2 h).
Potem zwiedzanie: plac Karola, wiedeńska secesja, przejazd do Schonbrunn – zwiedzanie komnat cesarskich. Przejazd na Kahlenberg – zwiedzanie kościoła św. Józefa, muzeum Odsieczy Wiedeńskiej, wieczorem degustacja młodego wina w typowej winiarni na Grinzingu. Belweder, Dom Motyli Tropikalnych, Muzeum Sztuk Pięknych, park miejski z pomnikami.
Modra
Dom Motyli
Dowiedzieliśmy się o tym, że Love is buyable w Wiedniu ,)
W karierze zawodowej Matyldy, zarówno lekarskiej jak i literackiej, najważniejszym specyfikiem okazała się być maść tygrysia.
- Pani jest jak maść tygrysia - oznajmił Matyldzie pewnego razu jeden z jej pacjentów. Słyszała różne komplementy pod swoim adresem, ale tak oryginalny po raz pierwszy.
- To znaczy? - zapytał zaciekawiona Matylda.
- Pomaga na wszystko - objaśnił pacjent.
Wynalazcą maści tygrysiej był żyjący w Rangunie chiński zielarz Aw Chu Kin. W latach 70. XIX wieku otworzył sklep, w którym sprzedawał własnej produkcji maści przeciwbólowe. Opakowania swoich leków sygnował wizerunkiem tygrysa, będącego w kulturze dalekowschodniej symbolem siły. Maść nie zawiera żadnych składników z tygrysa. W latach 20. XX wieku synowie Aw Chu Kina otworzyli fabrykę maści tygrysich w Singapurze, gdzie są produkowane do dzisiaj
Współczesne obyczaje dają szans wspólnego odtańczenia małżeńskiego tańca już podczas wesela. Za młodych lat Matyldy i @Francisa zwyczaj ten nie był zbyt popularny, a poza wszystkim na ich przyjęciu weselnym nie było muzyki.ani z odtwarzaczy ani na żywo.
Jak wykazały badania kronik rodzinnych pierwsze małżeńskie tango Matylda i @Francis odtańczyli w... 1990 roku czyli 10 lat po ślubie. Najważniejsze to uzbroić się w cierpliwość - pomyślała Matylda po ustaleniu tych faktów. Czyżby wspólna nauka tanga argentyńskiego wymagała większej cierpliwości i nie tylko udania się na inny kontynent, ale także do innego świata? - pomyślała zastanawiając się na taką niecodzienną możliwością.
Tango na Sylwestrze z Zebrą
Posilam Ti trochu lasku - pomyślała Matylda, gdy odnalazła to zdjęcie w rodzinnych archiwach
Ten sobie ubliża, kto ma za co, a nie chce jechać do Paryża.
Julian Ursyn Niemcewicz*
Przez długie lata znaliśmy Paryż z książek, filmów, opowieści. W czasach naszego dzieciństwa i młodości mało kto bywał w europejskich stolicach. Granice były zamknięte, paszporty w ministerialnych szufladach, nie mieliśmy dostępu do walut obcych. W latach 90. wszystko zaczęło się normować. Wyjazdy stały się dostępne dla każdego zdeterminowanego miłośnika podróży. Mógł wyjeżdżać z biurem podróży albo samodzielnie. My latem 1997 r. zdecydowaliśmy się na samodzielną wyprawę do Paryża.
Pierwszym etapem przygotowań było rozpoznanie terenu za pomocą książek kupowanych w księgarni Sklep Podróżnika w Warszawie. Drugi etap obejmował zakup biletów lotniczych oraz rezerwację noclegów. Trzeci etap to zakup waluty obcej – wtedy jeszcze franków francuskich.
Jakie książki kupiliśmy, aby oswoić się z paryską rzeczywistością? Przede wszystkim plan Paryża, modnego w owych latach wydawnictwa Michelin.
Do dziś tę książkę bierze się z przyjemnością do ręki – jest w niej nie tylko plan ulic, ale także podstawowe informacje o stolicy Francji. Planowaliśmy chyba intensywne zwiedzanie, bo znajdujemy ręczne zapiski o numerach autobusów kursujących do godziny 0.30.
Trzeba też było dowiedzieć się czegoś o samym mieście – wiedzę zdobywaliśmy z dwóch poradników: Twój przewodnik Michael’s Paryż oraz Pierrette Letondor & Beatrice Berthet-Piomor Przewodnik turystyczny dla kobiet – Paryż.
Szczególnie urocze rady znaleźliśmy w ponadczasowym, jak się okazuje, przewodniku dla kobiet. Czytamy w nim:
Nasz przewodnik ma wiele luk. Są one celowe. (…) Fanatycy zwiedzania być może dojdą do wniosku, że brakuje informacji o domu, w którym ktoś się urodził albo umarł. Dla nas ważniejsza jest informacja, jak poruszać się paryskim metrem. Paryż nie jest tani. Istnieje jednak wiele adresów, pod którymi można niedrogo mieszkać, zjeść czy dokonać zakupów. Dlatego też nie powinnyśmy bezwzględnie rezygnować, mając na uwadze nasz portfel, z haute couture czy luksusowych restauracji. Kto chce poznać Paryż i rozkoszować się nim, może, jedząc ostrygi czy kupując piekielnie modny ciuch, doznać tyle przyjemności, że zdecyduje się oszczędzać na innych rzeczach.
Myśl, żeby oszczędzić na… powiedzmy chlebie, by starczyło ostrygi, jest bardzo francuska i wywodzi się w prostej linii od Marii Antoniny, autorki słynnej kwestii: S’ils n’ont pas de pain, qu’ils mangent de la brioche!
Nasze przewodniki, z których przygotowywaliśmy się do podróży do Paryża
Podróż i zakwaterowanie
Do Paryża wyruszyliśmy 5 sierpnia 1997 roku, lot LO 5321 o 12.50, i wczesnym popołudniem byliśmy na miejscu. Stolica Francji przywitała nas tak rzęsistą ulewą, że aby strugi deszczu nie zalewały nam mapy, musieliśmy zejść do stacji metra.
Mieszkaliśmy w hotelu Adix na 30 Rue Lucienn Sampaix 75010 Paris, dziś obiekt nazywa się inaczej, jest po generalnym remoncie i niewiele przypomina nasz hotelik z lat 90. Jedynie podwórko, na którym rozstawiono stoliki i krzesełka, zachowało ten sam styl http://www.kyriad-paris-canal-saint-martin-republique.fr/.
Noclegi kosztowały 4500 franków. Frank był słabą walutą i był wart 0,56 złotego, co daje kwotę 2520 złotych na 3 osoby za 9 noclegów, czyli jedna noc 280 zł albo 93 zł od osoby. Banknoty franków miały spore rozmiary i czuliśmy się niczym osoby handlujące walutą, gdy wpłacaliśmy je do kasy hotelowej.
Postanowiliśmy zapłacić z góry, żeby nie nosić się z workiem pieniędzy. Otrzymaliśmy pokwitowanie, na którym było napisane -4500 FRF, co nas nieco zaniepokoiło. Recepcjonistka objaśniła, że jak jest minus, to w istocie jest plus…
Pokój był maleńki, chyba pierwotnie dwuosobowy i gdy dodano trzecie łóżko, nie było gdzie postawić nogi. Równie maleńka była winda. W Paryżu i dziś nas zastanawia, że w tych maleńkich windach zawsze znajdzie się miejsce na zamontowanie popielniczki oraz to, że za oknami maleńkich pokoików rozciągają się szerokie bulwary, aleje i pola.
Małe windy nie nadają się do przewożenia dużych rzeczy, więc Francuzi duże przedmioty transportują do mieszkań na piętrach za pomocą dźwigów-platform. Widywaliśmy np. kanapy wędrujące w powietrzu do balkonu lub okna na wysokim piętrze kamienicy.
Mieszkaliśmy w hotelu Adix
Recepcja naszego hotelu
Faktura z hotelu Adix
Następnego dnia po przyjeździe obchodziliśmy 16. urodziny Kate. Odbyła się uroczysta sesja fotograficzna w paryskich plenerach oraz zakup prezentu.
Dokładny przegląd domowych archiwów wykazał, że pierwsze Przyjęcie Bagietkowe z okazji urodzin wydaliśmy Paryżu i wiemy gdzie są najlepsze bagietki : )
...w La Tradi, oczywiście!
Natomiast w Warszawie najlepsze bagietki były na Przyjęciu Bagietkowym wydanym przez babcię Kisię i dziadka Mietka z okazji moich pierwszych urodzin. No była jeszcze fajna zupa pomidorowa...
Wiemy też gdzie są najlepsze bagietki w Cannes, @Francis po prawej pogryza bagietkę i przygląda się kolejce po bilety do kina na jakiś hitowy film
Każdego poranka budziła nas hałasująca śmieciarka, która po latach okazała się być ulubionym pojazdem @Młodzieńca
Co zwiedziliśmy?
Każdego dnia rano wyruszaliśmy w miasto. Zwiedzaliśmy je pracowicie, mimo iż nie byliśmy wyspani, bo sen zakłócały nam długie i hałaśliwe rozmowy toczone na podwórku.
Nasze poranki miały dwa stałe punkty odniesienia – hałasującą śmieciarkę, pod którą sfotografowałyśmy się, oraz bezdomnego śpiącego we wnęce sklepowej. Gdy narzekaliśmy na ciasnotę w naszym pokoiku, mówiliśmy sobie – ten facet ma jeszcze mniejszy metraż!
Kupiliśmy bilety wieloprzejazdowe. Poruszaliśmy się głównie autobusami, co wynikało z niezbyt fortunnego doświadczenia z używaniem metra. W Przewodniku dla kobiet przeczytaliśmy, że stacja Abbesses linii nr 12 leży najgłębiej pod ziemią i trzeba do niej zjeżdżać windą. Zjazd okazał się nieprzyjemny, winda – jak to w Paryżu – ciasna, chybocąca się na boki. Brrr…
I tak wysoko szybując wybraliśmy się na wieżę Eiffl'a
Na wieży Eiffl'a wyświetlano neon z informacją ile pozostało dni do 1 stycznia 2000 roku, obawiano się, że data ta może spowodować problemy w systemach informatycznych
Pod wieżą Eiffl'a
Fotografowaliśmy się na tle zabytkowej stacji metra
Czas płynie a zabytkowe wejścia do paryskiego metra niezmiennie są bardzo fotogeniczne
Zwiedziliśmy – oczywiście wieżę Eiffla, Notre Dame, Sacré Coeur, Montmartre, Łuk Triumfalny, Trocadéro. Oczywiście chcieliśmy wiedzieć, czy to prawda, że najlepsze kasztany są na placu Pigalle[1] – ale jakoś do degustacji nie doszło. Pozostając w konwencji frywolnej, obejrzeliśmy z zewnątrz Moulin Rouge, byliśmy zdziwieni skromnymi rozmiarami obiektu. Przyglądaliśmy się stateczkom płynącym Sekwaną. Spacerowaliśmy po Polach Elizejskich i zajrzeliśmy do Galeries Lafayette. Duże wrażenie zrobiła na nas księgarnia Virgin. Nie spodziewaliśmy się, że 18 lat później zawita ona na warszawskie Okęcie.
Finanse i zakupy pamiątek
Nasz budżet był skromny, ale wystarczający na wszystko, co najważniejsze. Podczas pobytów w Szwajcarii ukuliśmy pojęcie dieta ubogich turystów, na którą składały się chleb i woda. W Paryżu dieta była zmodyfikowana stosownie do miejsca – odżywialiśmy się bagietkami i zupami w torebkach przywiezionymi z kraju.
Poza prezentem urodzinowym kupiliśmy sobie nieco paryskich strojów, może nie było to haute couture, ale okazało się niezwykle wygodne i ponadczasowo trwałe. Szefowa ekspedycji dostała trzy pary skarpetek ze sklepu na Polach Elizejskich. Skarpetki bez ściągacza, wygodne do podróży, odwiedziły pięć kontynentów i nadal są dobrym stanie. Świetne zakupy zrobiliśmy też w Tati – bluzy w kratę dziś służą do chodzenia po domu. Mimo iż magazyn ten miał opinię taniego, to zachowywał w owym czasie pewien styl. Odwiedzony po latach okazał się wypełniony marną chińszczyzną.
Wróciliśmy 14 sierpnia 1997 r. rejsem LO 336.
A potem wspominaliśmy, wspominaliśmy i planowaliśmy następne podróże.
Ulubione kolory Matyldy i @Francisa znajdują dobre odzwieciedlenie w wierszu Kazimierza Wierzyńskiego:
Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem co dało mi duszę błękitną
i które mi świeci bez trosk i zachodu.
Zielono mam w głowie, Bruksela to powie ;)
Rozdaję wokoło mój uśmiech, bukiety rozdaję wokoło i jestem radosną wichurą zachwytu i szczęścia poety co zamiast człowiekiem powinien być wiosną!
Ulubionym kolorem Francisa był zielony. Nosił zieloną czapkę, kurtkę, spodnie, buty, plecak, rękawiczki. Czasami udawało mu się wystroić na zielono także Matyldę.
Matylda początkowo sądziła, że zamiłowanie do koloru wojskowego to nawiązanie do tradycji rodzinnej związanej z dziadkiem Felicjanem, kapelmistrzem wojskowym. Jednak dokładniejsze studia historyczne wykazały, że mundury armii austriacko-węgierskiej były dwukolorowe i nie zawierały zielonego.
Matylda od czasu do czasu dawała namówić się na stroje w kolorze zielonym, ale była to raczej grzecznościowa decyzja niż poryw gustu.
Nie zawsze był kapelusz góralski, czasem czapka ( przywieziona z Zurichu)
Nie ma większego huraganu w życiu kobiety niż macierzyństwo. Nie ma takiej kariery, która by nie zbladła i nie zmalała wobec wyzwań, przed którymi staje każda matka nowo narodzonego dziecka. Matylda Przekora, podążając zgodnie z odwiecznymi prawami natury, uznała, że macierzyństwo jest ważniejsze od każdej kariery naukowej i zdrowia wszystkich bywalców Oddziału Chorób Wszelakich.
Z chwilą gdy została matką Maniuli, postanowiła udać się na czteroletni urlop wychowawczy. Decyzja ta została uznana przez sfery szpitalne za niebywale ekstrawagancką.
– Nikt cię nie będzie znał – wieszczyły dwórki z najbliższej świty ordynatora Władysława Wielkosza, szefa Kliniki Chorób Wszelakich w Wielkim Mieście.
– Jakoś to przeżyję – odpowiadała dr Matylda Przekora, kobieta niepokorna i dociekliwa, osobowościowo element obcy w dworze gnących się w ukłonach pochlebców i kicających dookoła ordynatora.
– Oderwana od szpitala zgłupiejesz i tylko będziesz umiała zupę ugotować– prorokowała jedna z wiernych służek ordynatora.
– Ważne, że nie umrę z głodu, a co do reszty, to zobaczymy, dajcie mi szansę zaryzykować i postawić na coś innego niż dreptanie za ordynatorem na obchodach i wystawanie w jego sekretariacie w oczekiwaniu na łaskawe przyjęcie w gabinecie – odpowiedziała Matylda.
Ta zuchwała i wcześniej przez żadną z asystentek niepodejmowana decyzja oznaczała w istocie, że Matylda przestała być jednym z elementów wspaniałego otoczenia ordynatora, słynnego uzdrowiciela chorych i pocieszyciela strapionych.
Matylda stanowiła w dworskiej społeczności element niewielkich rozmiarów, raczej lokujący się na jego obwodzie, nigdy niewyznaczany do awansów, wyjazdów zagranicznych, nagród finansowych, kariery naukowej wyższego szczebla. Nie zasługiwała na te dobra, więc trudno aby ordynator przydzielał je osobie, której z definicji się nie należały! Przedstawmy jej niedoskonałą osobowość z wykorzystaniem jakże modnych obecnie hasztagów.
# Czy Matylda odwiozła kiedykolwiek ordynatora samochodem z pracy do domu? Nigdy! Nie dość tego, nie miała nawet prawa jazdy i co oczywiste, samochodu.
# Czy można ją było prosić o zrobienie przeźroczy dzień przed wykładem? W żadnym wypadku!
# Czy patrzyła ordynatorowi z uwielbieniem w oczy? Ani razu nie posłała mu spojrzenia pełnego uwielbienia z dołączonym wydłużonym westchnięciem poruszającym cząsteczki powietrza z pęcherzyków płucnych trzeciorzędowych.
Wobec tak zaawansowanych braków w osobowości i potencjale asystenckim decyzje ordynatora o nieprzydzielaniu jej czegokolwiek atrakcyjnego były oczywiste i zasłużone! Asystent to jest ktoś, kto powinien ordynatorowi asystować i kicać dookoła niego na dwóch łapkach, a nie dyskutować z podawaniem cytatów z najnowszego piśmiennictwa naukowego, dociekać niepotrzebnych szczegółów tak delikatnych, jak na przykład komu wypłacono pieniądze za prace zlecone wykonane przez Matyldę. Taka nieprzyjemnie dociekliwa jednostka powinna zrozumieć, że powściągliwość emocjonalna jest dla wspinania się po drabinie klinicznej kariery umiejętnością podstawową.
Co więcej, postanowiła po trzyletnim urlopie wychowawczym przenieść się z Oddziału Chorób Wszelakich do Poradni Chorób Nijakich, dzięki czemu nie musiała pełnić całodobowych dyżurów lekarskich na oddziale szpitalnym. Mogła spokojnie odprowadzać Maniulę do szkoły, odbierać ją po lekcjach, odpowiadać na wszystkie zadawane przez córkę pytania, czuwać nad jej zdrowiem i rozwojem.
Z powodu kolekcji wspomnianych wyżej nieciekawych cech osobowości, z którymi przychodziło ordynatorowi obcować przez wiele lat, prośba Matyldy o przeniesienie do Poradni Chorób Nijakich została przez szefa zaakceptowana z nieskrywaną radością. Stosowne dokumenty podpisane zostały autografem z zamaszystym ogonem, który mógł być odczytany przez znawcę symboli graficznych tylko w jeden sposób: „Ja, Władysław Wielkosz, tu rządzę i nikt inny”.
Czas płynął i wszystko zmieniało się w Wielkim Mieście, a nowe trendy objęły także służbę zdrowia. Oddział Chorób Wszelakich przeniósł się do nowego centrum medycznego wybudowanego na obrzeżach miasta, natomiast Poradnia Chorób Nijakich zawisła w niezdefiniowanym niebycie. Pewnie tkwiłaby w nim do dziś, gdyby dyrekcja szpitala nie zażądała przyłączenia poradni do struktur oddziału, licząc na wyższe kontrakty w związku z nadciągającymi zmianami restrukturyzacyjnymi. Odległość czterech gmachów między poradnią a Oddziałem Chorób Wszelakich tworzyła nowy, dość bezkolizyjny byt.
Po kilku latach niemrawych zmian w służbie zdrowia nadszedł huragan organizacyjno-koncepcyjny. Pacjenci stali się klientami, za którymi szły pieniądze… Wprawdzie nikt tych pieniędzy tak ulokowanych na własne oczy nie widział, ale skoro wszyscy o tym mówili, to coś musiało być na rzeczy.
Profesor Władysław Wielkosz przeszedł na emeryturę, schedę po nim przejął prof. Antoni Przecientny, utalentowany biznesowo zwycięzca konkursu na następcę. Antoni szybko dokonał biznesowej restrukturyzacji przychodni i Matylda wypadła za burtę wspaniałego żaglowca MS Choroby Wszelakie pływającego po morzach i oceanach wiedzy klinicznej wraz z towarzyszącym mu małym jachtem Choroby Nijakie.
Matylda po pierwszej chwili oszołomienia złapała oddech, dopłynęła do widniejącego na horyzoncie brzegu i rozejrzała się dokoła. W zasięgu wzroku nie było nikogo znajomego ani niczego znanego. Gdzieś w oddali majaczyła sylwetka jakby znanego żaglowca, który zmierzał w sobie tylko znanym kierunku, oddalając się od lądu, na który los przemian wyrzucił Matyldę. Spojrzała w prawo i w lewo – pustka.
– A więc jestem sama w takim położeniu… tylko ja i nikogo więcej. A to dopiero historia! – ostrożnie analizowała swój stan fizyczny i psychiczny po tym w sumie nieoczekiwanym zakręcie życiowym. – Kim ja teraz jestem? Co mogę robić? Co znaczę we wszechświecie medycznym?
Wiele pytań i żadnej znanej odpowiedzi. Mogła równie dobrze nazywać się dr Matylda Nikt - Proszalska, wszak już nie była jedną z tej słynnej w całym Wielkim Mieście drużyny ordynatora, zasiadającej na medycznym Olimpie.
– Nawet nie mogę do nikogo zadzwonić, bo i tak nikt nie odbierze ode mnie telefonu.
Stan, w którym się znajdowała, nie był do tej pory znany nikomu z kręgu jej znajomych. Jak można było opisać emocje Matyldy? Otóż nasza bohaterka odczuwała ból czterech liter większy niż owe litery połączony z chorobą określaną przez lekarzy tajemniczym kryptonimem ZBCC, ale była to w zasadzie przypadłość zarezerwowana dla pacjentów.
Na wszelkie dotkliwie obite miejsca medycyna ludowa zaleca okłady ze sparzonych liści kapusty, naprzemiennie z zimnymi opatrunkami z lodu. Trudno jednak do końca życia leżeć z kapustą rozłożoną na mięśniach pośladkowych. Potrzebna była inna kuracja.
Matylda instynktownie czuła, że zamiana liści kapusty na inne warzywo nie gwarantuje sukcesu. Pierwszym etapem kuracji było stwierdzenie: trzeba podnieść się i wrócić do realnego świata. Spostrzeżenie, jakie poczyniła po powrocie, brzmiało: to jest świat w zupełnie nowym stylu.